Rozdział 5

7.2K 220 9
                                    

Pojechaliśmy prosto na uniwersytet. A po dojechaniu na niego poszliśmy prosto na salę pod, którą umówiłam się z Rose.

- Mamo możecie iść na sale, a bedę czekać na Rose

- Dobrze.

Wchodzimy na uniwersytet, w którym spedziłam dobre kilka lat i nie żałuje tych zarwanych nocy zasady 4Z, którą momentami miałam ochotę wykonać przynajmniej punkt 4.

- Jane my idziemy - oznajmia mi mama wchodząc przez wielkie dębowe drzwi.

Czy tylko ja mam tak roztrzepaną przyjaciółkę? Kocham Rose jak siostrę, ale nie cierpię u niej jednej rzeczy. Spóźniania. Znam ją od przedszkola i moge powiedzieć jedno ona ma niezwykły dar spóźniania się na wszystkie, ale to absolutnie wszystkie uroczystości jakie miałyśmy zaczynając od rozpoczęć roku na którę zaspała, zaspaniu na maturę w liceum, a koncząc na balu maturalnym, ale w sumie to nie była jej wina tylko samochodu gościa z którym jechała na bal.

- Jesteś już - mówię kiedy tylko ja widzę. - Dzień dobry - mówie do jej rodziców

- Witaj Jane  - mówi jej mama Helen

- Gotowa przyszła pani dziennikarko

- Gotowa, a ty moja droga?

- Też. Wchodzimy?

- Raz kozie śmierć czy tak

Po wzieciu głenokiego oddechu. Weszlyśmy na sale i zajełyśmy miejsca.

Rektor zaczął przemawać, a reszta musiała słuchać, niestety, bo co jak co, ale wyjść w trakcie przemowienia nie wypadało.

- A teraz zapraszam nawego sponsora naszej uczelni, właściciela firmy Collins Company i absolwent naszej uczelni pana Nicolasa Collinsa. - powiedział rektor i...

I wstał wysoki przystojny mężczyzna...

- Bez jaj - mówię do siebie

- Jane, a czy to nie jest ten facet co fo eidziałam w szpitalu?

- Yhy.

Nie no czemu ja mam zawsze takiego pecha. Naprawdę czemu to ja go zawsze muszę mieć. I dlaczego ten facet. A no jasne widziałam go tylko trzy razy w życiu, z czego raz w bieliznie, ale jak przedstawić to mi sie nie łaska. Dobra nie mówie tu o jego życiorysie, ani stanie konta, ale kurwa chociaż nazwisko. Bo imię to mi łaskawca podał.

- Dziękuję rektorze - powiedział kiedy podszedł do mikrofonu.

Zaczął opowiadać jak pm był studentem itp., a ja myślałam jak to możliwe.

- A teraz zapraszam po dyplomy. - usłyszeliśmy rektora.

Każdy z nas po wyczytaniu swojego imienia i nazwiska pochodził do rektora i po uściśnięciu jego jaki jeszcze kilku osob wracał na miejsce.

- Rosalie White - spojzałam jak przyjaciółka wykrzywia twarz na dźwięk jej pełnego imienia. Nie cierpi jak ktoś tak do niej mówi szczególnie za czasów liceum.

- Jane Brown - usłyszałam swoje imię i nazwisko i podeszłam na podest

- Gratuluję

- Dziekuje

Podeszłam do reszty wykładowców i na końcu został on.

- Gratuluje Jane - powiedział spoglądajac w moje oczy

- Umm dziękuję . - powiedziałam patrząc na jego oczy, w któtych pewnie niejedna kobieta sie zatraciła

- Nie zadzwoniłaś

- Wypadło mi z głowy - powiedziałam odchodząc

Moje nogi moge nazwać tylko jednym słowem galareta. Szybko zajełam miejsce i starałam się naprawdę ukryć przed jego wzrokiem.

- A teraz nie pozostało mi nic innego jak powiękować wam za te kilka lat nauki i zaprosić na drobny poczęstunek.

Zaczeliśmy się rozchodzić. W związku z tym, że ja i Rose siedziałyśmy najbliżej jak dla studentów wyjścia czyli w połowie sali, bo reszte zajmowała rodzina. Tak szybko jak to tylko możliwe usunełyśmy się z sali. Na korytarzu czekaliśmy na moją mame i dzieciaki i rodziców Rose.

- Gratuję wam dziewczynki - powiedział pan Andrew tata Rose z żoną Elizabeth

- Dziekuje.

- Mamo - powiedizałam przytulając sie do niej jak mała dziewczynka

- Jestem z ciebie taka dumna córeczko 

- Dziękuję

- Mamo głodny jestem

- Oh Bruno choc pójdziemy coś zjeść - wziałam go za raczke i poszliśmy w do sali.

Kiedy przekroczyliśmy jej próg Bruno popędził do jedzenia, mama z Abby poszli z nim. A ja z Rose i jej rodzicami rozmawialiśmy o tym co dajej.

- Rose ja idę się przewietrzyć.

- Spoko - mówi żrąc kawałek ciasta czekoladowego

Wyszłam z budynku i usiadłam na schodach. Musiałam ochłonąć.

Sądziłam, że wiecej tego faceta na oczy nie zobaczę, a tu proszę niespodzianka.

- Taka piękna kobieta nie powinna siedzieć sama. - słyszę czyiś znamy mi głos za plecami. - Wybacz mi jeśli Cię wystraszyłem.

- Nie wystraszyłeś. - podał mi dłon i wstałam.

Między nami powstała niezręczna....cisza

- Jeszcze mnie nie przeprosiłeś - mówię przypominając sobie sytuacje, ze szpitala i kartkę za wycieraczką.

- Za co? - pyta wyraźnie zaskoczony.

- Po pierwsze - stawiam krok na stopniu - Przedstawiłeś się jako moj narzeczony.

- Inaczej nie powiedzieli by..

- Nie przerywaj mi .

- Do drugie ta kartką za wycieraczką zachowałeś się jak niewyrzyty nastolatek - zrobiłam krok

- Po trzecie...

- Po trzecie - położył dłonie na mojej tali - Wyglądasz bardzo pięknie - chciałam coś powiedzieć, ale położył palec na moich wargach co było dość niezręczne przynajmiej dla mnie - Ja ci nie przerywałem, i nadal nie wypiliśmy kawy więc zapraszam Cię na nią - skierował nas na wejście uczelni. Nadal nie biorąc dłoni z mojej tali

Dupek. Dupek, ale przystojny dupek - pomyślałam

Cześć I : Dupek, a jednak Kocha Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz