Rozdział 11

18 1 0
                                    

2003 rok, rocznikowo jedenaście lat, hormony zaczynają już powoli buzować. Czwarta klasa to już nie taka łatwizna jak wcześniej, tu zaczynają się prawdziwe oceny. Stres był, w głowie tylko trzy dziewczyny z klasy, które bardzo mi się podobały.
Specjalnie z kolegą usiedliśmy w pierwszej ławce by być bliżej dwóch z nich. Czasem jakieś liściki miłosne się im pisało, ale w odróżnieniu ode mnie i przyjaciela, one nie były nami zbyt zainteresowane. Dwoiliśmy się i troiliśmy, ale nie przynosiło to większych rezultatów. Raz jak coś narozrabiałem jedna stanęła w mojej obronie przed wychiwawczynią, że po szkole całkiem grzeczny chłopak jestem. Byłem niesamowicie szczęśliwy, że te słowa wyszły z jej ust. W tamtym okresie czasu zaczęły mną rządzić w dużej mierze emocje. Miałem kiepskie tygodnie lub miesiące, kiedy nie chciałem wychodzić z domu, a później tygodnie lub miesiące podwyższonej samooceny, pewności siebie i zazwyczaj głupich pomysłów. Wtedy częściej znikałem z domu. Jeśli mowa o głupich pomysłach, to kiedyś po lekcjach poszliśmy do kolegi. Napisaliśmy wspólnie (wtf?) list miłosny do koleżanki z klasy, naturalnie anonimowo. Ze słownictwem ostro przesadziliśmy, kolega nie mógł znaleźć koperty, więc wsadziliśmy kartkę do opakowania po mazakach. Na koniec jeszcze popsikaliśmy ostro dezodorantem i wrzuciliśmy jej do skrzynki. Była o to mała afera w szkole, ale nigdy się nie przyznaliśmy. W szkole dalej miałem trudności ze wszystkim, a na przerwach nie raz zmieniałem się w zło wcielone. W tym roku rodzice założyli nam internet, więc od razu znalazłem gry internetowe, nie zawsze przeznaczone do mojej grupy wiekowej. Jedną z takich gier była gra przeglądarkowa. Wybierało się profesje (alfons, morderca, diler, złodziej) chodziło się po klubach i atakowało innych graczy, tworzyło fabryki dragów, robiło różne napady zarówno samemu jak i gangami. Grałem w to jakieś trzy lata z czasem wkręcając do tej gry kolegów. Uwierzcie mi dziwnie się ludzie patrzyli na takich małolatów rozmawiających o dragach, napadach czy zakupie prostytutek.
Tata z raz czy dwa widział w co gram, jednak przemilczał to.
Z siostrą zbytnio się nie dogadywałem, ale czasem się zdarzało. Brałem ją wtedy za ręce lub za nogi i krecilem się tak, że latała. Uwielbiała tą zabawę w odróżnieniu od rodziców.
Pewnego dnia (nie jestem pewien czy tego roku) zadzwoniła do nas spanikowana babcia. Okazało się, że dziadek numer dwa obciął sobie piłą lub siekierą dwa palce. Był w tamtym czasie na wsi a nie w swoim mieszkaniu w Szczecinie, więc babcia dowiedziała się wszystkiego od swoich znajomych. Dziadek trafił do szpitala, jednak po zszyciu ręki pielęgniarki zostawiły go samego pod kroplówką, a dziadek najzwyczajniej w świecie odłączył ją i sobie wyszedł. Każdy spanikiwany, szpital w innym mieście oddalonym o jakieś półtorej godziny drogi. Wyzwaniali do każdego kto mógł co kolwiek wiedzieć. Aż po około czterech, może pięciu godzinach zadzwoniła do nas uratowana babcia, że dziadek wrócił. Przeprosił nawet, że tak długo, ale musiał wejść do apteki po coś przeciwbólowego.

Wakacje tradycyjnie spędziłem częściowo u Cioci i Wujka na wsi. Ogólnie uwielbiałem tam jeździć. Z o rok starszą kuzynką świetnie się dogadywaliśmy. Trochę mniej wspólnego miałem cztery bądź pięć lat młodszym kuzynem. Ogólnie uwielbiałem u nich wszystko. Poranne wstawanie, konie, kozy czy nawet drób latający po podwórku. Niemal wyrywałem się do dojenia kóz, czy karmienia koni. Nie umiałem jeździć konno, tej umiejętności zazdrościłem kuzynce. Co roku jeździła na obozy jeździeckie, a w tym roku miałem jechać z nią. I tak się stało. Obóz konny zrobił na mnie niezłe wrażenie. Poza mną były same dziewczyny, co naturalnie było mi bardzo na rękę, podstaw jeżdżenia się nauczyłem m, chociaż jeździłem tylko na loży (nie wiem czy dobrze to napisałem, w każdym razie instruktorka trzymała długa linę i się tak kręciła a my z koniem wraz z nią. Wtedy obiecałem sobie, że za rok też tu przyjadę. Oczywiście ten obóz miał słabe strony jak drewniany wychodek zamiast toalety, czy fakt, że dziewczyny spały w dwóch namiotach wojskowych a ja w małym drewnianym. Jednak w życiu nic nie jest idealne.

Chwilę po obozie wylądowałem z siostrą, Chrzestnym i Ciocią nad morzem. Wakacje w Kołobrzegu niesamowicie mi się spodobały. Z racji tego, że miałem wielkie trudności z tabliczką mnożenia chrzestny wziął sobie za punkt honoru nauczenie mnie jej. W tydzień nauczyłem się odpowiadać w niemal sekundę. Jak? Otóż codziennie przez tydzień siadaliśmy i dostawałem około dziesięć pytań. Za każdą poprawną odpowiedź dostawałem pięć złotych, za złą traciłem dyche. Kto jak kto, ale ja zarobić lubiłem. Pierwszy dzień wyszedłem na zero. Następnego już zarabiałem.

Po tygodniu nad morzem pojechałem do dziadków numer jeden. Gdzie kolejny adorator ciotki, próbował mi się podlizać (jakby to miało pomóc), a ja chętnie ich wykorzystywałem do zdobycia gier, chwili zabawy etc. Pamiętam jak z dziadkiem zrobiliśmy ognisko na podwórku i obgadywaliśmy jednego z nich. Ciotka też jednak nie zawsze miała ze mną łatwo. Któregoś razu zabrała mnie i kuzynkę na miasto, szła z przyjaciółką (obie młode dziewczyny), jacyś chłopacy zaczęli się do nich, a wtedy do akcji wkroczyłem ja krzycząc Malo, mamo kup mi jedzonko (wcześniej prosiłem byśmy poszli na kurczaka). Chłopacy się speszyli, a ciotka wkurzyła. Jednak to było wcześniej. W te wakacje wyjątkowo miała mnie zabrać pierwszy raz do stolicy. W sumie nie wiem dokładnie jak to było, ale dziadkowi było to na rękę, wiadomo było że ze mną nie poszaleje. Rodzice na początku odmawiali, chyba bojąc się ile ta podróż wyniesie (a fakt że intercity w pierwszej klasie trochę kosztowało). Dziadek jednak zapewnił, że pokryje wszystkie koszta. Tak wyruszyliśmy w tą kilkugodzinną podróż. W pociągu natknęliśmy się na kumpla ciotki, z pochodzenia Włocha. Pochłonęła nas rozmowa, a ciotka tylko się wkurzała, gdyż żaden z nas nie zwracał na nią uwagi.

W Warszawie spędziliśmy dwa lub trzy dni. Nocowaliśmy u starszego Wujka, którego wtedy jeszcze nie znałem. Okazał się przesympatycznym człowiekiem. W dzień pojechaliśmy do jakiegoś centrum handlowego, na spotkanie z pewną znaną wokalistką. Ciotka robiła z nią interesy, ja jadłem pizze i nie mogłem uwierzyć, że tak znana osoba nie ma kasy by sobie zakupić te boskie danie (nie mogłem pojąć, że głupio by było robić interesy zapychając się kolejnym kawałkiem). Oczywiście wydębiłem autograf a reszta mnie nie interesowała. W ogóle uwielbiałem interesy Ciotki. Za każdym razem na nich korzystałem. Raz w jakiejś firmie organizującej śluby Pani dołożyła z 10 złotych mówiąc l, że to dla mnie. Innym razem robiła interesy z właścicielem jakiegoś klubu, a w tym czasie barman miał mi dolewać coli bez limitu. Jak dawali to brałem (chociaż wbrew pozorom nie byłem z tych naciągaiących. Gotówki często tak długo odmawiałem, że aż w końcu nie dostałem. W sklepie zapytany czy coś chce też kręciłem głową). Wracając jednak do stolicy z widoków Warszawy zapamiętałem tylko meneli z dworca głównego. Po spotkaniu biznesowym Ciotki mieliśmy się spotkać z jednym znanym w tamtych latach (choć dziś też znanym) aktorem serialowym. Ten jednak zapewne przypadkiem wyżłopał hektolitry alkoholu, więc spotkanie nie wchodziło w grę. Do domu Wujka wracaliśmy autobusem, a że Ciotka chciała trochę oszczędzić na wycieczce, to na gape. W końcu niemal wybiegła ciągnąc mnie za rękę (Kanary wsiadły). Następny autobus był już ostatnim, a my mieliśmy sporo przystanków przed sobą więc i tak dla pewności musiała musiała kupić nam po bilecie. Po Warszawie przyszedł czas na pobyt u drugich dziadków. O ile Wujka wielbiłem, o tyle u dziadków była często często jedna osoba z którą nie mógł się równać. A mianowicie jego dziewczyna. Nadawaliśmy na jednych falach, lubiliśmy podobne filmy, graliśmy dużo razem na konsoli, była na prawdę ekstra. Wujek czasem był zazdrosny. Lubiłem go, ale nie był wysoką brunetką o brązowych oczach.

Któregoś dnia zostałem z wujkiem sam w domu, brakowało nam karty pamięci do konsoli. Zadzwonił do kolegi, żeby mu przyniósł, ale w między czasie coś mu wypadło i musiał mnie zostawić samego w domu. Kazał nikomu nie otwierać. Pewnie, że otworzyłem temu koledze i wziąłem to co przyniósł. Później się nieźle nasłuchałem, że to mógł być włamywacz itd.

Wakacje się skończyły, powrót do szkoły. Tata wpadł na pomysł, że skoro pieniądze mnie zmotywowały do nauki na wakacjach to i nakłonią w roku szkolnym. Miałem dostawać dwadzieścia złotych za każdą szóstkę, dychę za piątki i piątaka za czwórki.
Metoda była bardzo skuteczna, w krótkim czasie zarobiłem z dwieście złotych. Pokupowałem sobie co chciałem i pieniądze stały się dla mnie obojętne, a motywacja zgasła.

Nadeszły święta i poprosiłem o konsolę nowszej generacji. W sumie musiałem zrezygnować z prezentu na urodziny by ją dostać. Jednak dostałem i kolejny tydzień prawie nie jadłem, nie piłem i nie spałem, tylko grałem. Było sporo słabych momentów, jednak co mam pisać o tym, że siedziałem w domu i nie miałem siły i ochoty na nic.

Fajny to był rok, chociaż następny będzie o wiele lepszy ;)

Zwykła autobiografia jakiegoś Wariata. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz