"Walka"

116 7 7
                                    

Stali na brzegu klifu. Słońce grzało twarz, wiał lekki letni wietrzyk, a z nieba padał delikatny śnieg, który lżejszy był od najlżejszego piórka.

Patrzyli w dół, na prewizoryczny grób Czkawki. Wcześniej nie było czasu, ani chęci do pogrzebów ani stypy. Była ich dziesiątka - sztywno stojąca Astrid, która powstrzymywała płacz, zapłakana Valka, milczący bliźniaki, Smark, który pociągał nosem, siny od płaczu Śledzik, Eret przytulający Zarę i Pyskacz. Astrid trzymała w ręku małego baranka, Eret podał jej nóż. Nie lubiła zabijać dla bogów, wręcz nie lubiła dotykać krwi, jednakże dla Czkawki... Dla jego spokojnego spoczynku w Walhally musiała zabić i polać krwią jego grób. Zrobiła co chciała - nadcięła gardło zwierzątka, a krew wylała na mogiłę jej męża. Krew trysnęła z tętnicy, z czego była cała we krwi.

Niektórzy wiedzieli, że Haddock odszedł. Niektórzy wierzyli, że umarł i odszedł na zawsze. Wszyscy jednak byli zgodni w jednym.

Haddockowi należały się dwa słowa pożegnania.

Pierwszy odezwał się Śledzik.

- Nie jestem najlepszy e takich mowach, jednak wiedz, że będę cię wspominać dobrze. Byliśmy przyjaciółmi.

Następnie mówił Eret, który okrył grób runem baranka.

- Nie znaliśmy się długo, ale to wystarczyło, byśmy byli przyjaciółmi.

A później Zara.

- Ja nie znałam cię w ogóle. Zasługujesz jednak na godny pochówek i parę słów.

Stali tak w ciszy, mijały godziny, każdy powoli się rozchodził. Zostali Valka, Pyskacz i Astrid.

- Czkawka był moim synem, nadal nie mogę pogodzić się z jego odejściem - zaczęła Haddockowa. - Zawsze byliśmy rozdzieleni... Jedyną nadzieją tkwi w Astrid, która przedłuży linię Haddock.

Po czym odeszła, a za nią Pyskacz. Astrid marzła, trzęsła się, aż w końcu usiadła przed pulchną ziemią. Zakryła twarz. Ignorowała wiatr, śnieg, słone powietrze.

- Czkawka... Spędziliśmy ze sobą całe życie, a ty odeszłeś w najważniejszym dniu mojej życia. Wiedz, że tęsknię. Przyrzekam, że już nigdy nie wyjdę za mąż. By to potwierdzić, złożę kolejną ofiarę ze swoim włosów.

Wzięła sztylet i ścięła włosy do ramion. Były ścięte krzywo, jednak nie przejmowała się tym. Zakopała je i odeszła. Nie wiedziała co robić. Nie czuła już nic. A może poradzić się Elli?

***

Lecieli. Nikt z nikim nie rozmawiał. Lara trzymała Czkawkę, przyciągając policzek do jego pleców. Robin przyglądał się. Czkawka też polubił loty z Larą.

- Jak nazywa się wasza wyspa? - zapytał Haddock.

- Maison. Jest daleko, tydzień na smoku. - odparł Robin. - Jak się nazywasz?

- Czkawka Haddock, a ty?

- Robin var Darvies, przezywają mnie Stal. Znamy się z Larą od urodzenia. - jego głos przeszył lud.

- Jesteśmy jak rodzeństwo. - podkreślił.

Nastała cisza. Lecieli.

- Lepiej powiedz jak nas znalazłeś - poprosiła Lara.

- Collette na to wpadła. Wiedziała, że ty z Cristo, raz go śledziła. Szła za nim przez połowę wyspy, aż doszła do jakiejś zalanej jaskini. Nie uwierzysz co znalazła. Ludzkie zwłoki - odpowiedział bez mrugnięcia okiem. - Kobiece, męskie, dziecięce, zwierzęce, smocze, no i różne przedmioty, coś w rodzaju pamiątek i trofeów. Wyjęła miecz i poleciała na niego. Zaszantażowała, wzięła do wioski i William go osądził.

- Jaką dostał karę?

- Przywiązano mu do nóg wagę dwukrotnie większą od niegosamego i wyrzucono do morza. Nikt by mu nie puścił płazem tyle zabójstw oraz zgwałcenie Izzy i ciebie. Uwierz, Liam od razu wydał wyrok, nie myślał. I nie uwierzysz. Jak przeszukiwaliśmy ten masowy grób, to znaleźliśmy zwłoki Izzy. Nawet nie zdążyły się rozłożyć. Pochowaliśmy ją godnie, nad brzegiem, pod naszym Dębem.

Znów nastała cisza.

***

Siedział, trzymając w rękach córkę. Jego perełka, słoneczko. Że on miał takie śliczne dziewczynki...

Głaskał ją po główce, a ona patrzyła się na niego. To była jednak prawda. Ojciec z synem były sobie bliscy, ale ojciec i córka byli nierozłączni.

Mala również kochała swoje córeczki. Nigdy nie spodziewała się, że będzie mieć dzieci. A jednak. Była matką z krwi i kości.

Dziewczynki były psotne. Emblam była wulkanem pozytywnej energii, a jednak była stanowcza, umiała ugryźć w palca ze złości. Griff zaś poszła w matkę m, gdyż była wieczną oazą spokoju. A słodka Freyya była jedyną w swoim rodzaju.

Usłyszeli krzyki. Wybiegli na zewnątrz z dziećmi. Już z daleka widzieli wrogie łodzie Berkianinów. Byli przerażeni. Nie teraz. Nie kiedy ich dzieci były w niebezpieczeństwie.

- Zabierz je i uciekaj.

- Będę walczyć! Jestem królową...

- ... i matką. Weź je.

- Gdzie jest Heathera?

- W chacie na końcu.

Dagur nie spodziewał się co chce zrobić jego żona. Był zbyt zajęty na wojnie i swoim stalowym mieczu. Mala trzymała trojaczki, całując do bólu. Zaczęła pukać do drzwi starej chaty.

- Halo! Heathera?

Usłyszała kroki, otworzyła jej sina kobieta. Miała tłuste włosy, brudne ubranie, a na ziemi leżały bandaże splamione krwią.

- Tak?

- Zaczyna się wojna. Weź je - wskazała na dziewczynki.

- Ale ja nie mogę, to twoje córeczki, Mala. Ty je wychowasz.

- Ja będę walczyć, a przypilnujesz ich ty - rozkazała blondynka. - Zrób to dla mnie. Nie wychodź stąd. Pilnuj ich.

Zanim zdarzyły cokolwiek powiedzieć, to Szalona wyszła. Czarnowłosa została sala z miesiączką i trójką małych dzieci.

___________

09.19.2020r.

Dedykacja dla wszystkich wattpadowiczów ❤

A macie drugi rozdział!

• Dynka •

„Świat do góry nogami" - Jak wytresować smokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz