Rozdział 21

4K 160 6
                                    

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, że tak długo czekaliście, po prostu PRZEPRASZAM!!!

Po raz, któryś w ciągu kilku minut poprawiam granatowy materiał sukienki.

Cholera, nigdy bym się nie spodziewała, że aż tak bardzo będę się denerwować rozmową o pracę. 

Zegar ani drgął od kiedy ostatni raz na niego zerknełam. Czemu teraz on tak wolno płynie? Musi robić mi na złość.

- Może pani wejść - informuje mnie kobieta w recepcji.

Na jej słowa kiwam głową i wchodzę do środka. Średnie i dobrze oświetlone pomieszczenie w odcieniach beżu. Przy ścianie przy prawej stronie stoi duże biurka za którym siedzi mężczyzna po sześdziesiątce z wyraźną siwizną we włosach.

- Proszę usiąść - wykonuje jego prośbę i siadam na wygodnym materialowym - Proszę się przedstawić, opowiedzieć o swoich zainteresowaniach i dlaczego to akurat pani ma zostać moją asystentką...

Usatysfakjonowana wychodzę w pomieszczenia. Mam nadzieję, że poszło mi tak samo dobrze jak myślę.

Uradowana wychodzę z trzypiętrowego budynku i od razu wchodzę do zaparkowanego kilka ulic dalej budynku. Nigdzie nie było miejsca. Uroki mieszkania w metropolii.

- Rose, masz przerwę? - mówię od tazu kiedy po wybraniu do niej numeru odbiera.

- Za 2 godzinki będę wolna - odpowada i słyszę w tle krzyki jakiego faceta - Dobra, a teraz muszę kończyć. Naczelny się rzuca. Zadzwoń jak będziesz pod redakcją.

- Jasne, pa - chowam telefon do torebki i przemierzam jeszcze kilkadziesiąt metrów do samochódu.

Wsiadam do auta i od razu kieruję się kancelari mamy. Miałam do niej wpaść po rozmowie.

Droga zajmuję mi dwadzieścia minut.
Parkuje przed kancelarią, wyciągam z bagażnika ubrania na przebranie, którę zawsze woże ze sobą i wchodzę do środka.

Witam się Franceską, która dopiero wróciła z urlopu i idę do łazienki się przebrać. Ubrana w granatowe jeansy, kwiecistą koszulę i trampki wchodzę do gabinetu mamy, która akurat żegna się z klientem.

- Cześć mamo - witam się z nią buziakiem

- Witaj kochanie, jak rozmowa? - zagaduje siadając na ergonomicznym czarnym obrotywym fotelu.

- Mam nadzieję, że dobrze. - opieram się o futrynę drzwi i sprawdzam godzinę - Pamiętasz, że zabierasz dzieciaki na szkolne zakupy

- Pamiętam, mam tylko nadzieję, że nie spędzę w galeri reszty dnia. A ty, o której będziesz?

- Nie wiem, ale nie martw się mam klucze i znam adres do domu.

- Wiesz, że zawsze się martwie. Nie znam dobrze tego chłopaka, a ostatnio wróciłaś nad ranem kiedy mnie nie było w domu.

- Mamo, z całym szacunkiem, ale jestem dorosła. - rozumiem, że się martwi, ale bez przesady - Ale dobra zmieńmy temat. Jak twoja relacja z Brian'em?

- Teraz to ja nie muszę Ci się z niczego spowiadać.

- No wiesz, nie musisz, ale jakby na to nie patrzeć to potencjalny kandydat na mojego przybranego ojca.

- Eh te studia prawnicze jednak Ci się ba coś przydały. Ale dobrze, moja relacja z Brain'em układa się bardzo dobrze. Spotykamy się w poniedziałek.

- Czyli mogę liczyć na to, że za jakiś czas  usłyszę weselne dzwony

- Nie zapędzaj się tak - mierzy mnie palcem, na co wybucham cichym śmiechem - Nie śmiej się, ja nie snuje takich wybrażeń na temat znajomości twojej i pana Colinsa. Więc również daruj sobie swoje wywody w moją stronę.

- Dobrze mamo - zerkam na zegarek na moim nadgarstku. - Ja będę lecieć. Umówiłam się z Rose.

- Cześć córeczko- żegna się ze mną uściskiem i buziakiem w policzek.

Zbieram swoje rzeczy i wychodzę z jej gabinetu.

- Do widzenia Francesca - mówię w stronę recepcjonistki.

- Do widzenia Jane.

Wsiadam do auta i jadę do centrum Manhattanu, gdzie znajduję się redakcja portalu, w którym pracuję przyjaciółka.

Po ponad pół godzinnej jeździe udaję mi się w końcu dojechać. Wysyłam jej sms, że już jestem i nie mija kilka minut dostaję jej odpowiedź zwrotną, że ma urwanie głowy w redakcji i nie ma jak wyjść, ale mogę przyjść i zjeść u niej w redakcji.

Zgadzam się na jej propozycje, bo zmarnowałabym drogę gdybym miała wracać.

- Cześć - zastaję ją przy wejściu obok windy - Co się u was stało? - pytam widząc nie jedną osobą latającą w tą i zpowrotem.

- Wszyscy boją się zwolnień. Przyszedł nowu księgowy i pogroził wszystkim cięciami. - wdycha klikając przycisk w windzie.

- A ty czemu się nie martwisz? - to nie podobnie do mojej przyjaciółki, która pomimo swojej aury wiecznej optymistki i wkurwiajacego mnie człowieka przejmuję się i to bardziej niż bym o tym myślała.

- Nie mam czym - wzrusza ramionami i jestem w stoprocentach pewna, że coś mi tu nie pasuje. - Dostałam propozycje pracy w gazecie drukakarskiej. Będę zarabiać o czterdzieści procent więcej - piszczy skaczac pełna enruzjazmu.

- Nawet nie wiesz jak sie ciesze. - przytulam ją szczerze gratulując. - Czyli składasz wypowiedzenie?

- Tak, zaraz po lunchu potem jadę podpisać umowę tam w końcu będę prawdziwą dziennikarką. Musimy to oblać.

- Napewno. Jutro idziemy to opić. Mam nadzieję, że w moim przypadku też dostanę te pracę.

- Musisz ją dostać. W końcu obie zaczynamy nowe życie.

- Masz w zupełności racje.

- Dobra my tu o pracy, a ty mi opowiadaj jak poszła Ci randka z panem gorącym. Widząc twoje iskierki w oczach jestem niemal pewna, że Cię przeleciał. - omal nie opluwam się sokiem słysząc to.

- Czasami mam ochotę uderzyć Ci głową o parapet z twoją szczerość.

- Eh czepiasz się - macha ręką przewrcając oczami. - Ale opowiadaj. Możesz dodać kilka pikantnych szczegółów.

Kręcę głową nie mogąc uwierzyć w to jak z bią wytrzymuje.

▪︎▪︎▪︎▪︎▪︎

- To ja będę lecieć. Muszę się jeszcze ogarnąć.

- No to leć i ogól się gdzie nie gdzie - rozszerzam oczy modląc się żeby nikt tego nie usłyszał.

- Ja Cię naprawdę kiedyś zabiję

- Mówiłaś mi to tyle razy. No dobra ja też już lecę. Do jutra. - przytula mnie i wraca do windy.

▪︎▪︎▪︎▪︎▪︎

Parkuję do wiekszej torebki kilka rzeczy i słysze przychodzące powiadomienie. Zerkam na nie i po kego odczytaniu zgarniam z szarki czarną ramoneske i wychodzę z pokoju. Sprawdzam czy Happy ma jedzenie i wodę, klucze dom i podchodzę do faceta, z którym się umówiłam.

W świetle słońca oparty o maske terenowego bmw z okularami przeciwsłonecznymi na oczach wyglada niczym młody Bóg, którym zresztą jest.

- Miło mi Cię znowu widzieć. - wita się ze mną pocałunkiem - To dla ciebie- podaję mi  bukiet błękitnych róż.

- Dziękuję są piękne. - zanużam nos w wspaniałe pachnących płatkach róż.

- Piękne kwiaty dla pięknej kobiety. - obdarza mnie czarującym uśmiechem i otwiera drzwi jak na gentelnama przystało - Gotowa na dzisiejszą wycieczkę.

- I to jeszcze jak.



Mam nadzieję, że się podobało. I obiecuję kolejny pojawi się szybciej!

Cześć I : Dupek, a jednak Kocha Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz