"Żmija"

106 11 12
                                    

Czkawka latał na Szczerbatku o poranku dnia. Skończył pracę u Mizarre wcześniej, mógł odejść. Postanowił polatać wokół Maison i zwiedzić okoliczne wysepki. Nawet te najmniejsze, na których zmieści się co najwyżej pięć osób.

Na północnym zachodzie było najwięcej małych wysepek. Na jednej z nich rosło samotne drzewo. Haddock wylądował obok, na kamienistej posadce. Szczerbatek obwąchiwał. To wszystko było dla niego nowe, choć widział dzięki swojemu panu dużo.

Mimo straty pamięci, Czkawka się nie zmienił. Nadal był ciekawy świata i bardzo czuły, emocjonalny.

Szatyn obszedł drzewo. Zauważył dziuplę, a w niej list. Otworzył go, jednak nie był w stanie przeczytać. Włożył go tam, gdzie był. Nic innego nie znalazł, nie licząc wraku łódki.

Poleciał dalej. Na kolejnej wyspie leżał czerstwy chleb i kamienie. Nie miał pojęcia dlaczego, jednak nie ruszał. Chleb nie był już jadalny, a kamienie jak to kamienie - były bo były. Odleciał dalej.

Na kolejnej wysepce, tak małej, że Czkawka miał problem z utrzymaniem się na niej, leżał worek, pełen ubrań. Postanowił go wziąć i oddać Larze, kiedy wróci.

Kolejna wyspa była duża, mogła pomieścić w jednym miejscu ponad trzysta osób. Na środku niej stał wbity drewniany słup. U podnóża leżały przykute zwłoki. Zrozumiał, że to tu umierali ludzie haniebną śmiercią poprzez rozdziobanie przez ptaki. Odleciał dalej.

Skierował się na wschód, nie było tam nic, oprócz gołych skał. Na południu były głównie wraki statków i łódek. Zajrzał do jednej, zobaczył wielkie góry złota.

Nie był jednak chrzciwy, nie wziął niczego, oprócz nieznanej mu mapy. Odleciał.

Na zachodzie była gęsta mgła, więc automatycznie zawrócił. Szczerbatek warczał, gdy tylko próbował brnąć dalej. Nie minęło za wiele czasu, okrążył wyspę w cztery godziny. Poszedł na cmentarzysko, chcąc opowiedzieć Niellenowi co ujrzał i zdobył.

- Witaj... Niellen...

Jednak wraz z widokiem mogiły wróciły wspomnienia. A wtedy nastał ból.

Więc płakał, nikt go nie widzual oprócz smoka, jego kochanego Szczerbatka.

***

Lara rozmawiała z Badbem. Okazało się, że pochodzi z Guerreros. Slayer nigdy nie słyszała o takiej wyspie, musiała leżeć bardzo daleko.

— ... a wtedy nastał sztorm. No i wylądowałem tutaj, a reszta nie żyje, rozbili się na skałach. Już tydzień tu siedzę, sam, ale pojawiłaś się ty. A ty skąd tu jesteś?

— Ja jestem z Maison, niedaleko stąd. Przyleciałam, by odpocząć.

— Przyleciałaś?... — jednak ona chodziła, jakby nie słysząc tego pytania.

— Hmmm...

— Lara? Ale jak to przyleciałaś?

— No normalnie, a jak. Na smoku.

— Na czym? — zdziwił się, Slayer spojrzała na niego jak na idiotę 

— Na smoku. — odparła, przekręcajac oczyma. — Orin gdzieś się kręci po wyspie. Aż jestem w szoku, że jej nie spotkałeś wczeniej. Dosyć często lata tu sama.

Właśnie wtedy przyszła Orin. Warczał na mężczyznę, Slayer uspokoiła ją.

— Dobry człowiek.

Zaburczało w brzuchu, jednak spławiła to. Czuła się wyraźnie nowsza, taka odrowiała.

Odpoczęła.

„Świat do góry nogami" - Jak wytresować smokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz