Rozdział 61.Ares

1.1K 97 23
                                    



Amelia


Mogłoby się wydawać, że nasze życie po ostatnich wydarzeniach znów wraca do normy, mój krótki pobyt w szpitalu dojście do siebie Madzi. Przez ponad tydzień budziła się w nocy z płaczem, Patryk w końcu zabrał ją do nas na kilka dni i sprawa ucichła. 

Mój mąż musiał wyjechać na jakiś czas, ponoć porozmawiać o czymś z Łowcami w ich głównej bazie, nie martwiłam się o niego ale on w dniu wyjazdu był wręcz chory. Nie chciał nas zostawiać nawet na dwa dni, w sumie mu się nie dziwiłam. Następnego dnia, gdy obudziłam się w łóżku sama poczułam się nieco dziwnie. Trochę nawet szczęśliwa, nie chce by ktoś zrozumiał mnie źle ale przebywanie z kimś praktycznie cały czas bez żadnej przerwy po jakimś czasie staje się troszkę męczące. Wiedziałam, że ta niedługa rozłąka nam się przyda. Powolnym krokiem udałam się do kuchni, zrobiłam sobie kawę i usiadłam w otwartym oknie spoglądając na ogród. Piękny cichy dzionek, zapowiadał się leniwy ale przyjemny. Upiłam spory łyk pysznej kawy i przymknęłam oczy. Marzyłam o takim właśnie dniu jak dzisiaj. 

- AMELIAA!! - Ktoś krzyknął tuż przy moim uchu 

Wystraszona spadłam z parapetu polewając się kawą i uderzając zamaszyście czołem o parapet i upadłam jak martwa na panele. Gdy tak leżałam wpatrując się w gwiazdki, nad moją głową pojawiła się twarz Korneliusza. 

- Zabiłem cię?

- Nie. - Warknęłam. 

- Sorki, że tak cię nachodzę z rana ale musisz mi pomóc. 

Mówiąc to pozbierał mnie jakoś z podłogi i pociągnął w kierunku drzwi. 

- Ale o co kurde ci chodzi?!

- Znalazłem pieska w lesie! Założyłem mu szelki i smycz, ładnie nawet w nich wygląda. 

Przewróciłam oczami ale zaczęłam się rozchmurzać, jeśli chodziło o zwierzaka rozumiałam te wszystkie emocje Korneliusza. Wyszliśmy przed dom, gdzie moim oczom ukazał się mały, tłusty dzik w szelkach. Nie miał jeszcze co prawda kłów ale i tak prezentował się dość nieprzyjemnie. 

- Widzisz jaki słodki? Trochę podobny do buldoga, pewnie jakiś kundelek bo jak żyje nie widziałem takiego psa. 

- To dzik. 

- Prawda?! Skubany szeroki jest trzeba mu przyznać, parę ma rzeczywiście jak dzik. 

- Nie, to jest dzik. Taki z lasu...

- Co ty tam gadasz... Przecież... - Korneliusz ukucnął przy swoim ,, psiaku'' - To dzik? 

Spojrzał na mnie wielkimi oczyma, zaśmiałam się i pogłaskałam trochę wystraszone zwierze. Dziczek patrzył na nas i pochrumkiwał cicho. 

- Myślałem, że ma kaszel. - Korneliusz był bardzo smutny. 

- A co, chciałeś pieska?

- No tak, zanim będę miał mojego tygrysa chciałbym mieć cokolwiek. Myślałem, że jak znajdę pieska to Fabian nie będzie miał nic przeciwko. Mówi, że mieszkanie to nie miejsce dla zwierząt. 

- Eh.. Odprowadź dzika do lasu, zawiozę dzieci do mamy a potem jedziemy po Fabiana. 



Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy, zapakowałam wampirzych kochanków do auta i wybrałam się z nimi do schroniska, z którego mamy Taraza. Nie czułam się zbyt dobrze w takich miejscach. 

- Po co tu w ogóle jesteśmy? - Mruknął Fabian odgarniając grzywkę z oka. 

- Korneliusz bardzo chce mieć psa, ty nie jesteś za. Chciałabym abyś chociaż wszedł do środka i zobaczył te psiaki. 

- Tyle mogę zrobić. - Wampir wzruszył ramionami i wysiadł z auta. 

Szliśmy po chwili wzdłuż klatek patrząc na te wszystkie smutne mordki, gdy nagle Korneliusz upadł na kolana przy jednym z boksów. W środku siedział duży już siwawy owczarek bez oka i z naderwanym ogonem. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Podeszła do nas pracownica schroniska. 

- Nazywa się Ares, jest u nas od szczeniaka. - Zaczęła smutno. - Ktoś kupił go zapewne z jakieś hodowli, potem okaleczył i wyrzucił na śmieci. Teraz ma dziewięć lat, niewiele już mu życia zostało. Najgorsze jest to, że nigdy nie zaznał prawdziwego domu. Boimy się, że umrze tutaj nie zaznając ani grama ciepła od strony właściciela. Nikt go nie chciał. 

- Ares... - Załkał Korneliusz a psisko uniosło się z trudem i podeszło do krat by liznąć wampira w wyciągniętą dłoń. 

Postanowiłam zabrać tego psa, wiedziałam że jakoś wytłumaczę to Patrykowi lecz ujrzałam nagle twarz Fabiana. Była zalana łzami.

- Bierzemy go. - Szepnął do pracownicy. 



Już kilka minut później Ares siedział z nami w samochodzie, ubrany w szelki po dziku. Momentalnie odżył, uniósł uszy i patrzył na wszystko zaciekawiony merdając cały czas kikutem ogonka. Korneliusz i Fabian usiedli po jego bokach i całą drogę przytulali swojego nowego członka rodziny. Byłam taka szczęśliwa patrząc na nich, a szczególnie na Aresa bo wiedziałam że reszta jego życia będzie przepełniona miłością. 

Należysz do mnie 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz