Rozdział 14

17 2 0
                                    

Rok 2006 nie należał do moich ulubionych. W walentynki zakończył się mój pierwszy związek. Ogólnie pojechałem do niej, wspólnie obdarowaliśmy się upominkami z pierdyliardem serduszek, było nawet wszystko dobrze aż zjawiła się jej kuzynka. Coś zaczęła mącić, że wyszło na to, że Ola chce ze mną zerwać. Ja jak to ja, wkurzyłem się, zostawiłem je i poszedłem na busa. Wróciłem do domu, wymieniliśmy się kilkunastoma wiadomościami. Wyszło na to, że zastanawiała się nad rozstaniem a dodatkowo kuzynka naciskała żeby zerwała. W końcu ja się uniosłem honorem i plus minus tak się to skończyło. Ogólnie nie minął tydzień jak się rozstaliśmy, a już jej kuzynka zaczęła do mnie wypisywać. Odczytywałen wiadomości, jednak nie odpisywałem. Po kilku kolejnych dniach wysłała mi nagie bądź półnagie zdjęcie (nie jestem pewien). Chyba wtedy coś jej odpisałem, ale spotkać się już nigdy nie spotkaliśmy.

Nie wiem co było pierwsze w tym roku depresja, czy rozstanie. Jednak tego roku nie pierwszy i z resztą nie ostatni raz poczułem wielkie przygnębienie. Czułem jakby walił się cały świat, chociaż może to też nie do końca trafne określenie. To bardziej tak, jakbym ściągnął kolorowe okulary a świat stałby się nagle czarnobiały. Wiedziałem, że nic zbytnio się nie zmieniło, a zarazem postrzeganie tych samych sytuacji diametralnie się zmieniło. Wczoraj ktoś mi dokuczał? Miałem to w dupie. Dziś mi ktoś dokucza? Nikt mnie nie lubi, jestem beznadziejny. Wczorajsza jedynka luz, dzisiejsza koniec świata.
Nagle poczułem się gnębiony w szkole (fakt dokuczali mi, ale emocje nie były współmierne do sytuacji). Zrozumiałem, że do końca życia będę sam, bo żadna dziewczyna na mnie nie spojrzy (fakt nawet jak na swój standard to byłem takie mocne 0 w skali od 1 do 10).

Zaczęły się problemy z chęcią do życia, zacząłem opuszczać szkołę. Nie po to by skoczyć gdzieś z kumplami czy coś. Wykorzystywałem fakt, że rodzice pracowali i przesypiałem niemal całe dnie. Co jakiś czas się wydawało, że uciekam. W domu były o to jazdy, ale w moim myśleniu nic się nie zmieniało. Ogólnie też nie zrozumcie mnie źle, w trakcie tego czasu zdarzało mi się odczuwać szczęście, ale nie tak mocne jak bym sobie życzył. Ten stan depresyjny minął dopiero w wakacje. Z dwa może trzy tygodnie czułem się znowu sobą. Wróciła chęć do życia, wróciła pewność siebie. Poczułem w sobie bunt i złość w stosunku do świata. Odzyskałem dawną ekipę (poza tym jednym kolegą).
Irokez pofarbowany na blond, zaraz kumpel też sobie Irokeza zrobił (miał mieć czerwonego ale zamiast pójść do fryzjera, sam się pofarbował. I tak zamiast czerwonego był rudy czub), reszta też coś tam eksperymentowała i te trzy tygodnie mojego szczęścia byliśmy niczym królowie życia.
Niestety z tamtego okresu czasu nie mam żadnych zdjęć.
Jeżeli chodzi natomiast o coś co utkwiło mi w pamięci to jest tylko jedna taka rzecz. Szliśmy około ośmioosobową bandą przez totalne zadupie (jedyne co w pobliżu było to rząd garaży). Przejeżdżał radiowóz, patrząc na nas zatrzymał się i jak wiadomo spisywanie. Samo to jakoś strasznie nie przeszkadzało, chociaż nic totalnie nie zrobiliśmy ani nie zamierzaliśmy. Denerwujące było jednak to, że jeden z policjantów był wręcz agresywny w stosunku do nas. Patrzył na nas z góry, darł się. Taki typowy szeryf kozaczek, bo z dupą przy broni może pocwaniakować przed dzieciarnią. Usiadłem sobie, bo sporo nas było i trochę to trwało. W końcu wydał się coś do mnie i opieprzył właśnie za to, że sobie usiadłem. Ogólnie był tak nieprzyjemny, że najchętniej bym go zdzielił. Wstałem, podałem imię i nazwisko i nawet nie odjechali, oni wręcz spieprzyli przed nami rzucając przez ramię wymuszone "przepraszamy, miłego dnia". Jak już wspomnałem mój tata był policjantem. To byli koledzy po fachu z tej samej komendy. W zasadzie może nie koniecznie koledzy, ale na pewno podwładni. Tata w tym czasie był zastępcą komendanta.

Z tej dwójki wielokrotnie śmialiśmy się z kolegami. Ogólnie zdarzało mi się nie raz i nie dwa, że policjanci czepiali się nas bez powodu. Rozumiem, więc hejt w stronę policji, jednak skłamałbym mówiąc, że stanowią większość, czy nawet, że stanowią większość. Tak nie jest, tylko takie dwie mendy wyróżniają się na tyle, że nie dostrzega się dziesięciu normalnych. Któregoś innego dnia stałem oparty o blok. Nie jakoś prowokująco, czy coś. Normalnie opierałem się plecami, w żaden sposób ani nie brudząc, ani nie dewastując. Koło mnie stało z dwóch kolegów (nie opierali się) i podjeżdża radiowóz, czy jak się to u nas mawiało kabaryna. Jeden z policjantów zaczął do mnie skakać, za to opieranie się. Drugi spojrzał się na mnie, przeprosił. Powiedział coś czepialskiemu koledze na ucho i odjechali.

Ogólnie często zdarzało mi się być spisywanym. Dzisiaj jestem starszy i mądrzejszy, nie dałbym się skontrolować bez przyczyny. Od razu prosiłbym o podstawę prawną kontroli i poprosił o dane policjantów.
Kiedyś się jednak o tym nie myślało.

Jednak jeszcze nim wakacje zdążyły się zakończyć stan depresyjny powrócił. Jeżeli nie musiałem to nie wychodziłem z domu. Przed otaczającą mnie rzeczywistością uciekłem w gry przeglądarkowe i wirtualne znajomości. Z racji, że brakowało mi głównie atencji ze strony kobiet z tymi pisałem najczęściej. Przez chwilę romansowałem z jedną z poznanych wcześniej sióstr. Chociaż w swoich oczach jak i większości świata byłem brzydki, w jej byłem przystojny. Pisaliśmy tak intensywniej z miesiąc. Później jakoś tak wyszło, że przestaliśmy. Wtedy poznałem swoją daleką kuzynkę, a dokładniej jak się potem okazało Ciotke. Ogólnie nie mieszkaliśmy blisko siebie. Nigdy wcześniej nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu, a spokrewnienie. Było na prawdę odległe (moja rodzina tak się trzymała gdzieniegdzie w kupie, że nawet potomkowie rodzeństwa paradziadków byli mniej lub bardziej znani, a czasem nawet się z niektórymi odwiedzaliśmy).
Była ode mnie niewiele starsza i chyba tak jak ja pomimo wielu otaczających ją ludzi czuła się samotna. Pisaliśmy ze sobą całymi dniami. Z każdym dniem rozmawiając na coraz więcej tematów i poznając siebie coraz lepiej. Żartiwaliśmy, żaliliśmy się sobie, aż w końcu zastanawialiśmy się czy moglibyśmy się spotkać ze sobą na żywo. Odległość nie działała na naszą korzyść, jednak fakt, że jakąś tam rodziną jesteśmy mógłby być bardzo pomocny w jej nocowaniu u mnie, lub moim u niej. Jednak to była taka strefa marzeń, konkretnego planu nie mieliśmy, odkładaliśmy to na kolejne wakacje. Z chęcią jednak zaczęliśmy pisać o tym co będziemy robić jak już się spotkamy. Od słowa do słowa z całkiem normalnej relacji przeszliśmy w bardziej intymną. Zaczęło się to bardzo niepozornie. Pisaliśmy o tym w co byśmy razem zagrali. Ja zaśmieszkowałem o grze w butelce a ona wyskoczyła z twisterem. Ja stwierdziłem, że nie lubię takich gier. A ona odpowiedziała mi pół żartobliwie, że grając z nią nago polubie.

Romansowaliśmy tak dobre trzy miesiące. Zwracaliśmy się do siebie per "Kochanie", wymieniliśmy fantazjami etc. Mimo, że to była dalsza Ciotka, to szczerze nie żałuję. Pomogła mi przetrwać dla mnie część ciężkiego momentu w moim życiu. Dla jasności dodam, że nigdy się nie przespaliśmy ze sobą, a nawet nie spotkaliśmy w końcu na żywo. Chociaż sporadyczny, już w pełni normalny kontakt ze sobą mamy.
Oczywiście nie był to mój jedyny romans internetowy w tym czasie. Nie raz i nie dwa pisałem z różnymi dziewczynami, chociaż zazwyczaj z sąsiedniego Szczecina. Zazwyczaj wymieniliśmy się zdjęciami, sporo ze sobą pisaliśmy ale nie spotykaliśmy się na żywo. Na starej poczcie z której nie korzystałem od jakichś dziesięciu lat znalazłem nawet zdjęcie jakiejś dziewczyny. Z tą różnicą, że przedstawia ono według mnie dwudziesto może trzydziestokilkuletnią kobietę w różowych figach i krótkiej koszulce odsłaniającej cały brzuch. Fakt sprawdzałem czy rozmawiam z kobietami a nie jakimś starym zboczeńcem (m.in rozmawiając telefonicznie), ale w sumie chyba nigdy nie weryfikowałem wieku, no bo z resztą jak? Nie wiem czy trafiłem na pedofilke (chociaż wątpię by to akurat mi w tamtych latach przeszkadzało), czy wysłała zdjęcie z neta (nie da się po szczegółach na zdjęciu ani tego potwierdzić ani temu zaprzeczyć), a może zbajerowałem jakąś starszą dziewczynę podając się za starszego. Tego się nie dowiem, ale na pewno nigdy się z nią nie spotkałem. W tamtym czasie jak już mówiłem nie wychodziłem raczej z domu, a w necie spędzałem prawie cały swój wolny czas. Często wchodziłem na jakieś czaty regionalne. Nie byłem jednak naiwnym dzieckiem. Znałem zagrożenia związane z anonimowości ą w sieci. Czasem robiłem sobie z ludzi celowo jaja. Od wyśmiewania nicków poprzez udawanie dwudziestoparoletniego milionera. Uwierzcie mi kobiety dawały się na to nabierać.

W tym roku nie wydarzyło się nic więcej o czym można by było wspomnieć. Dłużył się niesamowicie, ale nic ciekawego ani przyjemnego nie było. W szkole byłem chyba najgorszy w klasie. Unikałem ćwiczenia na wuefie do granic możliwości przez co nawet nauczyciel zaczął mnie prześmieeczo nazywać "miszczem". Na matematyce nawet jak byłem najlepszy to i tak byłem najgorszy (dalej przez brak rozpisywania się. Nauczycielka twierdziła, że wyniki biorę z kapelusza. Nie ważne było, że odpowiedź dobra. Ważniejsze było dla niej, że nie wie jak to obliczyłem. Może to więc ja powinienem uczyć ją, a nie ona mnie?). Pamiętam raz na matmie dostaliśmy takie zadanie, że Tacie ręce opadły. Wykonał z dwieście telefonów do kolegów aż w końcu ktoś powiedział, że odpowiedź może dać, ale w życiu mojemu ojcu tego nie wytłumaczy, a co dopiero mi (chodziło o coś z wyliczeniem promili w odniesieniu do alkoholu czy coś tego typu). Nie wiem czy na pewno dobrze zapisałem zadanie, ale nigdy go nie sprawdziła a pewnie miałbym je jedyny w klasie.

Nawet na święta nie wrócił mi dobry humor. Nie miałem pojęcia co bym chciał, więc poprosiłem o doładowanie do telefonu za 50 zlotych.


Zwykła autobiografia jakiegoś Wariata. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz