1

30.2K 760 110
                                    

Przeważnie nie jadałam obiadów we wspólnej jadalni, jak miała w zwyczaju reszta watahy. To była swego rodzaju tradycja, że po powrocie z miasta wszyscy zbierali się przy posiłku, w wesołym gwarze i przyjaznej atmosferze. Nawet jeżeli miałeś z kimś na pieńku, w czasie obiadu trwało zawieszenie broni. Posiłek od nie pamiętam kiedy, w kulturze wilkołaków był bardzo ważnym symbolem. Dzielenie się nim oznaczało przywiązanie, a sfora sama w sobie powinna być definicją silnych więzów. Dlatego na nieobecność kogokolwiek z watahy na obiedzie patrzono jak na coś obraźliwego, powód do zmartwień i tak dalej. 

Tylko nie na moją nieobecność.

Przyznam, że wszyscy wręcz cieszyli się, że nie przerywałam im tego cudownego czasu pojednania.

Suka Gwen. Ruda wywłoka, której członkostwo w sforze przypadło ślepym trafem, albo - jak przekonywała część damska i czego tak naprawdę byli świadomi wszyscy - dzięki dobrze wykorzystanym wdziękom i umiejętnościom łóżkowym. Nie zaprzeczałam. 

Co więcej, wcale nie miałam ochoty siedzieć z tymi zarozumiałymi idiotami w jednym, w dodatku za ciasnym pokoju i udawać, że wszystkich kocham i uwielbiam. Kochałam ich wieczorami, kiedy przychodzili do mnie z porozumiewawczym uśmiechem i garścią banknotów. To przynajmniej nie było udawane. To była czysta przyjemność.

Niestety w dzień posuchy i nieufne jagnię podejdzie do wodopoju. Także i ja od czasu do czasu trafiałam do tego irytującego, głośnego miejsca. Nie z powodu własnych chęci, czy dobrowolnego wyboru, bo...

- Jeżeli teraz opuścisz jadalnie, nie mogę cię zapewnić, że nie wylecisz z watahy. - Syknął w moją stronę Harry, gdy oboje stanęliśmy w drzwiach, skupiając na sobie pogardliwy wzrok większości wilczyc. 

Niechętnie pozwoliłam mu się poprowadzić do samego końca stołu, gdzie mógł mi zapewnić w miarę spokojną godzinę cierpienia. 

- Przecież mogę go poznać kiedy indziej. - Marudziłam posyłając kilku osobom zjadliwy uśmiech. 

Nie byłam tchórzem. Do walki mogłam stanąć pierwsza, kochałam noc i ciemność. Mężczyzn tresowałam przy śniadaniu, radziłam też sobie z codziennymi wyzwiskami i obelgami... ale pojedynczych osób. Nie do końca jednak wytrzymywałam jednoczesny lincz całej mojej "rodziny". Jak już wspomniałam, zazwyczaj nie jadałam we wspólnej jadalni. 

- Nie możesz, to brak szacunku. - Odparował Harry, przysuwając do siebie półmisek z udkami kurczaka - To będzie oficjalne zapoznanie, wszyscy muszą na nim być. I uwierz mi, ktoś chętny znalazłby się, żeby donieść akurat o twojej nieobecności.  

Harry był kiedyś jednym z klientów - w zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze nie znał swojej partnerki. Ale nie opuścił mnie, pozostał przy mnie jak wierny przyjaciel. Właściwie jedyny przyjaciel. 

- Sama wiesz jakie to ważne, tylko strugasz takiego głupa, Gwen. Prawdziwy Alfa... przecież to jak wygrać w totolotka! Będziemy mieli w końcu prawdziwego przywódcę. 

- Nie obchodzi mnie to. Chcę wrócić do domu i zarobić na jutrzejszą kolację. - Prychnęłam, choć w głębi duszy nawet ja czułam niewielką ekscytację na myśl o Alfie. Może nawet dumę, że wybrał naszą watahę. 

Tak jak powiedział Harry: to jak wygrać w totolotka. Wilkołaki miały swoją hierarchię, której nie można było zmienić, jak u ludzi, ciężką pracą. Rodziłeś się na jakiejś pozycji i już. Alf przychodziło na świat bardzo mało, zdecydowanie za mało. Każda większa grupa wilków mogła stworzyć sforę, dlatego było ich wiele, ale przywódców - niepomiernie mniej. Zazwyczaj więc na tę rolę wskakiwał jakiś Beta, czasem Gamma. 

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz