Tej nocy całą okolice zasypał śnieg. Był 25 grudnia. Dzień naszych urodzin. Moich i Sayi. Wszystko jakby zamarło. A może działo się zbyt szybko... sam nie wiem. Wiem tyle, że wszystko wyglądało inaczej niż miało wyglądać. Miała być Hangie. Ona pojechała do Erwina. Miała być Sasha i Historia. Były zmuszone pomóc innemu oddziałowi w walce. Inaczej wszystko poszłoby na marne. Tymczasem Saya dostała wysokiej gorączki. Rozpoczęły się bolesne skurcze. Prawie dwa tygodnie przed terminem.
- Wytrzymaj! Wytrzymaj Saya!- wołałem jak najgłośniej. Jakbym liczył, że nagle czas się zatrzyma. Przygotowałem ciepłą wodę i zabrałem ze sobą wszystkie dostępne ręczniki i szmatki które mogłbyby się przydać. Trzymałem jej ciepłą rękę najmocniej jak potrafiłem. w pewnym momencie nie wiedziałem, czy krzyczy z powodu przychodzącego na świat dziecka, czy też za mocno ją trzymam.
- Śnieżko...- cały czas do niej mówiłem- Moja mała Śnieżyczko...
- Nic mi nie jest- zapewniała z uśmiechem. - Na pewno urodzę dziecko bezpiecznie. Przecież wierzysz we mnie, prawda?
- Tak kochanie, wierzę...- cały czas głaskałem jej rękę. Nieustannie... Zmieniałem jej okłady na czoło. Było tak rozgrzane... Dlaczego musiało się to wydarzyć?
- Będziemy żyć we troje szczęśliwie. Zobaczysz...- mówiła coraz słabiej
Wiedziałem, że musze teraz ją wspierać. Muszę zrobić wszystko żeby... żeby było tak jak mówi..
- Śnieżko jestem przy tobie... Nie poddawaj się, jestem tutaj- wołałem. Kazałem jej robić tak jak mówiła Hangie- oddychaj powoli. Spokojnie...- robiła to co jej kazałem- Bardzo dobrze.. Jeszcze trochę...- gdy zauważyłem, że coraz ciężej jej się oddycha od razu dałem jej ostatnią tabletkę. Nie chciałem czekać do ostatniej chwili. Podałem jej i połknęła ją. Cały czas ją trzymałem za rękę. A ona... co chwilę traciła przytomność. Już chyba wiem czemu tak krzyczałem...Zdałem sobie sprawę, że budziła się tylko po to by dalej cierpieć. Na co ja ją skazałem... To ..to przeze mnie. Jak mogłem jej to zrobić? Jak mogłem kazać ukochanej osobie tak bardzo cierpieć? To było tak okrutne, że chciałem stamtąd uciec. Czemu tego nie zrobiłem? Do dziś nie wiem. To wtedy była dla mnie wieczność. Jakby nigdy to miało nie mieć końca. Wydawało mi się, że zaraz sam zemdleję. Tyle krwi... widziałem już. Widziałem już o wiele więcej krwi. To dlaczego więc, widok tej bolała mnie aż tak bardzo? Miałem wrażenie, że zaraz mogę stracić wszystko. Gdy nagle.. usłyszałem płacz. Nie jej. Nie mój. Płacz dziecka. Puściłem jej dłoń i wziąłem na ręcę najmniejszą istotę na świecie. Była cała brudna od krwi. Krzyczała tak głośno, że myślałem, że zaraz nie wytrzymam. W tym momencie przyszedł do mnie prawie cały oddział specjalny.
- Czy to..- spytała Historia
- Chłopiec- powiedziałem
Na pewno było mu zimno. Szybko owinąłem go w ręcznik. Nie było nic innego... Gdyby to było w Troście Saya miała by ze sobą kocyki, ubranka. Wszystko. Tu nie mieliśmy nic.
- Śnieżko- szepnąłem trzymając go na ręce. Cały czas patrzyłem się na niego- Śnieżko- nie odpowiedziała. Szybko chwyciłem ją za dłoń. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jescze kilka minut temu był ostatni raz gdy czułem jej ciepło. - Śnieżko!- lrzyczałem z całych sił
- Levi?- ledwo otworzyła oczy
- Jestem tutaj! trzymam go! Mamy synka, zobacz- pokazałem jej go- To nasz synek- Ma ciemne włoski takie jak ja. Ale widzę, że ma nosek po tobie. - pogładziłem go tam delikatnie- Zobacz jaki on jest mały! - widziałem jak jej oczy robią się coraz bardziej mgliste- Wiesz co? Nie mamy jeszcze imienia dla niego. Jak chcesz go nazwać? - nie odpowiedziała- Śnieżko, jak chcesz go nazwać?- krzyczałem głośniej
- Ushio- szepnęła. W tym momencie poczułem jak po policzkach spływają mi łzy. Spadały one na naszego syna. Nie rozmawialiśmy o imieniu dla niego. Ani razu. Chciałem go tak nazwać. Ona też. A nie omawialiśmy tego. śnieżko...ty na prawdę jesteś jedyną kobietą która tak mocno pokochałem. -
- Słyszysz?- spytałem patrząc na nią- Nasze dziecko płacze. Nasz mały Ushio płacze. - pokazałem mu go bardziej- Ja pierwszy go przytuliłem, wiesz?
- Jest śliczny..- uśmiechnęła się lekko
- To nasz synek. Ushio.
- Tak.. cieszę się że dałam radę go sama urodzić...- mowiła coraz ciszej- Bałam się, że może mu się coś stać
- Świetnie się spisałaś Śnieżko. Na prawdę jestem z Ciebie dumny. Jak nigdy dotąd!
- Ale...
- Tak?- złapałem ją mocno za rękę
- Ale jestem już trochę zmęczona..Proszę...prosze pozwól mi trochę odpocząć
Widziałem że jej oczy są coraz bardziej nieobecne
- śnieżko!- moje łzy teraz kapały na nią. Na jej piękną jesną buzię. Znam każdy centymetr jej ciała. Każdy... od dawna go znam. I wiem, że już nigdy go nie zapomne. - Śnieżko- mówiłem już spokojniej- poczekaj jeszcze chwilę. Porozmawiajmy jeszcze trochę, Śnieżko...- zacząłem mówić coraz szybciej- Wystraczy że będziesz słuchać. Nie musisz nic mówić. - pokazałem jej znowu naszego syna- Zobacz. To nasze dziecko. Wygląda trochę jak tytan... Jest taki malutki... Może spróbuj coś do niego powiedzieć. - spojrzałem się teraz na syna- Ushio. Jestem twoim tatusiem, a tam jest twoja mamusia. To bardzo dzielna kobieta. Urodziła cię mimo takiego bólu. - ona zaś była blada jak...trup- Zignorowała mnie- zaśmiałem się pod nosem- Jestem pewny że nasz syn szybko urośnie, pójdzie do podstawówki, znajdzie przyjaciół. Będziemy mogli razem chodzić na różne konkursy i występy. Będziemy dostawać te okropne rysunki o których mówiliśmy kilka dni temu. Będziemy jak prawdziwa rodzina. I pomyśleć...- łzy zaczęły mi płynąć jeszcze bardziej- Że kiedyś drwiłem z takich rzeczy. - oczy miała już zamknięte- Śnieżko?- nie reagowała już. Przyłożyłem jejj rękę do twarzy syna- Czujesz to? To policzek Ushio. zobacz jaki ciepły!
- Kapitanie...
- Czujesz jaki jest ciepły? Prawda Śnieżko? - Chciałem poprawić jej rękę w swoich dłoniach ale wyślizgnęla mi się. Upadła. Bezwiednie. Zimna i...martwa?
- Kapitanie...- poczułem czyjąś rękę na sobie
Śniezko... obiecałaś zawsze być przy mnie. Że zawsze będziemy razem. Mówiłaś że zakochałaś się we mnie od pierwszego wejrzenia. Nie wierzyłem w to. Ale czy gdyby tak nie było to nie chciałabyś wtedy urodzić nasze dziecko w takich bólach? Obiecałaś być przy mnie wiele razy, pamiętasz? Nie mówiłem ci tego, ale początkwo nie widziałem sensu w życiu. Moje życie było jak wegetacja. Potrafiłem tylko jedno. Zabijać. I nigdy nie uwierzyłbym że ktoś taki jak ja znajdzie swoje szczęście w życiu. Wtedy gdy miałem wypadek podczas ekspedycji i leżałem w szpitalu, czułem się jak śmieć. Bezużyteczny zwykły śmieć. Ale teraz wiem.. że gdyby nie ta sytuacja nasze ścieżki nigdy by się nie skrzyżowały. Nigdy by nie doszło do ślubu. Także Ushio by się nie urodził. Widze teraz twój uśmiech. Tylko czemu widze go gdy mam zamknięte oczy? Gdyby nie było Ushio...ominęłoby cię to straszne cierpienie. Może... lepiej gdybyśmy się nigdy nie spotkali?
- Śnieżko..- wyszeptałem na koniec dotykając jej ciepłej dłoni- Wiesz co? - uśmiechnąłem się przez łzy- Nasz syn to najlpesze co mnie w życiu spotkało. A teraz...Żegnaj...
***
- Kuchel...- powiedział zniesmaczony Kenny gdy wszedł do domu siostry- Przecież miałaś usunąć tego bachora..- stanąl obok niej- Jak mu tam dałaś na imię
- Levi- powiedziała piękna kobieta z długimi czarnymi i kręconymi włosami która z uśmiechem płakała nad dzieckiem- Po prostu Levi
- Nie chcesz by wiedzial jak ma na nazwisko?
- Tak będzie najlepiej- pogładziła jego małą, delikatną buzię
- Zobaczysz.. jeszcze będziesz tego żałować
- Kenny wiesz...- spojrzała mu się prosto w oczy z uśmiechem- Mój syn to najlepsze co mnie w życiu spotkało
CZYTASZ
Długa historia cz. 3
RomanceTak tak, wracamy! Tuż po dodatku z Mią i Lenem ! Jak Wam się podoba moja opowieść? Ta część jest już gdy Saya i Levi doszli do porozumienia i postanowili oficjalnie być ze sobą. Obecnie ich głównym wrogiem są ludzie, a nie tytani. Momentami muszą ch...