Rozdział 1,2,3,4 a nawet 5

72 2 0
                                    

Wczesne dzieciństwo mało odbiegało u mnie od normy. Może z wyjątkiem tego, że nauczyłem się mówić dopiero w wieku 3 lat. W sumie też nie do końca dopiero nauczyłem, może to był pierwszy bunt w moim życiu? Ogólnie umiałem mówić już w wieku 2 lat, jednak w języku tylko sobie znanym. Kiedyś nawet cała rodzina była w szoku gdy przez około dwie godziny rozmawiałem z kilkanaście lat starszym kuzynem. W końcu zapytano go jak to możliwe, że mnie rozumie. Tak, dobrze się domyślacie, ni cholery nic nie rozumiał. Jednak na swoją obronę mogę powiedzieć, że gdy już postanowiłem mówić po polsku, to od razu mówiłem pełnymi zdaniami, czyli faktycznie mógł to być bunt :) nie pamiętam tego okresu, co wydaje mi się normalne, jednak między dziadkami numer jeden a moimi rodzicami stosunki musiały się nieźle poprawić, gdyż podczas jednej z wizyt postanowiłem sprawdzić jak to jest wychylić się z trzeciego piętra.

A więc od początku. Miałem trzy, może cztery lata i bardzo chciałem się pobawić na balkonie. Podobno babcia kilkukrotnie sprawdziła czy moja głowa zmieści się przez szczebelki, nie mieściła się na chwilę wyszła, a po powrocie doznała szoku widząc mnie po drugiej stronie balkonu, niemal zwisającego (przypomnę wysokość trzeciego piętra), na szczęście udało się mnie zagadać i złapać, krok w tył i wyglądałbym jak rozpryśnięty słoik dżemu rzucony o ziemię. W ogóle dziadkowie numer jeden a w szczególności babcia nie mieli ze mną łatwo. Podczas innej tym razem dwudniowej wizyty poszedłem bawić się przed dom (zamknięta posesja, tu się uciec nie dało) bawiłem się w ogrodzie, aż zobaczyłem niesamowite zwierzątko, które musiałem za wszelką cenę pokazać babci. Tak więc poleciałem do domu, odnalazłem babcie w kuchni i otworzyłem zamkniętą rączkę, w której była osa. Cała ręka opuchnięta, ale jakoś przecież rodzice muszą to zrozumieć. Jednak kolejnego dnia postanowiłem babci pomóc prasować pranie i tu niestety skończyło się wizyta u lekarza i bandażem na drugiej ręce. Podobno rodzice nie byli zbyt zadowoleni widząc moje dłonie. Jednak pechowy byłem na co dzień, a nie tylko podczas wizyt u dziadków. Będąc u Cioci, bawiłem się z kuzynka. Postanowiliśmy wrócić do domu, ona pobiegła przodem a ja zgubiłem się i dobrych kilkana minut panikowałem nie mogąc znaleźć mieszkania (w końcu kuzynka się cofnęła). U dziadków numer dwa też wcale dużo lepiej nie było, raz babcia tak zstrzepywała papierosa, że aż żar spadł mi na rękę. Jeśli chodzi o pecha to nie mógłbym nie wspomnieć również o jednej bardzo nietypowej sytuacji, a mianowicie o fakcie, że któregoś pięknego dnia, gdy miałem maksymalnie cztery latka do pracy mojego Taty wparował jakiś mężczyzna i prosił o spotkanie (a co ważne w tej historii tata z zawodu był policjantem). Mężczyzna bezpardonowo zaczął rozmowę od słów :
- Jestem ciekaw jakby wyglądał Pana syn z nożem w brzuszku.
A tata bez dłuższego namysłu odpowiedział mu :
- Lepiej niż Ty z kulką w głowie.
Podobno już nigdy więcej ten mężczyzna nie niepokoił naszej rodziny.
A jak było ze mną w domu? Zazwyczaj byłem cichy i spokojny, powiedziałbym nawet że stroniłem od ludzi, no może poza Kacprem. Jednak on to inna historia, bawił się ze mną w co tylko chciałem, dużo rozmawialiśmy, a że był ode mnie ponad 20 lat starszy, to były to rozmowy na poziomie a nie jakieś dziecinne pogaduchy. Kiedy mój tata dowiedział się ode mnie, że codziennie bawię się z mężczyzną w jego wieku jak nie starszym, pewnie miał gonitwe myśli. Z tego co wiem, przedstawiłem w końcu tacie swojego zmyślonego przyjaciela, ale nie wiem czy przypadli sobie do gustu :)

O ile w domu była zazwyczaj cisza i spokój, o tyle nie mogłem narzekać na sadziedztwo. Z jednej strony miałem w klatce dwójkę najlepszych znajomych a z drugiej kilku mniej ciekawych alkoholików. Jeśli chodzi o tą pierwszą grupę, tuż obok mnie mieszkał jeden z najlepszych moich przyjaciół, a zaledwie dwa piętra nade mną mieszkała najfajniejsza osoba jaką w tym okresie znałem. Przyjaciółka to mało powiedziane, była dla mnie wzorem, była trochę jak starsza siostra i to od niej dostałem pierwszego buziaka (co prawda marudziła swoim i moim rodzicom że jestem obśliniony, ale i tak dała) :) trzy lata starsza, dużo wyższa nie raz i nie dwa stawała w mojej obronie na podwórku, kiedy starsze dzieciaki nie chciały się ze mną bawić, albo dziewczyny nie pozwalały skakać na skakance (ahh te problemy dzieciństwa) . Jednak jak już wspominałem w klatce mieszkało też kilka mniej ciekawych osób. Nie raz i nie dwa odwiedzający ich alkoholicy byli agresywni w stosunku do kobiet jak i dzieci. Jednak psychika dziecka umiała to znieść, dużo gorszym a wręcz paraliżującym ze strachu przeżyciem dla cztero czy pięciolatka były małe czerwone kropki na schodach. Czym wyżej tym więcej, ich rozmiary też zazwyczaj wzrastały. Widząc je już wiedziałem, że na którymś półpiętrze w kałuży krwi będzie leżał rozwalony jegomość. Nigdy nie było tylko pewne czy przytomny czy nie. Zawsze, ale to zawsze leżeli w taki sposób, że małe dziecko nie miało jak ich ominąć, a czasem i dorosłem, u było ciężko.
Tak więc dzwoniłem jak nie do siebie do domu, to do sąsiadów. Zazwyczaj ktoś schodził po mnie i przenosił mnie nad nimi. Zdarzało się jednak czasem, że nikt nie mógł w tym momencie zejść. Wtedy zazwyczaj przyjaciółka kazała zamknąć mi oczy i przeprowadzała mnie jak nie obok to po nich. Być może właśnie przez to nienawidzę alkoholików. A jeśli o alkoholikach mowa to powróćmy do sąsiadów. Jeden był typowym śpiewakiem. Przyznam szczerze, że nawet lubiłem jak szedł po klatce. Dzień w dzień na naszym piętrze można było usłyszeć "Nie było Ciebie tyle lat... ". Innych piosenek nie śpiewał, może to było w tym wszystkim najfajniejsze. Sąsiad alkoholik numer dwa robił ze swojego mieszkania meline, jednak poza faktem, że chodził o kulach nie był dla mnie ciekawy. O wiele ciekawszy wydawał mi się ten z numerem trzy. Prawdziwy artysta i tym razem nie mówię tego z przekąsem. Niewidomy, niegroźny, lubiący sobie wypić, jednak rzeźbił w drewnie na prawdę pięknie. Większość sąsiadów chociaż raz kupiła coś od niego. Był też sąsiad numer cztery, jednak również nie był zbyt ciekawą postacią. Lata później chodziły plotki, że lubił małych chłopców, jednak czy to prawda nie wiem. Ostatni na tej liście z numerem pięć jest sąsiad dosyć mało charakterystyczny, jednak przez jedno zdarzenie wpisał się w historię naszej rodziny. Co takiego zrobił?
Otóż pewnej nocy siekierą rozwalał nam drzwi. Na szczęście w domu był Tata, wiedział, że musi działać szybko gdyż drzwi wejściowe były między moim pokojem a pokojem rodziców. Jeśli ktoś by w nich stanął , byłoby ryzyko, że to mi stanie się krzywda. Tak więc Tata podbiegł do drzwi i stanął przed nimi w bezpiecznej odległości. Kiedy drzwi poszły, tworząc wielką dziurę, spotkało się spojrzenia sąsiada z lufą broni wymierzonej w jego twarz. Wystraszył się, w sekundę wytrzeźwiał i zaczął przepraszać tłumacząc, że pomylił piętro.
Po kilku godzinach wstawił nam nowe drzwi i to nawet antywłamaniowe. A z racji, że było mu bardzo głupio i chciał się jak najbardziej zrekompensować, to zrobił nawet piękne skórzane obicie od wewnątrz. Te drzwi musiał zrobić na prawdę od serca. Czemu tak sądzę? Otóż pewnego dnia jak miałem z pięć lat, moja Mama poszła wyrzucić śmieci. Ja ceniący sobie bezpieczeństwo zamknąłem drzwi na klucz. Niestety jak się zapewne domyślacie zamknąć zamknąłem, ale otworzyć nie umiałem. Mama poszła po sąsiadów jednak kopali, walili a drzwi jak stały tak stały. W końcu przyjechał Tata z kolegą i w trójkę (z jednym z sąsiadów) je wyważyli. Tak, zdecydowanie postarał się z tymi drzwiami.

Byłem bardzo ciężki do zasypiania, jednak jak już udało mi się zasnąć to spałem jak zabity. W tym wieku musiałem chodzić o dwudziestej, ale miałem typowo dziecięce rozwiązanie tego problemu. I dwudziestej nagle robiłem się bardzo, ale to bardzo głodny. Jadłem dużo i bardzo powoli, dzięki temu zawsze udało się obejrzeć jakiś serial typu 13 posterunek, czy świat według kiepskich. Kładłem się więc do łóżka o 21, a zasypiałem najszybciej po około dwóch godzinach. Któregoś razu awanturowałem się, że nie zasnę. Mama już dawno spała, a Tata postanowił, że mnie przetrzyma. Włączył jakąś składanke ówczesnych hitów i czekał, czekał aż w końcu sam usnął :)

Z wieku pięciu lat pamiętam też bardzo dobrze informacje o śmierci jedynego pradziadka jakiego poznałem. Zadzwonił telefon, odebrałem. Dziadek poprosił bym dał do telefonu mamę, jednak jego głos był taki inny, jakby pusty.
Od razu domyśliłem się o co chodzi (pradziadek w ostatnim czasie miał problemy ze zdrowiem). Pamiętam jak płacząca Mama powiedziała mi co się stało, od razu po odłożeniu słuchawki, a ja skwitowałem to krótkim "wiem".

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Zwykła autobiografia jakiegoś Wariata. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz