Dla większości społeczeństwa piątek jest ulubionym dniem tygodnia. Dla mnie też zawsze nim był. Koniec tygodnia i początek weekendu, w którego trakcie stanie się coś niesamowitego. Gorzej jest tylko wtedy kiedy wiem, że w weekend będę musiała, zrobić coś, na co nie mam ochoty. A niestety ten zapowiadał się właśnie tak. Bal charytatywny, który jest organizowany tylko po to, by bogaci ludzie mogli pokazać się w jak najlepszym świetle. Pieniądze zebrane na biednych w zasadzie są tylko skutkiem ubocznym. No, ale chyba nie powinnam narzekać. W końcu pieniądze ostatecznie trafiają, tam, gdzie powinny i normalnie nawet bym nie narzekała. Problem tkwi w tym, że tym razem muszę tak iść i znosić to drętwe towarzystwo.
Pociesza mnie jedynie fakt, iż udało mi się zmienić piątkowe plany. Przekonałem Caroline, że lepiej będziemy bawić się na zakupach. Ona na szczęście się zgodziła, ta dziewczyna wyjątkowo lubi ubierać innych. Problem jest tylko taki, że ja nienawidzę zakupów. Marnowanie czasu na wybór i przymierzanie ubrań nie było moim ulubionym zajęciem. Tak samo, jak włóczenie się po tych wszystkich sklepach, a zdecydowanie najgorsze są te drogie. Ekspedientki najczęściej są wredne i traktują cię jakby, na pewno nie było cię stać na ubranie się w ich sklepie. Chyba tylko ja mam szczęście wiecznie trafiać na te wredne suki.
- Powinnaś włożyć czerwoną sukienkę. - Stwierdziła rudowłosa, kiedy wchodziłyśmy do pierwszego sklepu.
- Nie lepiej czarną? - Spytałam pełna nadziei, że się zgodzi.
- Nie. Ty wiecznie chodzisz w czerniach i bielach. Ubierzesz raz inny kolor to nic ci się nie stanie. - Stwierdziła z szerokim uśmiechem, podchodząc do wywieszonych sukienek.
Ja szłam za nią niczym na ścięcie. Bardzo chciałabym lubić zakupy. Naprawdę chciałabym czerpać z nich taką radość jak moja przyjaciółka, jednak no niestety to nie był mój klimat i tyle.
- Dzień dobry. Czy mogę w czymś pomóc? - Jedna z kobiet pracujących w sklepie podeszła do nas dosłownie dwie minuty po naszym wejściu. Spojrzałam na nią i już zamierzałam ją spławić, jednak Carolina mnie uprzedziła.
- Oczywiście. - Oświadczyła pełna entuzjazmu. - Chcemy zobaczyć wszystkie czerwone sukienki jakie macie na stanie.
- Naturalnie. - Odpowiedziała, zdobywają się na lekki uśmiech. No proszę, chyba straciłyśmy status potencjalnych złodziejek.
- Idź do przymierzalni. - Rozkazała, zielonooka a ja nie zamierzałam protestować.
Nim się obejrzałam obie kobiety, zasypały mnie masa przeróżnych sukienek. Przymierzałam je kolejno, jednak w każdej coś mi nie pasowało. Może jestem za bardzo wymagająca, jednak nie chce iść w czymś, w czym nie będę się dobrze czuła. Już pomijając fakt, że na pewno nie będę czuła się tam najlepiej. Czemu nie mogę po prostu iść w garniturze?
- W tym będziesz wyglądać jak milion dolarów. - Stwierdziła rudowłosa i podała mi kolejną czerwoną sukienkę.
Mimo małych problemów włożyłam na siebie sukienkę. Krwisto czerwony materiał mocno przylegał do mojego ciała. Dół sukienki rozszerzał się delikatnie, im bliżej był ziemi, a rozcięcie z przodu sięgało dosyć wysoko. Dekolt był prosty bez żadnych udziwnień. Sukienka trzymała się na cienkich ramiączkach.
Muszę przyznać, że jest bardzo ładna. Chociaż nie jestem pewna czy mam na tyle odwagi, by się w niej zaprezentować. Wyszłam z przymierzalni, by pokazać się Caroline.
- Wyglądasz idealnie. Do tego jakąś biżuterią, seksowne szpilki i jesteś królową tego balu. - Zapewniła, rudowłosa uśmiechając się szeroko.
- To bal charytatywny niematuralny. - Przypomniałam, czując, że ona naprawdę może o tym nie pamiętać.
- Wygląda pani cudownie. - Zapewniła kobieta, która cały ten czas biegała wokół nas.
Wiedziałam, że mówi tak tylko dlatego, że chce sprzedać tę sukienkę, która jak na coś tak prostego pewnie ma cenę wyjechaną w kosmos. I w dalszym ciągu nie byłam pewna czy chce się w tym pokazać. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu. Wróciłam do szatni i wyjęłam telefon z kieszeni spodni. Czego on może ode mnie chce? Znowu jakieś problemy?
- Co jest? - Spytałam po odebranie telefonu.
- Powinnaś iść w tej sukience. - Oświadczył, a ja potrzebowałam chwili, by zrozumieć co się tutaj dzieje.
- Śledzisz mnie? - Dopytałam może nieco zbyt agresywnie.
- Po pierwsze nie mam pewności czy nie współpracujesz z Azjatami, więc muszę cię trochę popilnować. - Oświadczył, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Po drugie jestem w Ameryce od niedawna i jeden znajomy powiedział, że tutaj kupię ładny garnitur na jutro. Więc postanowiłem mu zaufać.
- Masz kolegów? Teraz to mnie zaskoczyłeś. - Warknęłam zirytowana. Nie lubiłem czuć się obserwowana.
- Seleno proszę, nie jesteśmy w przedszkolu. - Zakpił wyraźnie rozbawiony. - I tak mam kolegów. A ty masz zabójcze ciało w tej sukience. I jestem pewien, że umili nam ona jutrzejszą rozmowę. - Zapewnił, a ja westchnęłam ciężko. - A teraz wybacz, muszę już kończyć. Ja też muszę wyglądać jutro zabójczo. - Oświadczył i się rozłączył.
Schowałam telefon i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Ponoć wszyscy wyglądają w nich lepiej. Jeśli tak to chyba czas zainwestować w jakąś operację plastyczną. No, ale to jest teraz mało istotne. Jeśli ten debil mnie śledzi może dowiedzieć się czegoś, czego wiedzieć na pewno nie powinien, a ja zdecydowanie wolałam uniknąć przecieku. Oj ja już sobie z nim jutro porozmawiam.
- Caro. - Zawołałam przyjaciółkę, która już po chwili była w szatni. - Zabierz te sukienki. Zdecydowałam się i biorę te. - Poinformowałam, na co zielonooka pisnęła uradowana.
Kobieta z pomocą Hanny, czyli tej ekspedientki zebrały pozostałe sukienki, a ja zmieniłam ubranie na swoje. Zdecydowała, że wezmę tę sukienkę, bo nie miałam już siły mierzyć niczego więcej. Poza tym ta sukienka ostatecznie nie była taka zła. Podeszłam do kasy i zgodnie z moimi oczekiwaniami zapłaciłam absurdalnie dużo jak za coś tak prostego. No, ale mówi się trudno.
- Chcesz ubrać te moje szpilki, w których byłam ostatnio na imprezie? - Spytała Caro, kiedy tylko wyszłyśmy ze sklepu.
- Słuchaj stara, lubię szpilki, ale te mają z piętnaście centymetrów. Przecież ja się na nich zabije. - Stwierdziłam, patrząc na nią jak na wariatkę.
- Narzekasz. Dasz radę i będziesz wyglądać zabójczo. - Zapewniła, łapiąc moją rękę. - Do tego musisz ubrać te długie srebrne kolczyki i jak znam cię, ubierzesz, te swoją kolekcję pierścionków.
- Zgadłaś. - Przyznałam, nieco przerażona faktem, że ta kobieta zna moją szafę lepiej niż ja sama. - I niech Ci będzie, ale jak się zabije, to będziesz mnie miała na sumieniu.
- Przyjmuje twoje warunki. - Oświadczyła bardzo poważnie. - Jak poznasz kogoś fajnego, to będziesz mi jeszcze dziękować.
- Uważaj, bo jeszcze zaproszenie na ślub dostaniesz. - Rzuciłam rozbawiona.
- Ja mogłoby nie być druhny na ślubie? - Spytała, patrząc na mnie znacząco.
- Jesteś niemożliwa. I czasem przeraża mnie fakt, że znasz mnie lepiej, niż ja znam sama siebie.
- Ktoś musi cię ogarniać, inaczej zginęłabyś jak Andzia w parku. - Stwierdziła, jeszcze nie widząc, jak bardzo trafne było to porównanie.
CZYTASZ
Alfa mafii: Tom I
Hombres LoboTa wojna była naszym wszystkim. Naszą codziennością, której do normalności było daleko. My byliśmy inny. Zagubieni i wbrew pozorom cholernie samotni. Ty byłeś alfą, ja byłam alfą. Wojna była naszym przeznaczeniem, które doprowadziło nas do tego dziw...