Epilog

1.2K 96 133
                                    

Stał na dachu. Ale nie byle jakim dachu.
Firma pt. Big Hit Entertainment jest wysokim budynkiem. Dlaczego akurat ten budynek? Był wysoki i miał wiele krat po których bez problemu było się dostać na sam szczyt. 10, 15m w dół? Tyle wystarczało. Tyle jest idealnie. Jeszcze tylko brakowało tego aby było cicho. Niebo niby było czarne, niby już po północy i niby wszyscy już śpią. Dzisiaj jest pełnia Księżyca? Nie ma okularów, ciężko było stwierdzić. Jednak nawet w okularach, w ciemnościach nie zauważysz niczego prawdziwego.

Jego życie było wręcz idealne. Sława, pieniądze, przyjaciele. Wszystko czego tylko można było sobie wymarzyć. Ale co z tego? Co z tego jak ON nie był szczęśliwy? Zranił wiele osób. Ba, on je zabił. Zabijał żeby przeżyć. Skrzywdził przez to swoich bliskich i rodzinę. Żałował, i to bardzo. Ciężko jest pogodzić się z własnym błędem, a co dopiero z porażką?

Stanął jak najbliżej krawędzi i spojrzał w dół. Nocą jest tutaj tak pięknie...
Chciałby przychodzić tutaj codziennie, jednak od jutra już nie będzie mógł. Nie będzie miał jak. Nie będzie umiał poruszać kończynami ani myśleć.
A czy tak będzie? Tak przynajmniej zamierzał.

Uciekł z domu nie odzywając się do nikogo. Złożył tylko krótki pocałunek na jej ustach i ze łzami w oczach wyszedł. Nie mógł tak dalej żyć. Miał brudne sumienie, złe wspomnienia, a do tego dzień w dzień widział ją w takim stanie. On już po prostu nie wytrzymywał.

Usiadł na krawędzi i spojrzał w niebo. Na głowę czy na plecy? A może na nogi? Lub na bok? Spróbuje inaczej. Zdjął swoje czarne trampki i w samych skarpetach na stopach machał nogami. Zdjął czarną marynarkę i krawat. Został w samych dżinsach i bluzce na guziki.
Umrzeć z godnością z dobrym ubiorem?
Tylko idiota by to zrobił. Ale on się tak czuł. Jak idiota, który się poddał i próbuje z tym skończyć zaczynając od najgorszego sposobu.

- Kochanie - Szepnęła, na co chłopak na nią spojrzał - Co Ty robisz?

- Odejdź - Odparł - Odejdź jeżeli chcesz jeszcze żyć.

- Jeśli odejdę, Ty umrzesz - Powiedziała.

- To i tak nic nie znaczy. Nie powinno Cię tu być. Już nigdy Cię nie zranię ani nie skrzywdzę - Jego głos drżał.

- Największą krzywdę jaką mógłbyś mi zrobić, to zabicie się.

- Odejdź.

- Nigdy. Ty skaczesz, ja skaczę - Powiedziała i usiadła koło niego.

- Zasługujesz na kogoś lepszego, zostaw mnie w spokoju!

- Ale ja kocham Ciebie idioto!

- Ja Ciebie też ale to wszystko bezsensu! Dość już w swoim życiu zrobiłem! Mam tego dość! Skoczę choćby nie wiem co i gówno mnie obchodzi co zrobisz z tą informacją! - Krzyczał.

Dziewczyna zaczęła płakać. Odeszła od niego i między nimi były może z dwa metry. Patrzyła na jego osobę.

- Nawet się ubrałeś na tę okazję?

- By umrzeć z godnością - Odparł.

- To idiotyzm.

- Wiem.

I naszła cisza. Potrzebowali teraz siebie nawzajem, jednak oboje bali się to powiedzieć. To trudne. Ta chwila była trudna. Nie rozumiała dlaczego on tak postępuje. Przecież nic nie zrobił. A może i zrobił tylko jej nie powiedział?
Nie był z nią szczery? Teraz to i tak nie ma żadnego znaczenia.

pytanie czy wyzwanie? / m.ygOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz