Rodział 8

8.7K 208 5
                                    

Poprawiony!

Dwa dni później

Lily

- Aa..psik! - to nie jest zbyt eleganckie kichnięcie, biorąc pod uwage, ze słyszy mnie pół piętra.

Ostatni deszcz nieźle mnie zmoczył, a jakoś nigdy nie miałam szczęścia do pogody. Już jak tylko wrocilam do domu czułam, że paracetamol i amol będą moimi nowymi przyjaciółmi.

Przykrywam się mocniej kołdrą czując kolejną fale zimna. Nienawidze być chora. Kto to w ogóle lubi? Siedzisz w domu nic nie robisz zresztą nawet nie jesteś w stanie kiwnąć sama palcem przez ból wszystkich mięśni jakie mogą istnieć.

To miłe ze strony Camerona co zrobił tamtego wieczoru. Niespodziewalam się tego po nim prędzej bym myślala, że pierścionek zaręczynowy i obrączka wręczy mi ojciec z nakazem jej noszenia.

Nie wiem czy sam wybierał czy ktoś inny mu doradzał, ale musze przyznać ma gest i dobry gust.

- Halo? - chrypie przez telefon wycierając nos w chusteczkę. - Co jest?

- Widze, ze ktoś tu nieźle zaszalał ostatnio. A już chciałem pisać żebyś zabrala parasol, a nie szlajala się po deszczu. - przewracam oczami na pouczajacy ton głos z drugiej strony.

- Co chcesz? Wiesz, że jak bardzo nie mam cierpliwości to teraz mam jej jeszcze mniej.

- Wiem, wiem. Czego chcesz?

- Powiedzieć Ci, że mamy dziś piękny dzień. Zartuje! Choć faktycznie pogoda dopisuje. Masz pozdrowienia od moich dziadków pytają kiedy się u nich pojawisz.

- Podziękuj im ode mnie, pozdrów i powiedz, że następnym razem przyjadę z tobą. Coś jeszcze?

- Oh..jakaś ty dzisiaj wrażliwa. Przypominam, że wracam za tydzień. Skróciłem wyjazd, a gdy wrócę masz być na nogach.

- Nie, będę siedzieć na dupie i słuchać twojego biadolenia! Kończe idę spać!

- Dobranoc! Niech Ci się śnią koszmary.

Słuchanie go przy gorączce jest jeszcze bardziej irytujące niż normalnie. Kolejna partia leków i do spania! Niech to się skończy.

Czwartek kilka dnia później

- Nareszcie zdrowa i w końcu gile nie ciekną mi z nosa.

Mysle zaparzając filiżanke aromatycznej kawy, której zapach i smak w końcu czuje. I to się nazywa szczęście.

Dziś termin odbioru tego cybala z lotniska. Ta nieszczęsna robota przypadła mnie, bo jak stwierdziła resztą skoro nic nie robiłaś to chociaż go odbierzesz.

Wstawiam pralke w międzyczasie odpisując Cameronowi. Gdy usłyszał, że się przeziębiłam najpierw dostałam pogadankę na temat chodzenia po deszczu, a później przez kolejne dni codzienne przywoził mi jedzienie od swojej gospodyni. Nie powiem to było dosyć miłe z jego strony.

Zakladam lekką kurtkę i zabieram torebkę z szafki. Muszę jeszcze wstapić po Col'a. Ta pizda nie powiedziala mi, ze się spotykają. Oświadczył mi to dzień przed przyjadem za co mam wielką ochotę skopać mu tylek. Jak mogl mnie nie poinformować o tak ważnej sprawie.

- Widzisz go gdzieś? - pytam stojąc obok chłopaka, nawet to, ze założyłam dziesięcio centymetrowe koturny nie pomaga przy dobrej widoczności.

- Jeszcze nie, powinien zaraz się pojawić. Wylądowali pół godziny temu.

- Widzisz idzie - mówi wskazując w oddali pewnie  Jonathana z walizką, ale ja oczywiście go nie widzę

- No jakoś nie widze wiesz - mówi z przekąsem spoglądając na niego zadzierając głowę do góry, ja wcale nie jestem aż tak niska poprostu ślepa i tyle.

Dopiero po chwili go dojrzałam, kolorowa koszula kapelusz i taszczenie wielkiej waliski obok siebie. To może być tylko on.

- A miałaś siedzieć na dupie.

- Jak widzisz zmieniłam plany. - mruknelam przytulając go - Dobrze Cię znowu widzieć, chodźmy do auta. Zimno tu jak cholera.

- Racja, chodźmy na obiad. Zgłodniałem. - poklepał się po brzuchu, a my wybuchneliśmy śmiechem

- To chodźmy - powiedziałam i poszliśmy do auta

Po jakiś niewiem może piętnastu minutach docieramy do mieszkania Jonathana.

- No to witaj w domu - powiedziałam przepuszczjąc do przed drzwi. próg drzwi

- Witaj w domu! - powiedzielismy wspólnie wskazując zza kanapy

- Cześć! Dobrze was znowu widzieć! - przywital się zresztą.

- Siadaj do stołu. Pewnie jesteś głodny jak wilk. Zapiekanka z serem czeka na ciebie, pyszna i gorąca. - powiedziała Ruby sadzając go przy stole

- Ty to wiesz co ja lubie

- Tak, tak. A na deser będzie krówka.

Mile spędzony wieczor, wspaniała kolacja w świetnym towarzystwie. Mam nadzieje, że po jutrzejszym dniu będzie tak samo dobrze. Boje się ich reakcji. To będzie dla nich dość duży szok. Choć nie wiem kto najbardziej będzie zaskoczony, a kto będzie kopać dół w lesie na ciało. Oby wszystko się udało.

Wymuszone małżeństwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz