🐺rozdział 57🐺

1K 77 1
                                    

Perspektywa: Logan
- Co ty tu kurwa robisz? - Usłyszałem głos za plecami i od razu go rozpoznałem.

No już do chuja nawet w spokoju posiedzieć w lesie nie można. Jest sobotni wieczór i większość osób szlaja się po mieście, a on musi łazić akurat tu.

- Siedzę jakbyś jeszcze nie zauważył - prychnąłem i odwróciłem się, żeby spojrzeć na tego małego pierdolca.

Jakaś cześć mnie na jego widok się ucieszyła, ale pozostała pozostawała wkurwiona. Nie rozumiałem tej pierwszej.

- Śledzisz mnie? - spytał i usiadł na ziemi obok mnie.

- Po tamtej nocy mam mam cię dość, więc jak myślisz?

- I vice versa. Ale wkurwia mnie to, że teraz częściej będziemy na siebie wpadać.

- Czemu do chuja?

- Słyszałeś o czymś takim jak siła połączenia? Ciągnie nas do siebie.

- Niestety - rzuciliśmy w tej samej sekundzie.

- Nie pozwoliłem ci się dosiąść, idioto.

- A ja o nie nie prosiłem, jakbyś nie słyszał.

Na chwilę zapadła między nami cisza.

- Bram chyba musi być z siebie dumny - mruknąłem.

- Czemu?

- Rozmawiamy już kilka minut i jeszcze nie próbowaliśmy się zabić.

- To już chyba osiągnięcie. A poza tym jak chcesz to potrafisz być nawet miły.

- Nie przypominam sobie takiej sytuacji.

- Oddałeś mi koc. - Spojrzał na mnie, mrużąc oczy.

- Zrobiłem to tylko dlatego, bo wiedziałem, że jakbym ci go nie dał, to byś mnie zajebał i sam sobie wziął.

- Co racja, to racja - wzruszył ramionami, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.

Nie chciałem tego przyznać nawet przed sobą, ale w tym momencie coś zacisnęło się w moim wnętrzu.

Perspektywa: Bram
- Nie powinieneś tego robić - powiedział kolejny raz mój Alfa, gładząc mnie po włosach.

Był niedzielny poranek, a my siedzieliśmy na moim łóżku.

- Oj tam, oj tam. Ja tam jestem z siebie zadowolony - mruknąłem, kładąc głowę na ramieniu mojego kochanego Theosia.

- To na pewno. Tylko oni pewnie nie byli tak szczęśliwi.

- Żyją. To już coś oznacza - odparłem.

Theo przewrócił oczami w bardzo uroczy sposób i sięgnął po koc, żeby mnie nim przykryć. Przyjrzałem mu się, bo coś mi w nim bardzo nie pasowało. Wiedziałem, że coś jest nie tak.

- Martwisz się czymś? - spytałem i uklęknąłem obok niego na kołdrze, kładąc dłonie na jego policzkach.

- Chodzi o Keitaro.

- Co z nim?

- Nie wiem dokładnie, ale chyba coś poważnego. Prawie wcale go nie widziałem, ale jak już to wyglądał okropnie. A raz nawet wyglądał jakby płakał. Był bardzo przygnębiony i załamany. Nie chciał nikomu o niczym powiedzieć. Ciągle siedział w swoim pokoju i nikogo nie wpuszczał. Naprawdę zaczynam się o niego martwić.

Zrobiło mi się trochę przykro, bo w sumie polubiłem tego Japońca i w ogóle.
Wpadła mi do głowy pewna myśl.

- A może Ethan by z nim pogadał? W końcu są dość blisko - zaproponowałem.

ᴍʏ ʟɪᴛᴛʟᴇ ʜᴏᴘᴇ  A/B/O ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz