Rozdział 11

5.1K 172 16
                                    

Tego mi było trzeba

Myśle kiedy wychodzę o wschodzie słońca na taras w swojej sypialni.

Poranne promienie słońca delikatkie grzeją moje zziębniete od porannego chłodu policzki, a przyjemny wiaterek owiewa nagie ramiona.

Nie wiem ile tam stoję, ale kiedy robi mi się zimno wracam do środka. Zabieram z rampy łóżka ciepły szlafrok i wychodzę z pokoju.

Przechodząc przez długi zachowany  w ciepłych barwach korytarz mijam ramki ze zjęciami fragmenty naszych ulubionych wykonawców,  cytaty, nasze najlepsze wspomnienia.

To taki pomysł mamy, aby zachować najlepsze wspomnienia. Ten dom jest miejscem, w którym spędziłam większiść moich wakacji dzieciaki tak samo, to tutaj Bruno robił pierwsze kroki, a Abby powiedziała swoje pierwsze słowa, a ja byłam tego wszystkiego świadkiem.

- Jane jestem głodna, a my nie kupiliśmy jedzenia. A wiesz co się dzieję gdy jestem głodna. - widząc jej zdesperowaną i załamaną minę chciałam się zaśmiać, ale jako dobra przyjaciółka się  powtrzymałam.

- W takim razie ubieraj dupę i jedziemy do sklepu.

- A daleko ten sklep.

- Nie daleko jakieś pięć czy osiem mil

- Dobra dla jedzienia wszystko - mrukneła podnosząc tyłek z krzesła - idę sie ubrać zajmuję łazienkę - wytkneła mi jezyk i w mgnieniu oka pobiegła w jej stronę

- Spoko - wzruszyła ramionami i weszłam do sypialni zabrałam z szafy szorty szarą bluzkę, a na to moją ulubioną flanelową koszule w czerwono-czarną kratę

Weszłam do mojej osobistej łazienki. Rose jeszcze się nie zorientowała, robię sobie delikatny makijaż malując jedynie rzesy i przejeżdżając po matową podadnką po ustach.

Zakładam czarne trampki i wychodzę z sypialni uprzednio zabierając torebkę z wszystkimi potrzebnymi rzeczami.

- Rose my jedziemy do sklepu nie na podryw.

Rose założyła żółtą kwiecistą sukienkę buty na koturne, swoje rude zakręcone włosy wziązała w dobieranego warkocza.

- Zawsze trzeba być przygotowanym, nigdy nie wiadomo czy zarogiem nie stoi mój książe.

- Wariatka- kręcę głową

- Ale i tak mnie kochasz - wiesza się na moim ramieniu dając mi buziaka w policzek.

- Kocham Cie jak diabeł wodę święconą.

Wsiadamy do auta i kierujemy się do oddalonego o kilka mil marketu.

Parkuje na wolnym miejscu przed marketem.

- Spójż na lewo. - mówi przyjaciółka - niewiedziałam, że mają tu takich gorących chłoakow

Zerkam w tą stronę i widzę trzech przystojnych opalonych meżczyzn.

- Nawet nawet, dobrze, że się odwaliłaś- mrugam w jej stronę

- Ha mówiłam, że jestem zawsze przygotowana, ale ty uważasz mnie za wariatke - przewracam oczami na jej słowa i wchodzimy do marketu.

- Dobra ja ide w tą, a ty..

- Dobrze, dobrze, a ja w drugą

- Pamiętaj, że kasą dzielimy się po równo

- Oh no jasne. Rozliczymy się w domu? Nie mam portfela

- Jasne

Rose znika w gąszczu sklepowyvh uliczek, a ja idę przed siebie. Wybieram artykuły spożywcze dla naszej dwójki.

Zawsze myślałam, że mam średni wzrost w końcu sto siedemdziesiąt centymetrów piechotą nir chodzi, ale te półki są jakieś popieprzone, bo za cholerę nie moge sięgnąć moich ulubionych platków.

No może dlatego, że są daleko na półce

- Może pomogę - słyszę męski głos za sobą, a chwilę później karton znalazł się w moim koszyku.

- Dziękuję - uśmiecham się wdzięcznie w strone mężczyzny

Ej to jest ten facet z parkingu.

- To może sie przedstawię Peter

- Jane - ściskam jego dłoń.

- Może to węzme kobieta nie powinna sama tego nosić - zabiera mój koszyk, który naprawdę zrobił się cieżki.

- Dziękuję

- To Jane, co Cię sporadza te strony. Nie przegapiłbym tak pięknej kobiety jak ty

- Chociaż Nowy Jork jest pieknym miastem, nawet od niego czasem trzeba odpocząć, w końcu jest tu cisza i spokój.

- Masz racje, rzadko ktoś tu zagaląda. Przyjezdni raczej stąd wyjeżdzają niż przyjżadzają, a ty gdzie się zatrzymalaś.

- Niedaleko stąd w domku nad jeziorem. - zabieram z półki mleko

- On jest do wynajęcia, myślałem, że jest prywatny.

- Bo jest, jestem córką jego właścicielki

- Aa.. to by wiele wyjaśniało.

- Naprawdę, a co?

- Najbliższy hotel jest jakieś trzydzieści mil stąd, a tu żadko spotyka się nowe twarze.

- Wiesz może podasz mi swój numer, pokaże ci okolice i ciekawe miejsca.

- Chętnie - mówię wyciągajac telefon.

Wpisuję mu swój numer, a on mi swój.

- Jane szukałam Cię po całym sklepie - mówi przyjaciółka wychodząc z sklepowych regałów- Jarod i Mark mi pomagali - uśmiecha się w moją stronę z jej charakterystycznym błyskiem w oku.

- Dziękuję za pomoc - mruga w ich stronę

- To ja też dziękuję- mówię do świeżo poznanego Petera

- Nie ma za co - uśmiecha się w moją stronę po czym odchodzi

- Rose pomóż mi z tym - jęcze podnosząc koszyk z zakupami....

Jakoś udało nam się dojść do auta i pojechałyśmy do domu.

- Niezły był ten Peter - mówi siadając na krześle w kuchni kiedy kroję marchewkę - Ale pan przystojniak był lepszy - puszcza mi oczko i podbiera marchewkę

- Rosalie - ganie ją - nic mnie z nim nie łączy, to tylko znajomy, z którym wątpie żeby cokolwiek i kiedykolwiek było - kończe mrużąc oczy na przyjaciółkę

- Ale musisz mi przyznać, że jest gorący.

- Masz racje jest gorący, ale to i tak nic nie zmienia. Prawdopodobieństwo tego jest równe zeru.

- Nawet jeśli. To ty tak myślisz to nie wiesz co myśli.

- Nie jesteśmy w liceum, żebyś bawiła sie w sfatkę - mówie zirytowanym tonem.

- No dobra juz się tak nie denerwuj. Kiedy obiad?.....

Cześć I : Dupek, a jednak Kocha Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz