Rozdział 35

6.9K 197 11
                                    

Kiedy tylko Cameron powiedział mi, że musimy jechać do szpitala nie wiedziałam co się stało. Okazało się, że Jane odeszły wody i szybko jechali do szpitala.

Teraz siedzimy wszyscy przed salą porodową i czekamy na dobre wiadomości.

- Ile to jeszcze będzie trawo? - słyszę zdenerwowany ton Jonathana.

Nie dziwię mu się. Wszyscy sie denerwujemy, bo to jest o wiele za wcześnie. Jane wspominała mi, że akcja porodowa może zacząć sie wcześniej, ale nie spodziewałam się, że aż o pięć tygodni.

- Lil jak sie czujesz?

- Dobrze- mruczę opierając o jego ramię.

Przymykam oczy i poprawiam płaczsz, którym się przykryłam.

- Która godzina? - pyta Ruby, ktora siedzi naprzeciw mnie razem z Oliverem.

- Grubo po pierwszej

Już tyle tu siedzimy będzie z jakieś pięć godzin.

W pewnym momencie drzwi sie otworzyły i wszyscy jak jeden mąż zerwaliśmy się na równe nogi. Wyszedł Mike z....

- O mój Boże - szepnełam kiedy zobaczyłam na jego rekach dwa zawiniątka.

- W końcu są. Moi dwaj synowie - mówi z rozpierajacą dumą

I nie dziwię mu się chłopcy są naprawdę śliczni te ich drobne noski małe usteczka no poprostu cud miód i orzeszki.

- Jane sie postarała - mówi Jonathan, klepiąc przyjaciela po ramieniu.

- Moge? - pytam na co kiwa głową. I biorę w swoje ręce małą kruchą istotkę.

- A ja niby się nie postarałem Jane mi prawie palce połamała - mówi z udawanym urażeniem.

- Właśnie prawie, jak ona się czuje? - pyta Ruby, a ja nie mogę się napatrzeć na małego Mike'a juniora

- Panie Russel - za drzwi wychodzi pilegniarka - Proszę do środka.

Oddaję pielegniarce malucha i wzdycham, bo w końcu to ja nie długo będę miała swoja mała kruszynke na rekach..

Jesteśmy jeszcze potem chwilę z Jane, ktora zostaje przewieziona na sale. Mike mówi nam wszystkim, że chłopcy dostali 10 punktów.  Około trzeciej w nocy wracamy do domu. Gdzie mam ochotę tylko położyc sie i spać. Zakładam ciepłą piżamę i klade sie spać.....

Z samego obudziły mnie poranne mdłości, ktorę były najgorszą rzeczą w ciąży, ale dzięki temu naparowi z imbiru Lidi czuje się o wiele lepiej.

Jestem w trakcie przygotowywania śmiadaniadla naszej dwójki. Cameron jeszcze śpi, a ja urzęduje w kuchni. Kroję właśnie pomidora, a woda na kawę dla Camerona i kawę zbożową dla mnie.

Wzdrygam kiedy w pewnym momencie czuję duże dłonie na swoich biodrach i zostaję przyciągnęła do ciepłego torsu męża.

- Witaj skarbie - mruczy w moje włosy z wyczuwalną poranną chrypą. - Co mi zrobiłaś?

- Tobie? Skąd pewność, że robię również dla Ciebie? - drocze się z nim

- Chcesz mi powiedzieć, że sama to zjesz - patrzy ma mnie swoimi intensywnymi tęczówkami

- No wiesz...w końcu powinna jeść za dwoję - mówię z nutką rozbawiona wyślizgując się z jego objęć. - Siadaj zaraz będzie kawa.

Wyciągam z puszki z szafki i sypie do kubków naszę kawy.

- Proszę - stawiam mu kubek i podaję cukier.

On jako jedyny w tym domu słodzi kawę, ja jakoś się od tego odzwyczaiłam.

Wymuszone małżeństwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz