Rozdział 28

1.4K 123 76
                                    

        Zacisnęłam oczy i zęby, jakby miało mi to pomóc w zatrzymaniu palącego pieczenia. No cóż, niestety ani trochę nie pomagało, a śmiech, który Archer próbował nieudolnie ukrywać, jeszcze bardziej mnie irytował.

        – Przysięgam, że jeśli z twoich ust jeszcze raz ucieknie, chociażby krótki chichot, to już nigdy się do ciebie nie odezwę. – Zagroziłam.

        Oczywiście oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że moja groźba nie była prawdziwa. Chyba musieliby mi zaszyć usta, żebym rzeczywiście przestała rozmawiać z niebieskookim.

        – No już, spokojnie. Twojemu życiu nic nie zagraża.

        Ignorując kpiące słowa mężczyzny, uchyliłam jedno oko, a potem następne, nieufnie spoglądając na plasterek z jakimiś kolorowymi postaciami z bajek. Jeśli Archer myślał, że udobrucha mnie tym kolorowym opatrunkiem, to bardzo się mylił.

        – To nie jest zabawne, naprawdę mnie bolało. – Powiedziałam z wyrzutem, krzyżując dłonie na piersi.

        Pewnie wyglądałam komicznie, siedząc na blacie w łazience z kolorowym plastrem na kolanie i udając obrażoną, ale kto by zwracał na to uwagę. Archer wytrzymywał z moimi wszystkimi humorami, więc i z dziecinnym zachowaniem był w stanie sobie poradzić.

        – No już spokojnie. – Wstał z podłogi, zabierając swoje ciepłe dłonie z mojego kolana. – Po prostu nie spodziewałem się, że będę jeszcze kiedyś opatrywał zdarte kolano, odkąd moja siostra skończyła dziesięć lat.

        Próbowałam być na niego zła, naprawdę próbowałam, ale na moje usta mimowolnie wypłynął uśmiech. Może i irytował mnie tymi swoimi żartami o mojej niezdarności, ale miał trochę racji. Sama ciągle zastanawiałam się, jak mogłam spaść z tego cholernego roweru.

        Chociaż może i wiedziałam. Tak to się kończy, gdy udajesz, że umiesz jeździć na rowerze, nie pamiętając czy rzeczywiście masz taką umiejętność. I w sumie całkiem dobrze mi szło, dopóki nie musiałam pokonać ostrego zakrętu.

        – Zapewniam ci trochę rozrywki. – Wzruszyłam ramionami i szybko pocałowałam jego policzek.

        Zarost Archera był nieco dłuższy niż zwykle, ale z jakiegoś powodu lubiłam to lekko drapiące uczucie, które wywoływało ciarki na całym moim ciele.

        – Wiesz, wcale by cię nie bolało, gdybyś nie wsiadła na ten rower.

        Przewróciłam oczami, głośno wzdychając. Nie musiałam nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, co ma na myśli. Przez ostatnie tygodnie wyrobił sobie ton głosu, który był zarezerwowany jedynie dla mojego brata.

        – Dlaczego mam dziwne wrażenie, że wcale nie chodzi o to, że spadłam z tego roweru, a o fakt kto wtedy ze mną był?

        – Nie wiem, o czym mówisz, po prostu martwię się o twoje bezpieczeństwo – prychnął.

        Pokręciłam głową i z delikatnym uśmiechem chwyciłam jego twarz w dłonie. Czasami chyba oboje zachowywaliśmy się niczym kapryśne dzieci.

        Może i się o mnie martwił, ale jeszcze bardziej wkurzała go myśli, że to z Mattem byłam na tych rowerach. I, że to Matt pozwolił mi spaść, co w sumie było irracjonalne.

        – Minęło kilka tygodni od powrotu Matta. Czy naprawdę nie możecie sobie wreszcie odpuścić i chociaż spróbować akceptować się nawzajem?

        Naprawdę starałam się być wyrozumiała dla moich dwóch uparciuchów, ale czasami miałam już serdecznie dosyć ich nieufności wobec siebie. Niby starali się przede mną ukryć ten fakt, ale nie bardzo im to wychodziło. Nie byłam na tyle głupia, by nie zauważyć tych wszystkich sygnałów.

Jeden dzieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz