33.Oh brawo Sherlocku

3.6K 61 1
                                    

Pov's Nathaniel

- Kochanie ja już muszę jechać- mówię do kobiety. Mruczy jedynie cicho i znów zamyka oczy. Podnoszę się z miękkiego łóżka i wpijam się usta dziewczyny. Zaskoczona moim ruchem na początku nie oddaje mojego pocałunku lecz po chwili zaczyna się angażować- będę za trzy godziny maksymalnie- uśmiecham się i schodzę z łóżka. Gdy już miałem wychodzić usłyszałem jej cichutki głos.

- Tylko proszę, uważaj na siebie- uśmiechnąłem się do niej.

- Obiecuje że wrócę cały i zdrowy do ciebie, mała- puszczam jej oczko i wychodzę z pokoju. Zbiegam po schodach i zakładam swoje buty. Biorę kluczyki do samochodu i po upewnieniu się że mam telefon oraz pistolet za paskiem. Wychodzę z domu i podnoszę rękę aby oznajmić że wychodzę i to teraz on jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo Sky. Wsiadam do samochodu i ruszam w kierunku siedziby. Gdy byłem już prawie na miejscu zaczął dzwonić telefon.

- Black

- Za ile szef będzie?

- Minuta- mówię i się rozłączam. Parkuje na miejscu gdzie tylko ja parkuje. Nigdy tego nie ustalaliśmy, ale miejsce mi przypasowało bo przeważnie jest tutaj cień. Przez co auto nie nagrzewa się aż tak i w miarę normalnie mogę je otworzyć, a nie parzyć się gorącą klamką. W środku włączę klimatyzacje i da się przeżyć. Wychodzę z samochodu nie trudząc się z zamknięciem go bo zaraz i tak do niego wrócę. Wchodzę do budynku i od razu idę do sali narad gdzie już na mnie czekają- co tak siedzicie?! Wstawać i jedziemy!- razem z ponad trzystoma mężczyznami. Wsiadamy w samochody i odjeżdżamy. Gdy tylko wjeżdżamy na asfalt chłopaki już wiedzą jak mają się ustawić. Wyprzedzają mnie dwa kuloodporne samochody, takie same jadą po bokach mojego samochodu równo ze mną, następne dwa jadą za mną. Reszta podzieliła się na dwie w miarę równe części. Jedna część jedzie przed nami, a druga za nami.
Po godzinie dojeżdżamy na miejsce, a raczej na stare opuszczone budynki. Wysiadamy z aut i jak najciszej próbujemy wejść do jednego z trzech budynków. Udało się, pokazuje dłonią chłopakom że się rozdzielamy. Przytaknęli, jedna grupa składająca się z dwudziestu osób skręciła w pierwszy korytarz. Gdy dotarliśmy na nasz wyznaczony cel było nas dziesięciu. Lecz chłopaki już czekali na nas przed wejściem do hali głównej. Odetchnąłem głośno i uważnie aby nikt mnie nie zauważył spojrzałem na naszych wrogów. Kurwa, sporo ich. Przymknąłem oczy aby pomyśleć czy to aby na pewno jest dobre. Możemy wejść i mieć sześćdziesiąt procent szans na przeżycie, albo wycofać się zwołać wsparcie i wtedy ich zaatakować. Lecz wtedy nie mamy pewności czy będą wszyscy kogo potrzebujemy- Dobra Panowie, wchodzimy- mężczyźni przytaknęli i z niezłym zamieszaniem wbiegli do pawilonu, od razu zaczęli pozbywać się mniej ważnych dla nas ludzi i potencjalnego zagrożenia. Mieli dwa zadania. Jednym było pozbyć się zagrożenia tym samym dbając o swoje bezpieczeństwo. Drugie, osłaniać mnie. Jako jedyny tutaj nie miałem zwykłego pistoletu. Znaczy miałem za paskiem, ale w ręku trzymałem broń z nabojami usypiającymi. Miałem strzelać do tych którzy byli nam potrzebni. Pozostawałem w tyle, aby zbytnio nikomu się nie rzucać w oczy. Zauważyłem w oddali faceta który był nam potrzebny. Wycelowałem i nacisnąłem spust. Padł na ziemie. Pogratulowałem sobie w myślach, ale to nie jest odpowiedni moment na to. Broń którą trzymałem w rękach schowałem, a wyciągnąłem moją ulubioną. Zacząłem szybko się rozglądać po sali któremu pomóc. Zauważyłem Paula który leżał bezbronny, a nad nim stał facet trzymając w rękach pistolet Paula, z chytrym uśmieszkiem na ustach i z myślą że zaraz zabiję ważniejszego członka mojej mafii. Nie tym razem. Szybko uniosłem rękę i oddałem strzał. Padł jak długi, a blondyn zaczął się rozglądać w poszukiwaniu swojego "wybawiciela". Puściłem oczko aby zrozumiał że to ja. Dalej wszystko działo się chaotycznie. Cały czas było słychać odgłosy strzałów, ciężkich oddechów oraz bójek. Pomimo wielkości tej hali czuć specyficzny zapach krwi roznoszący się w powietrzu. Rozglądnąłem się po sali, czyżbyśmy już wszystkich załatwili?

- Wszyscy?!- krzyknąłem aby każdy mnie usłyszał.

- Wygląda na to że tak- odpowiedział mi stojący obok Paul.

- Czy ktoś jest ranny?!- pomimo mojego "szefostwa" co sprawia że według stereotypów powinienem nie przejmować się tym. Jeden zginie będzie następny. Wiele mafiosów trzyma się tej regułki. Powinienem się tym nie przejmować, co robię ale jak widzę że ktoś jeszcze żyje to trzeba mu pomóc nawet mimo tego że jest to ktoś mało znaczący w mafii.

- Tutaj!- wędruje wzrokiem po hali, widzę Toma który pochyla się nas Colem. Kurwa nie dobrze, nasz informator. Biegnę do nich i widzę informatora który jest ledwo przytomny- dostał kulkę w brzuch.

- On dostał w głowę- mówi wpół przytomny.

- Nie odzywaj się teraz, zawołajcie Victora!- Victor to nasz lekarz. Jest z zawodu lekarzem, pracuje w szpitalu ale chyba za mało mu płacą że dorabia u mnie. Po krótkiej chwili przybiegł mężczyzna. Po dokładnym obejrzeniu rany i zatamowaniu krwotoku, chłopaki pomogli wstać Colowi i zaprowadzili go do samochodu.

- Będzie żył- mruczy lekarz.

- Do najbliższego szpitala z nim!- krzyczę do chłopaków. Reszta zapakowała już jedynego żywego z przeciwników do busa. Wsiadam w samochód i jedziemy do siedziby.

****

- Obudził się.

- No w końcu- wzdycham. Nie dostał dużej dawki, a przespał całą drogę i pół godziny potem. Zbiegam po schodach, a następnie wchodzę do pomieszczenia gdzie jest ten śmieć.

- Witam w moich skromnych progach- śmieję się opieram się ramieniem o ścianę i patrzę na jego zdziwiony wyraz twarzy.

- Black? Przecież nic ci nie zrobiliśmy, nie wchodziliśmy w drogę- zaczął się tłumaczyć.

- Widzisz Steave... Świat mafii nie jest taki na jaki mógłby się wydawać. Teraz może siedziałeś cicho, ale co by było za parę lat co? Wolę wyeliminować potencjalne zagrożenie już teraz, a nie potem się z wami męczyć. W tym świecie nie ma sprawiedliwości, a rzeczą normalną jest śmierć na porządku dziennym.

- Czyli mnie zabijesz?

- Oh brawo Sherlocku - wybucham śmiechem. Gdy już miałem kończyć z jego życiem poczułem wibrację w kieszeni które stwarzał mój telefon. Wyciągam urządzenie i odbieram połączenie.

- Nathan miałeś być godzinę temu.

- Wiem kochanie, ale trochę sprawy się pokomplikowały.

- Jesteś ranny?

- Nie księżniczko, jestem cały. Wrócę za jakąś godzinkę.

- Dobrze, uważaj na siebie, proszę.

- Będę. Kocham cię mała.

- Też cię kocham- uśmiecham się pod nosem i rozłączam połączenie.

- Potrafisz być czuły Black.

- Tylko dla niej- mruczę pod nosem. Przeszła mi ochota na zabijanie go, wychodzę trzaskając drzwiami. Chcę jak najszybciej znaleźć się przy niej i wziąć ją w ramiona. Niczym petarda wbiegam do salonu- zabijcie tego gościa- mruczę do chłopaków. Następnie wychodzę z budynku i wsiadam do samochodu. Dziękuje że zaparkowałem tak blisko. Odpalam silnik i wjeżdżam na drogę. Po drodze myślę o niebieskookiej brunetce która zawróciła mi w głowie. Tylko dla niej potrafię być czuły, opiekuńczy. Ja przy niej się zmiękczam i staje się zupełnie inną osobą. Nie facetem bez uczuć, maszyną do zabijania, szefem mafii. Dla niej jestem kochanym, zazdrosnym, opiekuńczym i zaborczym mężczyzną który nie może przeżyć bez niej ani jednego dnia. To ona jako jedyna weszła do mojego serca i zadomowiła się tam na stałe. Czuje że to jest ta jedyna.

**********************

Poprawa1- 19.08.2020

Poprawa2- 12.12.2021

AndersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz