Rozdział 27

1.5K 126 52
                                    

        – Powiesz mi wreszcie, gdzie idziemy?

        Zachichotałam, głośno piszcząc, gdy chłopak połaskotał mnie w boki, podczas odstawiania mnie na ziemię. Jak widać, właśnie pomógł mi w odkryciu faktu, że posiadałam łaskotki.

        Od dobrych dwudziestu minut miałam zasłonięte oczy, a Archer co chwilę mówił mi, gdzie powinnam skręcić, kiedy wejść na schodek, w którym momencie na chwilę się zatrzymać, a przed chwilą nawet niósł mnie przez jakiś czas.

        Wszystko zaczęło się tego piątkowego poranka, gdy zaprosił mnie, a tak właściwie oznajmił, że wieczorem wybieramy się na randkę. Powiedział, że to coś specjalnego, ale poprosił, bym ubrała się wygodnie i w miarę ciepło.

        Po takim wstępie i fakcie, że była to nasza pierwsza, oficjalna randka, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, więc założyłam długie czarne spodnie i czerwoną bluzkę z długim rękawem, ale opuszczonymi ramionami. Było całkiem ciepło, ale i ładnie.

        – Siostra miała rację. Wy, kobiety, nie macie za grosz cierpliwości – prychnął.

        – Może i tak, ale ja już tak długo czekam, a do tego ten tor przeszkód, który pokonaliśmy. Chyba mam prawo być ciekawa.

        – Oczywiście, że tak. I gdybyś tak nie marudziła, to już być wszystko widziała. Gotowa?

        Energicznie pokiwałam głową, przepełniona entuzjazmem i podekscytowaniem. Wstrzymałam oddech, gdy poczułam jego palce z tyłu swojej głowy. Materiał opadł, a ja zakryłam dłonią usta, zszokowana widokiem przed sobą.

        Staliśmy na dachu budynku, a przed nami roztaczał się obraz pełen świateł i kolorów. W oddali mogłam dostrzec światła budynków w pobliskim mieście, a na niebie znajdowały się jeszcze resztki pomarańczowych śladów po zachodzie słońca. Wszystko mieszało się ze sobą i tworzyło niesamowity widok, którego nie dało się tak po prostu opisać.

        To trzeba było zobaczyć.

        – Gdzie my jesteśmy? – Zapytałam, odwracając się do niebieskookiego.

        – To znaczy, że ci się podoba? – Pokiwałam głową, a na jego twarzy pojawiła się duma. – Bardzo się cieszę. Zastanawiałem się, czy nie lepiej zabrać cię do restauracji. A co do tego miejsca to jesteśmy na dachu starej fabryki. Dość daleko od Fallon, ale chyba przyznasz, że warto.

        – Żartujesz sobie? Tutaj jest idealnie. Zdecydowanie wolę to od zatłoczonej restauracji – powiedziałam, czując, jak obejmuję mnie w talii. – A można tu być?

        – Teoretycznie... nie, ale praktycznie nikt tu nie przychodzi, więc można powiedzieć, że wolno nam tu być.

        Uśmiechnął się niewinnie, a mnie w sumie nie interesowało czy robiliśmy coś legalnego. Musiałam wreszcie przyznać przed samą sobą, że zrobiłabym chyba wszystko, o co poprosiłby mnie Archer, nawet gdyby była to najgłupsza rzecz na świecie.

        Czasem miałam wrażenie, że przy chłopaku tracę wszystkie rozumy. Czy to normalne?

        – To co, usiądziemy? Przygotowałem się. – Skinieniem głowy wskazał na zawieszony na plechach plecak, a gdy się zgodziłam, pociągnął mnie w przód, bliżej krawędzi.

        Po kilku minutach na dachu był rozłożony duży, miękki koc, na którym usiedliśmy. Archer wyciągnął z plecaka termos i potrząsnął nim przed moimi oczami, wywołując u mnie głośny śmiech.

Jeden dzieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz