"Przeszłość"

187 11 12
                                    

Było południe, już po obiedzie. Pogoda zgarszała się, a potem poprawiała na przemian, lecz tym razem za oknem występowała ta gorsza. Siedziałam w pokoju przy biurku i oddawałam się swojej sztuce. Uznałam szkic za udany, więc chciałam dać mu trochę koloru. W tym celu zaczęłam szperać w swojej szafce w poszukiwaniu pędzli i farb.

W szufladach nie było nic, co przypominało farby. W pierwszej były tylko ołówki, kredki i gumki oraz stare szkicowniki, w drugiej jakieś gumki, ale tym razem do włosów, moje grzebienie i kilka cienkopisów, które powinny być w pierwszej szufladzie (tak, moje szafki nie świeciły czystością), a w trzeciej leżały skarpetki i bielizna.

Po chwilowym zdenerwowaniu, że nie mogę znaleźć tego, czego szukam, zaczęłam zastanawiać się, gdzie jeszcze nie patrzyłam, a mój wzrok padł na szafkę nocną. Jej zawartość była tajemnicą dla Tytanów, bo nikt nie chciał szperać w moich osobistych rzeczach. Ja sama o niej zapomniałam, wobec tego zechciałam sprawdzić, co tam jest.

Otworzyłam drzwiczki i zajrzałam do środka. Choć półki były zagospodarowane, szafka wciąż dawała wrażenie pustej. Leżały tam jakieś stare batoniki, które zechciałam zachować na później, stos moich rysunków z dawnych lat, i moje farby. Wyciągnęłam je, ale nagle moją uwagę przykuła książka.

Była pudrowo-różowa, w twardej oprawce, a na niej napis "Pamiętnik". Gdy tylko na nią spojrzałam, wróciło do mnie część wspomnień, których nie chciałam pamiętać. Obraz mnie, siedzącej w ciemnym pokoju z zapaloną lampką sam na sam z tą książką, popłakując przy pisaniu nie był dla mnie czymś, co warto rozpamiętywać.

Kiedy patrzę na to po upływie kilku lat, mogę stwierdzić, że nienawidzę siebie z tamtego okresu oraz tego pamiętnika. Wylewałam w niego swoje żale, troski, kłopoty. Ta książka to jeden wielki kłębek moich młodzieńczych nerwów, zapisany słowami, jakich użyłaby 11-letnia dziewczyna. To bolało od samego patrzenia na okładkę.

Skończyłam go pisać, gdy tylko trafiłam do drużyny. Wtedy nie miałam czasu na takie rzeczy i dorosłam do tego, by rozmawiać z ludźmi, a sam pamiętnik odszedł w zapomnienie. Usiadłam wygodnie na dywanie i zaczęłam przeglądać strona po stronie. Przypomniałam sobie jak bardzo nie lubiłam swojego domu.

Był dla mnie miejscem, do którego musiałam wracać, bo nie miałam gdzie iść. Mała, ciasna klitka, którą dzieliłam z młodszym bratem i mamą. Ojciec zostawił nas dawno temu, więc nie miałam go od kiedy byłam małym dzieckiem. Czasem mi go brakuje, ale przyjaciele skutecznie wypełniają pustkę po nim. Moja mama nie była miłą ani wyrozumiałą osobą.

Nie rozumiała istoty odczuwania smutku, strachu. Bycia na tyle smutnym, by nie chcieć żyć na tym świecie. Stwierdziła, że jestem idiotką i chorą psychicznie, gdy mój brat pewnego dnia doniósł jej, że próbowałam skaleczyć sobie nadgarstki, a jej słowa brzmiały: "No to niech się zabije", wypowiedziane w gniewie. Nawet nie chciała pogadać, zapytać dlaczego tak się czuję, co jest ze mną nie tak.

Wolała skrzywdzić mnie jeszcze bardziej. Gdy czasem wzdrygnęłam się, kiedy znienacka coś powiedziała to zaczynała krzyczeć i mnie wyzywać, zarzucając mi, że jestem nienormalna i zachowuję się jakby mnie bili. To przecież był normalny ludzki odruch... Narzekała, że moje rysunki są zawsze takie ciemne i smutne i wkurzała się, że się nie uśmiecham. Wtedy nie potrafiłam udawać, że się cieszę, gdy w środku cierpiałam pustkę.

Mój brat nie był lepszy. Lubił mi dokuczać, mówić mamie wszystko, co zrobiłam, śmiał się, że imponują mi superbohaterowie, którzy są niezłomni, silni i dzielni i tak jak mama dawał mi do zrozumienia, że nic nie znaczę. Miejscem, w którym mogłam się choć trochę uśmiechnąć była szkoła.

Ramię w ramię z duchem [Zakończono] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz