𝓧𝓧𝓧𝓘𝓘𝓘

1.5K 83 0
                                    

Zapięłam ostatni guzik koszuli i wyszłam z pokoju. Zamierzałam się zebrać i spotkać się ze swoimi ludźmi. Musiałam ustalić szczegóły, tego, co będzie się działo w najbliższych dniach. I chociaż szczerze liczyłam, że wszystko rozegra się w jeden wieczór, musiałam liczyć się z tym, że to wszystko się przeciągnie. Nikt w końcu nie oddaje wielkiej władzy po dobroci. I nikogo walka o pozycje nie powinna dziwić. Zwłaszcza w naszym środowisku.

Zaczęłam poszukiwania telefonu, którego raczej nie miałam w zwyczaju gubić. Jednak każdemu może się zdarzyć. I pewnie bym go nie znalazła, gdyby nie zaczął dzwonić. Jak się okazało, leżał w salonie, przykryty koszulą Santiago. Rano zebrałam się od niego tak szybko, że nawet jej nie zdjęłam. Jedynie włożyłam spodnie i buty i wyszłam. Jakbym wcale nie spędziła ostatniego wieczoru, pijąc wino z Santiago, udając, że przez chwilę było normalnie.

Zgarnęłam telefon i wyszłam z mieszkania. Wsiadłam do windy i zjechałam do garażu, gdzie wsiadłam do samochodu. Dotarcie do celu nie zajęło mi dużo czasu. Weszłam do budynku i się po nim rozejrzałam. W zasadzie nie wiem, dlatego to zrobiłam. Miałam dziwną manierę rozglądania się po pomieszczeniach. Jakby w przeciągu kilku dni mogły zmienić się nie do poznania.

Od razu udałam się na schody i pokonałam je, by znaleźć się na drugim piętrze. Następnie przekroczyłam dwuskrzydłowe czarne drzwi. W pomieszczeniu stał długi stół, przy którym siedziało dziesięć wilków. Nie wyglądali, jakby byli zadowoleni z tego spotkania. I w sumie to im się nie dziwiłam. Też wolałabym siedzieć w domu. Jednak niestety czasem trzeba się poświęcić, bo nikomu jeszcze manna z nieba nie spadła. Ominęłam ich wszystkich i usiadłam przy szczycie stołu.

- Jak już wszyscy wiecie, znaleźliśmy się w bardzo niekorzystnej sytuacji. I to wyjątkowo, delikatnie mówiąc. - Zaczęłam, zwracając tym uwagę wszystkich. - Tak samo, jak wiecie o moim pakcie z Europejczykami. Teraz jednak chciałabym się skupić na fakcie, iż wypowiedzieliśmy Azjatą wojnę. Już niedługo możemy spodziewać się ich odpowiedzi. Dlatego musimy gotować się do wojny. Zwiększcie ilość ludzi w kluczowych miejscach i na jakiś czas wstrzymacie dilerów. Dajcie im więcej broni i wydajcie im jasne polecenia co do postępowania obronnego. - Zarządziłam, obserwując niezadowolenie malujące się na ich twarzach.

- Za czasów twojego ojca było spokojniej. - Stwierdził Victor stary przyjaciel mojego ojca. - Nikt nie miał odwagi wchodzić nam w drogę. I żyliśmy we względnym pokoju z resztą wilczych gangów.

- Sugerujesz, że jestem słaba. - Spytałam, obdarzając go morderczym spojrzeniem.

- Brak ci doświadczenia i jesteś bardzo młoda. Nie cieszysz się tym samym poważaniem co twój ojciec. - Oświadczył mężczyzna, a ja zaciskam pięści.

- Więc pozwól, że zapracuje na niego w tej wojnie. - Rzuciłam, starając się, zachować względny spokój co w tej sytuacji wcale nie było takie proste. - W końcu nikt nie jest darzony szacunkiem bez powodu.

- Mimo wszystko muszę zgodzić się z Victorem. - Wtrącił Grayson, który jakoś nigdy nie pałał do mnie miłością.

Niestety czasem zapominam, że w tej branży zawsze dominować będą mężczyźni. Którzy nigdy nie obdarzą kobiety takim samym szacunkiem jak drugiego mężczyzny. Niektórzy w ogóle nie chcieli słyszeć o tym, że to kobieta będzie nimi dowodzić. A teraz siedzę na szczycie stołu, a oni napawają się moją porażką.

- Moja cierpliwość nie jest nieskończona i nie radzę jej testować. - Ostrzegłam, obdarzając krótkim spojrzeniem każdego z nich. - Nie mamy teraz czasu na wojny wewnętrzne.

- Jednak kiedy sytuacja się wyklaruje, sugeruje przemyśleć dowództwo panny Saffer. - Zasugerował Victor, przelewając czarę goryczy.

Byłam młodą kobietą, która odziedziczyła władzę po ojcu. Powinnam spodziewać się braku szacunku ze stronę zarządu. Jednak takiej bezczelności po nikim się nie spodziewałam. Zwłaszcza w takiej sytuacji.

- Słuchaj Victor i to bardzo uważnie, bo ja nie lubię się powtarzać. - Oświadczyłam, podświadomie czując, jak moje oczy zmieniają kolor. - To mój gang. To moi ludzie. I dobrze Ci radzę, znaj swoje miejsce, bo nie chcesz być moim wrogiem.

- To była groźba? - Spytał, zaplatając dłonie, które oparł o blat stołu.

- Ty jeszcze nie słyszałeś, jak komuś grożę. - Oświadczyłam, skupiając na nim spojrzenie. - Wilki są podległe mi nie tobie. I wierz, że jeśli mnie zirytujesz, to nikt Ci nie pomoże. Więc siedź cicho lub wracaj na ulicę wciskać ludziom prochy. Bo jeszcze nie władza się zmieni a skład zarządu.

Nikt więcej się nie odezwał. Jednak wiedziałam, że teraz bez wątpienia zapragną mnie usunąć. A ja nie mogłam tego zlekceważyć. Zarząd w dalszym ciągu był zagrożeniem. I bez wątpienia były wilkołaki, które wolały słuchać mężczyzn w garniturach niż mnie. Więc musiałam się mieć na baczności.

- Idźcie już. - Warknęłam, a nikt nie śmiał protestować. - I dobrze wam radzę, przygotujcie się na atak.

Mężczyźni opuścili pomieszczenie. Wszyscy oprócz mojego brata. Ten siedział nieopodal mnie ze skrzyżowanymi ramionami na piersi. Wydawał się zamyślony. I średnio zadowolony z tego, co tutaj zaszło.

- Nie szanuje cię, a co gorsza podburza innych. - Stwierdził, a ja wstałam z miejsca.

- Chciał ten gang. Wierzył, że mój ojciec nieposiadający biologicznego syna odda gang dobremu znajomemu. Nie przewidział, że odda go mnie i to go wkurwia. - Stwierdziłam, krzyżując ramiona na piersiach. - Jeśli się nie uspokoi, to każe go zabić.

- To ostateczny krok. Jednak w tym momencie nie możemy zrobić z nim nic lepszego. Jest zagrożeniem, na które nas nie stać. - Oświadczył, a ja skinęłam głową.

- To okrutne, ale to jego śmierci uświadomiło by reszcie, że należy mnie szanować. - Rzuciłam, spoglądając na brata.

- Jeśli żądają od ciebie, abyś udowodniła im, że jesteś godna ich szacunku, to dostaną to, o co prosili.

- Chcą wojnę domową, to w końcu ją dostaną. Nie mogą robić, co im się podoba, bo to by znaczyło mój koniec.

Tą grą rządzą proste zasady. Liczy się przede wszystkim szacunek. Jeśli go zdobędziesz, możesz mieć wszystko. A Victor ma szacunek innych. Siedzi w tym biznesie przez większość życia. Ludzie go znają i wiedzą, do czego jest zdolny. Dlatego się go boją i go szanują.

- Wiem, miejmy nadzieję, że będzie w końcu siedzieć cicho. Nie potrzebujemy tej wojny. Zresztą wojna nigdy nie jest rozwiązaniem.

- Taka filozofia ci nie pasuje. - Stwierdziłam, zbierając się do wyjścia. - Sprawdź ludzi. Chcę mieć pewno, że wszystko jest, tak jak powinno.

- Tylko wojny gangów było temu miastu trzeba. - Stwierdził Dante, wstając z miejsca.

- To miasto nigdy nie było spokojne.

Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się na schody. Cały czas czułam mijający czas. Być może niewiele mi go już zostało. W końcu to wojna a ona zawsze niesie za sobą trupy.

Alfa mafii: Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz