Pierwszym co poczułam, był silny ból w całym ciele. Przez krótki moment miałam problem z otworzeniem oczu. W końcu jednak mi się to udało. Dostrzegłam wtedy biały sufit. Przez dłuższą chwilę leżałam bez ruchu, analizując ostatnie wydarzenia. Oberwałam w trakcie strzelaniny. A potem była już tylko ciemność i głucha cisza. Aż dotąd. Moje uszy wychwytywały, czujś oddech. Nie miałam jednak na tyle siły, by obrócić głowę i sprawdzić kto taki znajduje się w pokoju. Zapach nic mi nie mówił. Głównie dlatego, że był wymieszany z silnym chemicznym zapachem środków medycznych. Jednak jakoś nieszczególnie mnie to stresowało. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to już dawno.
- Czyli jednak żyjesz. - Stwierdził dobrze znany mi męski głos. - Może mi więcej nie robić takich nadziei? - Chciałam coś odpowiedzieć, jednak przez suchość w ustach ciężko było mi cokolwiek powiedzieć. Ostrożnie podniosłam się do siadu, a Santiago podał mi szklankę z wodą. Szybko opróżniłam jej zawartość i odłożyłam ją na szafkę nocną.
- Może kiedyś się mnie pozbędziesz. - Stwierdziłam, poprawiając ciemne włosy, które opadły na moją twarz.- Ominęło mnie coś istotnego?
- Tylko rozmowa z Haradą która wzięła syna ze sobą do kraju. Jak się okazało, żyje i nie licząc niegroźnego postrzału, w ramię nic mu nie jest. - Oświadczył, a ja westchnęłam cicho. - Nie wzdychaj tak. - Skarcił mnie jak małe dziecko.- Przypominam, że gdybyśmy go zabili, to moglibyśmy mieć nie lada problem. Może i narobił niezłego dziadostwa jednak to nadal jej syn.
- Przecież wiem. Po prostu mam przeczucie, że nie po raz ostatni sprawia problemy. - Stwierdziłam, przenosząc na niego spojrzenie. - Ile byłam nieprzytomna?
- Trzy dni. Kula ze srebra. Paskudna sprawa. - Oświadczył, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Już zaczęły się zakłady, kto przejmie gang kiedy się nie obudzisz.
- Życie z gangsterami to jednak ciężki kawałek chleba. - Rzuciłam rozbawiona, stawiając stopy na zimnej podłodze. - Mów co wiesz jeszcze?
- Sytuacja się sklarowała. To znaczy, słuchy donoszą o twoich dilerach, którzy chcą cię sprzedać, więc na to uważaj. - Ostrzegł, krzyżując ramiona na piersiach. - Co do tego całego Victora to ponoć nadal knuje przeciwko tobie. Azjaci to przynajmniej na razie zakończony temat.
- Więc obstawiam, że teraz musisz wrócić do Europy. - Bardziej stwierdziłam, jak zapytałam, przyglądając się mu uważnie.
- Tak. Czas wracać do domu. Ktoś musi ogarnąć ten cały burdel i zająć się tymi zagubionymi duszami. - Stwierdził, a ja parsknęłam śmiechem.
- Wybawiciel narodów się znalazł. - Stwierdziłam, w końcu powoli podnosząc się z łóżka.
- Ktoś musi wybawić wilki, których nie chcą w dzikich sforach i nie mają się gdzie podziać. - Rzucił i wzruszył ramionami. - Będzie mi brakowało tych naszych rozmów. No i seks też był spoko.
- Jak zawsze boleśnie szczery. - Stwierdziłam rozbawiona. - Tylko się nie żegnaj. Nienawidzę pożegnań. - Ostrzegłam, wskazując go palcem.
- Niech Ci będzie. - Zgodził się i złapał moją rękę, odsuwając ją od siebie. - Powiem tylko, że wylatuje dzisiaj wieczorem.
- Więc będę oczekiwać wieczora z niecierpliwością. - Stwierdziłam i ominęłam go, stając przed lustrem. Brzuch miałam owinięty bandażem. Opatrunki wydawały się być świeże więc albo ktoś niedawno je zmienił lub rana była już dosyć dobrze wygojona. Chociaż przy srebrze ciężko stwierdzić. U niektórych goi się lepiej a u innych gorzej. Rozejrzałam się po pokoju i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej koszulkę i ja ubrałam.
Znajdowałam się w swoim mieszkaniu. Przebywanie w szpitalu było nieco zbyt ryzykowne. I rodziło za dużo pytać zwłaszcza w tych czasach. Oskarżona o przewodzenie gangiem zostaje postrzelona w czasie wojen gangów. Podejrzany zbieg okoliczności.
- Jeszcze się tak nie ciesz. Jeszcze kiedyś wrócę. - Obiecał, a ja przewróciłam oczami z rozbawieniem. - Jak mogłaś pomyśleć, że po prostu wyjadę i nigdy nie wrócę?
- Za marzenia nie karają. - Oświadczyłam i uśmiechnęłam się cwaniacko.
- Niestety. - Santiago podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. - Nie pożegnam się za to powiem do widzenia Dono. - Oświadczył i ruszył do wyjścia.
- Santiago. - Wypowiedziałam, jego imię a ten zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. - Nie daj się zabić. - Brunet zaśmiał się lekko i wyszedł z mieszkania. A ja westchnęłam cicho. Nie powiem, że go pokochałam. To byłby zdecydowanie zbyt mocne słowa. Jednak mogę powiedzieć, że się do niego przywiązałam i przyzwyczaiłam.
- Tylu facetów na świecie a ty zakochujesz się akurat w nim. - Wtrącił Carter, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
- Od kiedy mój dom to hotel? - Spytałam, krzyżując ramiona na piersi.
- Od kiedy byłaś prawie martwa trzy dni. - Stwierdził, wzruszając ramionami. - A tak serio to przyszedłem zobaczyć czy jeszcze dychasz, ale to on przy tobie siedział i nie chciałem przeszkadzać i chyba słusznie.
- Oj nie przesadzaj. - Podeszła do niego i usiadłam na kanapie. - Jesteśmy co najwyżej znajomymi. Więc nie dopisuj sobie, nie wiadomo czego.
- Kiedyś kłamałaś lepiej. - Stwierdził, uśmiechając się cwaniacko. - Wystarczy na was spojrzeć i już widać.
- Nie ważne. Po prostu o tym nie rozmawiajmy. - Poprosiłam, rozsiadając się na kanapie. - Wiesz, do czego doszłam? - Spytałam, a on spojrzał na mnie zaciekawiony. - Policja się nas nie boi. Rozgrzebuje nasze sprawy i to trzeba zmienić. No i trzeba się zająć Victorem.
- Nie jestem jego fanem. Jakoś nie podobają mi się jego pomysły na rządy. - Stwierdził, krzywiąc się lekko. - I ciekawość policji też mi się nie podoba. No, ale może najpierw odpocznij. Jesteś zmęczona i to bez wątpienia ci nie sprzyja.
- To był ciężki okres. No, ale rozwiązałam główny problem a teraz to już z górki. W końcu ktoś zawsze chce przejąć władzę. To nic nowego i nie dzieje się to po raz ostatni.
- Przetrwałaś to. Więc przetrwasz i inne problemy. - Zapewnił, wstając z miejsca.- Zostawię cię samą. Mam kilka rzeczy, które sam muszę ogarnąć. Tylko się nie opij. To jeszcze nie czas.
- Spokojnie. Nie mam nawet ochoty na picie. - Zapewniłam, a ten spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jest z tobą gorzej, niż myślałem. - Rzucił i wyszedł z mieszkania.
Ciężko było mi powiedzieć, że wygrałam. W dalszym ciągu borykałam się z wieloma problemami. Szykował się bunt, a policja zapewne nie zamierzała mi tak łatwo odpuścić. Wojna z Azjatami była tylko jedną przeszkodą, która pokonałam. Jednak nadal przede mną znajdowało się ich wiele. Bo tak wygląda życie. Składa się z kolejnych wyzwań, które musimy pokonać. A ja musiałam nieustannie z nimi walczyć i nigdy się nie zatrzymywać. Jak to ujął kiedyś mój ojciec 'rekin, który przestaje pływać tonie'. A ja nie zamierzałam utonąć, a przynajmniej nie teraz.
CZYTASZ
Alfa mafii: Tom I
Lupi mannariTa wojna była naszym wszystkim. Naszą codziennością, której do normalności było daleko. My byliśmy inny. Zagubieni i wbrew pozorom cholernie samotni. Ty byłeś alfą, ja byłam alfą. Wojna była naszym przeznaczeniem, które doprowadziło nas do tego dziw...