𝓧𝓧𝓥

1.5K 101 0
                                    

Skupiłam się na drodze za oknem. Dostrzegłam, że budynków robi się coraz mniej. Co oznacza, że oddalamy się od miasta. I to dosyć mocno, zważywszy na to, że jechaliśmy już dosyć długo. Nie miałam pojęcia, gdzie zabiera mnie Santiago. I szczerze przyznaje, że zaufanie mu mogło być głupim pomysłem. Zwłaszcza że nadal nie mam pojęcia czy nie zechce mnie zabić. W końcu zawsze dobrze jest pozbyć się konkurencji. A w tej chwili okazję miał całkiem niezłą. Tylko my dwoje w samochodzie na okropnym zadupiu. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to tu i teraz. Jednak na razie nie wydawało się, by takie były jego plany.

- Gdzie my właściwie jedziemy? - Spytałam, przenosząc wzrok na Latynosa.

- Do jednego z domów, który ostatnio kupił mój dawny znajomy. Jest oddalony dosyć spory kawał od miasta, ale to dobrze. Musimy mieć pewność, że gliny nie złapią nas na gorącym uczynku. Bo wtedy dożywocie murowane. - Oświadczył wilkołak, a ja o dziwo musiałam przyznać mu rację.

Może był nieco szalony i nieprzewidywalny jednak znał się, na swojej robocie. Kiedy zachodziła taka potrzeba, umiał podejmować racjonalne decyzję i nie wykładał się na szczegółach. W końcu tylko idiota kroiłby człowieka w domu, który należy do niego i łatwo go z tym połączyć.

- A ten znajomy...

- Nie żyje. Kulka w łeb. Niby prosta akcja, ale spieprzył i przypłacił za to życiem. Taki urok tej branży. Nie stać nas na błędy. - Stwierdził, parkując przy średniej wielkości domku. - Chodźmy.

Wysiadłam z samochodu i rozejrzała się po okolicy. Straszne zadupie nie ma co. Jeden dom i pusta okolica. A ostatni dom mijaliśmy jakieś piętnaście minut temu. Wątpię by policja czy w ogóle ktokolwiek zapuszczałby się w te okolice bez wyraźnej potrzeby.

Santiago ruszyła w stronę domu, a ja od razy poszłam w jego śladu. Zapukał do drzwi, które szybko zostały otworzone. Stała w nich kobieta, która wydawała się całkiem niepozorna. Blond włosy sięgające obojczyków i do tego kwiecista sukienka. A pod nią pewnie podwiązka z nożem lub pistoletem. Ja już wiem, że takie niepozorne są najgorsze. Szybko odsunęła się, robiąc nam miejsce w drzwiach. Santiago podszedł do dużego lustra wiszącego na ścianie. Okazało się ono drzwiami, za którymi kryły się schody.

- Za dużo Jamesa Bonda. - Stwierdziłam, patrząc na niego z lekkim rozbawieniem.

- Ostrożności nigdy dosyć. A jak wiadomo, najciemniej jest zawsze pod latarnią. - Wyjaśnił i gestem ręki pokazał mi, bym szła przodem.

Może byłam nieco zbyt pewna siebie, jednak pokonałam ukryte drzwi i zeszłam po schodach. Tych okazało się być całkiem sporo. Kiedy dotarłam na dół, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było ono wygłuszone w podobny sposób co studia nagrań dźwiękowych.

- Często kroisz tutaj ludzi na kawałki? - Spytałam, wzrokiem odnajdując kobietę przywiązaną do krzesła.

- Mój stary znajomy robił to częściej. I z dobrych wieści zostawił nam cała kolekcje zabawek do wypróbowania. - Uśmiechnął się do mnie psychopatyczne i podszedł do kobiety. Szybko zerwał jej taśmę z ust, a ta spojrzała na niego, jakby chciała go zamordować. - Miło, że zaszczyciła nas pani swoją obecnością. Zapewniam, że nie będziemy delikatni. - Obrócił się i spojrzał w moją stronę. - Trzy dni ją tu trzymaliśmy i dalej nic nie powiedziała.

- Oni prędzej umrą, niż coś powiedzą. Wolą umrzeć niż sprzedać swoich. - Oświadczyłam, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Są aż przerażająco wierni swoim szefom.

- Niestety coś o tym wiem. - Warknął Casas, a ja w tym czasie do niego podeszłam.

- Więc co się dziwisz? - Spytałam, zakładając rękawiczki na ręce. Mimo wszystko lepiej nie zostawić po sobie żadnych śladów. No i miło by było nie poparzyć się metalem.

- Myślałem, że kobiet nie lubią brudzić sobie rączek. - Rzucił rozbawiony Santiago, który miał wahania nastrojów gorsze niż baba w ciąży.

- Nie lubią. Dlatego po robocie to ty posprzątasz trupa. - Zarządziłam i podeszłam to leżącego nieopodal stolika.

Leżały na nim różnego rodzaju pręty, noże i inne narzędzia. Wszystkie najpewniej wykonane z czystego srebra. Złapałam na pierwszy z brzegu zaostrzony pręt i podeszłam do kobiety.

- Mów, może zechcesz zdradzić nam kilka sekretów gangu wilczej czakry. - Poprosiłam, wbijając pręt do ręki kobiety. Wprowadziłam go pod skórę i przesuwałam do góry tak, że ten wchodził pod jej skórę coraz mocniej. Na jej krzyk nie musiałam długo czekać.

~ Widzę, że nie lubisz się cackać. Od dawna wiedziałem, że nie dla ciebie są gry wstępne. - Powiedział, przenosząc się na rozmowy telepatyczne.

~ Patrz i pamiętaj, że zrobię z tobą to samo, jeśli zechcesz mnie oszukać. - Ostrzegłam go, wracając do stolika.

Tym razem wybrałam nóż. Podeszłam do kobiety i przyłożyłam go na płasko do jej policzka. Zapach palonej skóry doszedł do mojego nosa, a ja nawet się nie skrzywiłam. Nagle Santiago postanowił się przyłączyć. Podszedł do mnie i odebrał mi nóż. Przejechał nim po twarzy kobiety, zostawiając na niej ślad. Gdyby miała szansę wyjść stąd żywa, pewnie zostałaby blizna. Jednak to już raczej nie jej problem.

Zgarnęłam jeszcze kilka prętów, przez przypadek parząc samą siebie. Metal przejechał po mojej skórze, pozostawiając na niej ślad. Syknęłam cicho i tylko cudem nie upuściłam prętów. Szybko wróciłam na swoje miejsce i zaczęłam wbijać pręty w ciało kobiety. Ta krzyczała coraz głośniej, jednak ja całkowicie się od tego odcięłam. Jakbym to wcale nie ja torturowała drugiego wilkołaka.

W końcu wzięłam do rąk obcęgi. Santiago wydawał się niesamowicie z tego powodu zadowolony. On bawił się po prostu rewelacyjnie, pozostawiając coraz to nowsze ślady nożem. Złapałam rękę kobiety i zaczęłam pozbawiać ją paznokci. Wiedziałam, że takie tortury mogą ją wykończyć. Jednak zasadniczo właśnie o to chodziło. Kiedy więc poradziłam sobie już z paznokciami, odłożyłam obcęgi.

- Podtapiali ją już? - Spytałam, obserwując ledwo żywą kobietę.

- Tak samo, jak przypalali, bili, głodzili, męczyli. Już nawet kopała sobie własny grób. - Zdradził Santiago, a ja spojrzałam na kobietę. Jej szybka regeneracja uporała się ze wszystkim, co robili jej wcześniej.

- Ona nic nie powie. To tylko i wyłącznie strata czasu. - Stwierdziłam, patrząc na kobietę, która mimo bólu nadal nie była bardziej chętna, by mówić. - Odeślijmy ją do szefa. W kilku pudełkach.

Czasem ludzie pytają mnie, jak radzę sobie z tym co robię. Z tą całą krwią, trupami i innymi rzeczami, od których przeciętnego zjadacza chleba mdli i prowadzi nierzadko do omdlenia. A mój sekret jest prosty. Działa tutaj przede wszystkim przyzwyczajenie i nienawiść. Bo kiedy przypomnisz sobie, ile krzywdy zrobili ci ludzie, jakoś od razu łatwiej się ich krzywdzi. A może po prostu jestem psychopatką lub najgorszym co w wilkołaku?

Podeszłam do kobiety i wbiłam jej pręt w serce. Potem zaczęła się gorsza robota. Jednak tą już nie my mieliśmy się zająć.

- Kim on jest? - Spytałam, patrząc na mężczyznę, który podszedł do ciała dziewczyny.

- Byłym rzeźnikiem.

Patrzyłam jak ten kroi wilkołaczyce niczym świnie na obiad i czułam obrzydzenie do samej sobie. Zawsze tak było, kiedy patrzyłam, do czego doprowadziłam. Jednak to nie było istotne. To uczucie zniknie, kiedy tylko stąd wyjdę. A ja muszę żyć z tym, co zrobiłam. Biorąc oddech za oddechem.

Alfa mafii: Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz