𝓧𝓘𝓧

1.5K 110 3
                                    

Przyglądałam się Caroline, która wydawała się bawić, jak już dawno się nie bawiła. Uśmiechała się szeroko, tańcząc rozbawiona. Co uświadomiło mi, że pewnie powinna już wracać do domu. Ja sama tańczyłam, starając się nie spuszczać rudej z oczu i ignorować mężczyzn, którzy byli aż nazbyt chętni, by się poznać. I mimo stanu dziewczyny pewnie tańczyłybyśmy jeszcze dosyć długo, bo ja jak zawsze nie miałabym serca przerwać jej doskonałej zabawy. Jednak coś postanowiło pokrzyżować moje plany.

- Alfo. - Zwrócił się do mnie wilkołak, podchodząc do mnie od tyłu.

- O co chodzi? - Spytałam nieco poważniej, wzrok cały czas skupiając na mojej towarzyszce.

- Jest problem w przystani. - Oświadczył, a ja od razu pomyślałam o Santiago i jego przetargu. - Wygląda na to, że Europejczyk stracił kontrolę nad sytuacją. I nie dzieje się zbyt dobrze.

Zaklęłam pod nosem. Nie mogłam uwierzyć, że ten debil dał się tak łatwo zrobić. Pewnie spodziewał się dwóch Azjatów, a teraz walczy z całą ich watahą. Ta jego pewność siebie i poczucie własnej zajebistości kiedyś go wykończy.

- Zbierz ludzi. Za piętnaście minut w moim gabinecie. - Oświadczyłam, a wilkołak skinął głową i odszedł.

Podeszła do Caroline i złapałam jej nadgarstek. Ta spojrzała na mnie nieco zdziwiona, jednak na razie nic nie powiedziała. Zaczekam ją ciągnąć w stronę wyjścia, a po braku sprzeciwu stwierdziłam, że musi być nieźle wstawiona.

- Wracamy już do domu. Mam dosyć jak na jeden wieczór. - Oświadczyłam, a ta skrzywiła się niezadowolona.

- No niech będzie. - Mruknęła, a ja spojrzałam na nią zdziwiona.

Wyjęłam telefon i wezwałam taksówkę. Zamierzałam osobiście dopilnować, by ta wróciła do domu, bo ewidentnie coś było bardzo nie tak. Dlatego, kiedy tylko kierowca podjechał, wsadziłam dziewczynę do pojazdu i podałam kierowcy adres.

- A ty nie wracasz? - Spytała zaspanym głosem.

- Wracam. Tylko musiałam dopilnować, byś ty wróciła, bo coś czuję, że sama nie dałabyś rady. - Stwierdziłam, zamykając drzwi samochody.

Ten niemal od razu odjechała, a ja wróciłam do wnętrza kluby. Dzięki temu, że ludzi nie było jakoś super dużo, bez problemu dotarłam do schodów. Nimi weszłam na drugie piętro i od razu przekroczyłam próg gabinetu, w którym czekali już moi ludzie.

- Dobra co tam się dzieje? - Spytałam, mierząc ich uważnym spojrzeniem.

- Wygląda na to, że Europejczyk ma przesrane. W okolicy stają dwa auta na obcych rejestracjach, więc obstawiamy, że to wilkołaki z gangu wilczej czakry. I, że nie radzą sobie z nimi zbyt dobrze.

- Więc czas dopełnić podpisanie pokoju. - Stwierdziłam i dostrzegłam ten drapieżny błysk w ich oczach. - Jedziemy tam. Więc ruszać się.

Wilkołakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jakby tylko czekali na mój rozkaz, wybiegli z gabinetu. Ja podeszłam do jednej ze stojących szafek i wyjęłam z niej torbę. Wyjęłam z niej ubrania i szybko się przebrałam. Jak to mawiają przezorny zawsze ubezpieczony. Zgarnęłam jeszcze broń i wyszłam z gabinetu.

Pod klubem już stały dwa samochody. Było to chyba mało ostrożne. Jednak całe to pakowanie się w strzelaninę było głupotą samą w sobie. Więc chyba nie powinnam się w ogóle odzywać.

Wsiadłam do pierwszego z samochodów i od razu ruszyliśmy. Słyszałam, że moi ludzie aż nadmiernie się ekscytują. Wilkołaki to zdecydowanie bojowe stworzenia. I chyba nic tak nas nie uszczęśliwia, jak dobra walka. Zwłaszcza z innymi wilkołakami.

Na miejscu byliśmy dosyć szybko. Od razu usłyszałam strzały i krzyki. Uśmiechnęłam się pod nosem na samą myśl o uratowanie tego idioty. Będę mu to wypominać jeszcze bardzo długo.

Ruszyła przodem, a reszta wilków ruszyła w moje ślady. Kiedy podeszłam wystarczająco blisko, dopiero zaczęła się jatka. Zaczęliśmy strzelać, a nieco zdezorientowani Azjaci odpowiedzieli tym samym. Zapach krwi i śmierci był wszechogarniający i pewnie nie jednego by zraził. Jednak ja jestem do niego przyzwyczajona. I to na tyle, by często nawet go nie zauważać.

Port jest o tyle dogodnym miejscem na taką walkę, że zawsze stoją tutaj obiekty, za którymi można się schować. Ja stanęłam za jednym z magazynów i co jakiś czas wychylałam się, by oddać strzał. Dlatego też nie miałam dokładnego wglądu na sytuację. Jednak liczyłam, że przeciwnicy nie byli gotowi na to, że przyjedziemy i są na to kompletnie nieprzygotowani.
Wszystko zakończyło się piskiem opon. Wilkołaki z Azji odjechały, chyba w końcu dochodząc do wniosku, że nic nie ugrają. Ja od razu wyłoniłam się za magazynu i ruszyłam w stronę ludzi Santiago.

- Zjebałeś i to tak naprawdę epicko. - Oświadczyłam, spoglądając na Latynosa, który oberwał w brzuch.

- Ta zdołałem się domyślić. - Zapewnił, trzymając dłonie na ranie postrzałowej. - Tak samo, jak tego, że będziesz mi to jeszcze długo wypominać.

- Oj nie mylisz się. - Uklękłam obok niego i rozerwałam materiał jego koszuli, przyglądając się ranie. - Raczej nie umrzesz. - Stwierdziłam i rozejrzałam się po okolicy.

Część walczących przemieniła się w wilki. Dlatego teraz muszę sprzątnąć nie tylko ludzkie zwłoki, ale i też wilków wielkości niedźwiedzi. Jeśli to się uda, to będzie to mój osobisty cud.

- Przynajmniej już wiemy, że mamy do czynienia z nimi.

- I tylko po to był, ten cały rozpierdol? - Spytałam, unosząc jedna brew, a ten tylko wzruszył ramionami.

Wstałam z kolan i podeszłam do jednego z ciał. Azjata mocno pachnący wilkołakiem. Sięgnęłam po jego dłoń i na nią spojrzałam. Sygnet z symbolem gangu. Teraz już raczej nie było miejsca na wątpliwości co do intencji Casas'a. Chociaż ostrożność zawsze warto zachować.

- Do rana nie ma być tu śladu po tej masakrze. - Zwróciłam się do jednego z moich ludzi, na co ten skinął głową.
Nie pierwszy raz wymagałam od nich rzeczy niemożliwych. I liczę, że i tym razem mnie nie zawiodą. Inaczej patrząc na ostatnie zainteresowanie nami przez policję, możemy mieć nieźle przejebane. A moje plany życiowe jakoś nie obejmują dożywocia.

Spojrzałam na Europejczyka, któremu pomógł wstać jeden z jego ludzi. Czeka go wyjmowanie kuli i szycie rany jednak jakoś nie specjalnie mi go szkoda. Sam się tak załatwił.

- Dobrze wiedzieć, że w ramach sojuszy zawsze uratujesz mój tyłek. - Oświadczył, z trudem idąc w stronę samochodu.

- Nie przyzwyczajaj się Casas. To był tylko i wyłącznie ten jeden raz i nic więcej. - Zapewniłam, na co ten parsknął śmiechem.

- Zostawiam Ci część moich ludzi. Są do twojej dyspozycji, póki ja nie stanę na nogi. - Poinformował mnie, a ja spojrzałam na niego jak na wariata. Ja mu dupę ratuje i sprzątam jego syf, a ten mi robi łaskę? - Do zobaczenia później dono.

- Nazwij mnie tak jeszcze raz. - Warknęłam, a ten obdarzył mnie jedynie szerokim uśmiechem i wsiadł do samochodu.

Następnym razem ratuj się sam. Nie wpakuje się w jeszcze większe gówno przez tego latynoskiego dupka.

Alfa mafii: Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz