50. Jest taki sam jak jego ojciec

1.7K 60 8
                                    

Pov's Nathaniel 

Dzisiaj jest nasz ostatni dzień tutaj, Scarlett wraz z Rose i ochroniarzami pojechały na zakupy, a my razem z Dylan'em postanowiliśmy jechać do rezydencji. 

- To dziecko Valentiny- zaczyna brunet. 

- Co z nim? 

- Kazałem chłopakom dać je do żony tego którego zabiliśmy u nas. Ona zadowolona, my sfałszowaliśmy dokumenty z których wynika , że to jej córka i wszyscy happy- spojrzałem na niego. 

- Czy ty coś ćpałeś?

- Ja? Nie, skąd takie przypuszczenia, szefie?- mruknął, na co ja prychnąłem. 

- Wszyscy happy?- potwierdził. Nie odezwałem się już, wjechaliśmy na teren posesji. Zaparkowałem, zgasiłem silnik i wyszliśmy z pojazdu. Pewnym krokiem wkroczyliśmy do rezydencji- gdzie jest Cosimo?

- Tutaj jestem, szefie!- zbiegł z schodów- Paula powinna być za tydzień w kraju, także za dwa tygodnie oddamy Paul'a. 

- Świetnie- odpowiedziałem sztywno. Minąłem się z nim i poszedłem na górę. W gabinecie spotkałem mężczyznę, siedział na fotelu wpatrując się w monitor- jak się sprawy mają? 

- Próbuje to wszystko ogarnąć, to jest jakiś kosmos. Co on tutaj porobił?- obszedłem biurko i spojrzałem na monitor. 

- Zbierz wszystko i wtedy podlicz, będzie szybciej. Wyślij to do naszych informatyków, niech oni się tym martwią- kiwnął głową i zrobił dokładnie tak, jak mu kazałem. 

- Wysłałem Diego i tego drugiego, aby ogarnęli broń. Oni nie potrafią sobie sami jej sprowadzić, mają tą którą wysyłamy po oddziałach co roku- zrezygnowany wstał od biurka i podszedł do segregatorów, które stały na półce. 

- Pogadam z nimi- w salonie znalazłem Cosim'a- muszę zamienić z tobą słowo- spiął się, było to widoczne gołym okiem. Dylan zlustrował go wzrokiem i również wstał- Dylan, ty też- poszliśmy do arsenału broni- wyjazd- Diego i jego kolega, spojrzeli się na mnie zdziwieni. 

- Paul kazał nam zrobić raport z broni, szefie. 

- To go dokończycie później, teraz wypierdalać stąd- odpowiedziałem chłodno. Stanęli w jednym miejscu jakby byli rzeźbami, już miałem ich wyrzucić z pomocą siły, lecz uprzedził mnie Dylan. 

- Po pierwsze, to co mówi Paul ma mniejszą wagę od tego co mówi szef, po drugie, Paul to wasz szef na ten moment, więc nie mówicie do niego na "ty", tylko z szacunkiem. Albo na Pan, lub szef. Jak wszystko jest zrozumiałe to wypieprzać- skakali wzrokiem to na mnie, to na mojego zastępcę. Nie mam do nich cierpliwości. Podszedłem do Dieg'a, chwyciłem za jego rękę i rzuciłem nim o podłogę na korytarzu, upadł na bark, krzycząc przy tym. Dylan za ten czas wykrzywił rękę tego drugiego i pchnął ku wyjściu, użył trochę więcej siły, więc potknął się o kolegę i spadł na beton łamiąc sobie przy tym rękę. Otrzepałem dłonie z kurzu, który osiadł na ubraniu tego nieudacznika. 

- Złamasy- fuknął pod nosem brunet, lecz tego nie skomentowałem. Wyciągnąłem telefon służbowy z kieszeni i kliknąłem na folder z raportami. Odpaliłem sprawozdanie na temat broni w naszym oddziale i pokazałem zielonookiemu. 

- Widzisz, to jest broń u nas w LA, niewiele gorsza znajduje się we wszystkich oddziałach, prócz w waszym. A wiesz dlaczego? Bo oni, do kurwy, potrafią sprowadzić sobie sami broń! Czy tak trudno jest napisać do nas o zgodę, podesłać od kogo chcecie ją wziąć! Nawet napisać do mojego zastępcy, aby przesłać wam ją. Zatrzymaliście się jakieś dziesięć lat temu! My wam ją przesyłamy do ćwiczeń, a nie do pracy z nią! Twój ojciec, ostatni raz wysłał nam jakiekolwiek sprawozdanie o stanie broni, rachunkach i tym podobne, sześć lat temu, my tego nie dopatrzeliśmy. Od teraz to się zmieni, jeden wasz błąd, a przylecę tu i zrobię wam taki rozpierdol jakiego nie jesteście sobie w stanie nawet wyobrazić. Czy to jest zrozumiałe? 

- Czemu grzechy mojego ojca, spadają na mnie?! 

- Wiedziałeś, że zostaniesz jego zastępcą. Masz dwadzieścia cztery lata, powinieneś co najmniej od pięciu lat ingerować w to. Pamiętaj że mamy was na oku. Czy wy w ogóle macie jakiegoś psa w szeregach?

- Jest Luna- burknął cicho. 

- Luna- prychnął Dylan- szefie, ta ich Luna, to golden retriever. Przecież ona by nawet nikogo nie ugryzła o zabiciu nie wspomnę- westchnąłem ciężko. 

- Prowadź do niej- Cosimo poszedł pierwszy, a ja z Dylan'em tuż za nim. Poprowadził nas do piwnicy, otworzył jedną z cel. Naszym oczom okazał się szczeniak, bo inaczej tego nazwać nie potrafię. Jego "pokój" to ciemna komnata, bez okna i żadnej żarówki dającej światło. Legowisko było rozszarpane na kawałki, karma to już powoli zachodziła pleśnią, a woda była zielona- kto się nią zajmuje? 

- Powinienem ja- podrapał się nerwowo po karku. 

- W takim wypadku, nie będę karał cię za nie dbanie o psa śmiercią. Ale wydaje mi się że utrata stanowiska powinna wystarczyć. Przyślij tu kogoś po tego psa Dylan, wraca z nami- zastępca pokiwał głową i odszedł od nas zapewne zadzwonić. 

- Nie możesz- wymamrotał. 

- Nie przypominam sobie abym był twoim kolegą, Cosimo. I tak, mogę. Właśnie to robię. Jak chcesz to bierz sobie ten ślub, ale i tak nie zostaniesz szefem tutaj. Dylan, czekam na ciebie na górze- brunet dołączył do mnie parę minut potem. 

- Na prawdę szef nie chce, aby on tutaj stanął na czele? 

- Jeśli zaniedbał psa, to zaniedba też oddział, będzie fajnie jak wszyscy będą się go słuchać i wydawać polecenia. Sprawozdania zaniedba tak samo, jest dokładnie taki sam jak jego ojciec.

- Powiedziałem chłopakom, aby wzięli tego psa do weterynarza i jakiegoś fryzjera, żeby doprowadził go do czystości- wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy. 

- Zadzwoń do Ash'a, jeśli się nie zgodzi tutaj przyjechać, to ma to zrobić Harry od nas. 

*********

Nasz lot trwał trochę ponad trzynaście godzin. Nie mam pojęcia co zrobić z tym psem. Sky przywiązała się już do tej złotej kulki, lecz ona była zamknięta przez przynajmniej trzy miesiące tam, więc nie wiem, jak zareaguje na nasze psy. Moją żonę odwiózł Max, nie chciała jechać ze mną do siedziby, a ja musiałem zobaczyć czy nasz więzień jeszcze żyje, bo był za niego odpowiedzialny mój przyjaciel. Gdy otworzyłem drzwi do celi, zobaczyłem blondyna siedzącego pod ścianą. Jak mnie zauważył zerwał się z miejsca i przywarł do mojego ciała. Sięgał mi mniej więcej do ramienia. Objął mnie ciasno w pasie, na początku byłem lekko zdezorientowany lecz szybko go od siebie odepchnąłem. 

- Jak mogłeś zostawić mnie z nim?! Ja bym nawet psa z nim nie zostawił! 

- Mój pies ma większą godność od ciebie- uciąłem krótko. 

- Tak się cieszę, że już wróciłeś. Ten co brał mnie pod prysznic, to temu mogłeś powiedzieć żeby mnie karmił, tyle ile ciebie nie było. Dostałem tylko dwa razy jeść!- opowiadał to tak, jak małe dziecko które ekscytuje się nową zabawką. Traktuje go inaczej tylko ze względu na moją żonę, ale ten facet co raz bardziej zaczyna mnie irytować. 

- Skoro miałeś siłę, żeby tutaj przybiec. To jeszcze nie było tak źle- podałem mu pudełko z jakimś ryżem i kurczakiem. Zabrał je szybko i wrócił na swoje miejsce. 

- Nudzi mi się tutaj, nie mam nawet z kim porozmawiać. Co tam u Sky i jej dziecka? 

- Nie będę rozmawiał z tobą o mojej żonie i mojej córce- warknąłem w jego stronę. Gdy nazwałem, dziecko które nazwał dzieckiem Sky, swoim. W jego oczach błysnęła jakaś psychopatyczna iskierka. Wyszedłem z celi i zamknąłem za sobą drzwi. Potem zlecę komuś aby poszedł zobaczyć czy przypadkiem siebie nie zabił. 

*********

Poprawa1-26.08.2020

Poprawa2-14.05.2023

AndersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz