"Thorstonowie"

158 8 9
                                    

Czkawka czuł jak Bogir wyrywał mu pół pleców. Haczyki wbijały się w skórę i mocnym szarpnięciem wyciągały mięśnie. Wyginało go w pół. Krzyczał, jednak nikt nie słyszał, nawet Astrid.

(jak widać kłamała z tym "razem w problemie, chorobie i do śmierci")

Czkawka zawiódł się na niej, bo co jak co, ale liczył, że ona go znajdzie.

Mylił się.

— Powiesz mi wszystko, Czkawko Haddocku... — rzekł Bogir z uśmiechem na ustach. Bawił się nim. Wbił mu strzykawkę w tętnice szyjną. Uspokoił się, wisząc. Nie miał siły. Trzymały go łańcuchy. Poczuł jak wszystko mu się mieszało. Przeszłość myliła się z teraźniejszością, a teraźniejszość z przyszłością. Był wszystkim i niczym. Sobą i każdym. — Powiedz mi wszystko, a oszczędzę ci bólu z przeszłości. — i wskazał strzykawkę na podłodze.

Stał w Twierdzy, słysząc gwar rozmów. Czuł w powietrzu świąteczny nastrój. Pieczony kurczak polany miodem, indyk wraz z warzywami, dziczyzna prosto z ognia z pieczonymi jabłkami, marchewka z groszkiem, chleb z czosnkowym masłem, pieczone jabłka z miodem i cynamonem, ciasto polane lukrem. Rozmawiał z kupcami, chcąc wybrać najlepszą ofertę. Chciał uwinąć się jak najszybciej. Poczuł dotyk małych rąk na ramieniu. Była to Astrid, nadzwyczaj piękna, bo ubrana w fioletową suknię z długim (naprawdę długim) rozcięciem na nodze. Była cała w złocie.
— Podobał ci się prezent? — zapytał, wpatrując się w jej ciało godne bogini. Miała sztylet, który wykuł w kuźni. Jednemu z kupców dał monety, które nie były przeznaczone dla niego. Zabrał je. Czkawka nie zwracał uwagi na to, że wiking go okradł na oczach ludu.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — mruknęła, gładząc suknię. — Ja też mam dla ciebie prezent, Czkawka.
— Nie musiałaś... — powiedział szczerze. Wystarczało mu, że Astrid chodziła uśmiechnięta.
— Będziesz zachwycony. — rzekła kusząco, całując chłopaka w policzek. Czuł, że była podniecona, więc odszedł od kupców, grzecznie dziękując. Gdy byli daleko, wręczyła mu małe pudełko. Podważył wieczko. Zobaczył małe buciki z owczej wełny. Nie wiedział do powiedzieć, więc przytulił trzęsącą się narzeczoną.
— Już drugi miesiąc...

(dlaczego dowiedział się o tym tak późno?)

— Dziecko. Ciekawie. Hmm... — mruknął. Przez zastrzyk rozplątał mu się język, nie mógł przestać mówić. — Dalej.

Stał przez Drago Krwawdoniem. Improwizował. Przed sobą miał antagistę i Oszołomostracha, a za sobą wojnę i Szczerbatka.
— To ten wielki Władca Smoków? Syn Stoicka Ważkiego? Twojemu okcu musi być wstyd.
Próbował przekonać wikinga, że smoki były dobre. Przyjazne. Jednak do niego nic nie docierało. Był niczym tarcza — odpychał wszystko, co mogło zaszkodzić.
— Smoki to dobre, wspaniałe stworzenia, które zbliżają ludzi do siebie...
— Albo okaleczają.
Zaczął krzyczeć, i już po chwili stał przed nimi Oszołomostrach. Kontrolował Nocną Furię.
— Nie słuchaj go!
Smok łapał się za uszy, starając sie nie słuchać Alfy, jednak na próżno. Stanął prosto, a oczy miał niczym szpile lodu. Zaczął iść w kierunku Haddocka.
— Co on ci powiedział, mordko? — zapytał, jednak smok szedł pod kontrolą władcy.
— Oto prawdziwa siła. Sila woli, której inni ulegają.
Nie słyszał co mówił Drago — patrzył w zielone oczy smoka. Po chwili stał pod ścianą lodowca, a Szczerbatek otwierał paszczę, w której widział fioletową poświatę. Gdy miał strzelić, zarówno zobaczył, jak i usłyszał Stoicka.
— Czkawka! NIE! — wódz Berk rzucił się na syna, gdy pocisk plazmy wyleciał z gardła Nocnej Furii.
Stoick leżał pod skorupą lodu. Czkawka w rozpaczy przekładał skały, pomagała mu Valka. Nasłuchiwała bicie serca męża, którego odzyskała, jednak...
Jednak Stoick już nie żył.

„Świat do góry nogami" - Jak wytresować smokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz