🐺rozdział 48🐺

1.1K 84 5
                                    

Perspektywa: Bram
Mój Theo nareszcie przyszedł. Muszę powiedzieć, że troszeczkę się denerwowałem. Od razu gdy wszedł do domu, wskoczyłem na niego, oplatając go nogami w pasie i przywierając do jego ust. Sapnął zaskoczony, ale całe szczęście szybciutko odwzajemnił pocałunek, kładąc dłonie na dolnej części moich ud.

- Tęskniłem - wymruczałem prosto do jego ucha, gdy już się do siebie oderwaliśmy. Ostatnio jego brak był dla mnie nieznośny, przez co stawałem się bardziej drażliwy. Do wczoraj myślałem, że to przez to, że teraz jesteśmy połączeni, ale teraz myślę, że co innego może być przyczyną.

- Ja też - odpowiedział. Postawił mnie na podłodze i pogładził po włosach, przyglądając mi się uważnie. Położył dłonie na moich policzkach i uniósł moją twarz lekko do góry. - Wszystko dobrze?

- Nawet bardzo. Tylko musimy porozmawiać - poinformowałem.

- Zaczynam się martwić.

- Nie ma potrzeby.

Ta, jedynie możesz dostać zawału.

- Nie trzymaj mnie już dłużej w niepewności - poprosił.

- Musimy iść na górę. Mam coś dla ciebie.

Pokiwał głową i po chwili już byliśmy w moim pokoju.

- Lepiej usiądź - zaleciłem. W tym czasie ja podszedłem do biurka i wyjąłem małe różowe pudełeczko, owinięte błękitną wstążką.

- Aż tu słyszę, jak ci serce wali. Na pewno wszystko jest dobrze? - spytał z zatroskaniem w głosie.

Zamiast odpowiedzieć po prostu podszedłem do niego i wręczyłem mu pakunek. Wziął go ode mnie ze zmarszczonymi brwiami i odwiązał kokardkę. Serce waliło mi jak oszalałe. Chyba jeszcze nigdy tak się nie denerwowałem. Rozkazałem sobie oddychać, bo stres może szkodzić bąbelkowi.

Theo zdjął przykrywkę, spojrzał do środka i... zamarł. Wpatrywał się chwilę w zawartość, a potem, jak w transie, wyjął ją i położył sobie na dłoni. Buciki wyglądały na jeszcze mniejsze niż w rzeczywistości ułożone na jego dużej ręce. Zbladł, a jego twarz była kompletnie bez wyrazu.

Do tej pory o tym nie pomyślałem, ale co jeśli jest zły?

Nagle spojrzał na mnie. Starałem znaleźć w jego oczach wrogość, ale nic podobnego nie zobaczyłem.

- Będziemy mieć szczeniaczka? - spytał.

Niepewnie pokiwałem głową. Przez długą chwilę przenosił wzrok z prezentu na mnie i tak w kółko.

- Zostaniemy rodzicami - powiedział bardzo po woli, pewnie, żeby to sobie przyswoić. Pomimo, że mówił to do siebie, kiwnąłem głową.

Już miałem spytać, czy wszystko okej, gdy w jednej sekundzie objął mnie ramionami, uniósł na ziemie i razem ze mną obrócił się wokół własnej osi, wydając z siebie okrzyk radości. Po chwili odstawił mnie na ziemię, wziął moją twarz w dłonie i zaczął na niej składać wszędzie pocałunki.

Poczułem wszechogarniającą ulgę. Zacząłem się śmiać. Jeszcze raz pocałował moje przymknięte powieki i odsunął kawałek, cały czas nie wypuszczając z objęć. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. Patrzył na mnie z ogromną miłością.

- Kocham cię - powiedział, gładząc mój policzek palcami. - Kocham was.

Nagle moim ciałem zawładnęło wzruszenie. Poczułem, że do moich oczu napływają łzy.

- Bałem się, że będziesz zły - mruknąłem, pociągając nosem.

- Nie mógł bym. To najwspanialszy prezent, jaki w życiu dostałem, skarbie. Razem damy sobie z tym radę.

ᴍʏ ʟɪᴛᴛʟᴇ ʜᴏᴘᴇ  A/B/O ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz