Wróciłam na pierwsze piętro, gdzie spodziewałam się odnaleźć brata. Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu szybko odnalazłam go stojącego przy barze. Czekał na swoje zamówienie, rozglądając się po sali. Stanęłam obok, a kiedy barman podał mu dwie szklanki whiskey z lodem, jedną podał mi. Razem odeszliśmy od baru. Nerwowo uderzałam czarnymi paznokciami o brzeg szklanki. Czułam, że nie mam pojęcia co teraz zrobić, a pewnie powinnam wiedzieć. Pozostało mi jedynie liczyć na to, że brat poratuje mnie dobrą radą.
- Rozmawiałam z Santiago. - Zaczęłam, mimo że on doskonale o tym wiedział. Ja jednak nie wiedziałam jak inaczej zacząć tę rozmowę. - Chce sprowadzić tutaj część swojego gangu. Tak byśmy mogli razem zniszczyć Azjatów. Chcę sprzedawać na naszym terenie broń.
- To ryzykowny układ. - Oświadczył, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Poza tym ojciec szybko się zorientuje.
- Wiem... Kurwa, gdybym wiedziała, czy ta historyjka z gangiem od czakry jest prawdziwa, to bym się nie zawahała. - Warknęłam, biorąc spory łyk alkoholu.
- To w tej branży jest najgorsza. Niepewność. - Podsumował mój brat, a ja spojrzałam na niego, oczekując jakiejś rady. - Możemy się zgodzić. Tylko musielibyśmy bacznie obserwować jego ludzi. I także przekazać to ojcu.
- Mamy wystarczająco ludzi, by pilnować Europejczyków? - Spytałam, a Dante skinął twierdząco głową. - Więc się zgódźmy. Szczerze wolę mieć problemy z Latynosem niż z ludźmi, którzy dla biznesu sprzedaliby własną matkę.
- I pewnie nie jeden z nich to zrobił. - Dodał brunet, na co ja skinęłam głową. - Trzeba będzie postępować z nim ostrożnie. Wygląda na cwanego typa.
- Jak wszyscy w tej branży. Ty też jesteś cwany. I masz tyle wątpliwości wobec Santiago, bo wiesz jak sam, byś kogoś tak ochujał.
- Być może masz rację.
Uśmiechnęłam się do brata i wtedy jakąś dziewczyną zaprosiła go do tańca. Ja, by nie przeszkadzać, ulotniłam się na drugi koniec sali. Stanęłam w kącie, popijając whiskey i obserwując zgromadzonych ludzi. Wszyscy ubrani wręcz idealnie. Mężczyźni w idealnie skrojonych garniturach, które podkreślały ich zalety i ukrywały wady. I kobiety w sukienkach, które najpewniej wybierały godzinami. Włosy układane przez najlepszych fryzjerów w mieście i makijaże wykonane z jak największą precyzja. Drogie zegarki i biżuteria, których jedynym zadaniem jest podkreślanie zamożności człowieka. Bo tak naprawdę, po co komu zegarek za dziesięć tysięcy skoro godzinę można sprawdzić na telefonie? Tylko i wyłącznie dla wyglądu i podkreślenia, iż go stać. Bal charytatywny, pod którego przykrywką dokonuje się wielkich przekrętów. Drogie ubrania, makijaże i fryzury, pod którymi ukrywają się złodzieje, oszuści i mordercy, to wszystko to tylko gra. Życie jest tylko grą.
Jedni wstają z łóżka rano i grają szczęśliwych, by wieczorek płakać, tak by nikt nie widział. Inni grają filantropów, którzy wpłacają pieniądze na fundację tylko po to, by ukryć, iż te tak wspaniałomyślnie podarowane pieniądze ociekają krwią. Udajemy tylko po to, by jakoś odnaleźć się w tym świecie, w którym już nic nie jest szczere. Udajemy, by nie wypaść tak z gry, która zaczęła się już bardzo dawno temu i pewnie nieprędko się zakończy. Bo tak jak grał mój ojciec, teraz gram ja a w przyszłości zagrają moje dzieci. I tak kłamstwom i złudnemu szczęściu przeplatanym udawaną perfekcją nie będzie końca.
- Nad czym tak myślisz? - Santiago stanął naprzeciw mnie, a jego niemal czarne tęczówki zmierzyły mnie od góry do dołu. Jakby widział mnie po raz pierwszy tego wieczoru.
- Alkoholiczna rozkmina. Powinieneś spróbować. - Oświadczyłam, obdarzając go znudzonym spojrzeniem. - W takich momentach wiem, że najwięksi filozofowie tego świata lubili sobie wypić.
- Tak? A to niby dlaczego? - Spytał, zmniejszając dzielącą nas odległość.
- Nigdy w swojej głowie nie brzmię tak filozoficznie, jak po odrobinie whiskey z werbeną. - Wyjaśniłam, zadzierając lekko głowę, by spojrzeć w jego oczy.
- Więc mam nadzieję, że namyśliłaś się co do naszego układu. Widziałem, że rozmawiałaś z bratem, a ja nie mam czasu czekać. Jeśli nie ty muszę znaleźć na nich inny sposób. - Oświadczył, zdradzając mi swoją desperację.
Zmierzyłam go spojrzeniem od góry do dołu. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur, a dzięki temu, że pozbył się marynarki, mogłam podziwiać jego umięśnione ramiona. Ciemną karnacją wyglądającą olśniewająco na tle białej koszuli. Na twarzy miał kilkudniowy zarost, chociaż mi chyba bardziej podoba się bez. Jego ciemne włosy były wygolone, po bokach. Natomiast górną część fryzury stanowiły dosyć długie włosy zaczesane do tyłu. Nie wiem, czy to przez alkohol, czy po prostu przez fakt, że jest przystojny, ale w tym momencie naprawdę mi się spodobał.
- Wchodzę w to. - Wyjawiłam, dopijając alkohol. - Jednak nie daj mi powodu, bym myślała, że chcesz mnie zniszczyć. Bo wtedy wrócisz do Europy w kilku pudełkach.
- Z twoich ust te słowa brzmią jak najpiękniejsza obietnica, jaką mi złożono. - Oświadczył, prezentując mi rząd swoich białych zębów. One naprawdę są takie białe czy wydają się takie przez ciemniejszą karnację? - Zatańczymy czy ściana piła razem z tobą i bez ciebie nie ustoi?
- To było tak suche, że po tym jakże zaszczytnym tańcu wisisz mi jedną kolejkę. - Oznajmiłam i ruszyłam z nim na parkiet.
Zaczęliśmy tańczyć do wolnego kawałka granego przez orkiestrę na żywo. Położyłam dłoń na jego ramieniu, a drugą położyłam na jego dłoni. Patrzył mi prosto w oczy, tak jakby chciał ujrzeć moją duszę. Dzięki wysokim szpilkom nie byłam od niego dużo niższa i w tej chwili stwierdzam, że ubranie ich było najlepszą decyzją w moim życiu.
Kiedy oderwałam od niego, spojrzenie mogłam, dostrzeż, że niektórzy ze zgromadzonych uważnie nam się przyglądają. Jestem pewna, że ci ludzie wiedzą, kim jestem ja i kim jest Santiago. A nasz wspólny taniec jest dla nich jednoznaczny z zawarciem pokoju. A nie ukrywam, że niektórzy na tej sali najchętniej by mnie wystrzelali. Więc mój sojusz z gangiem wilkołaków Europy jest dla nich bardzo niekorzystny i niepokojący.
- Kim jest ten facet, który próbuje zabić cię wzrokiem? - Spytał i mało subtelnie nas obrócił, bym mogła go dostrzec.
- Michael Evans. Konkuruje ze mną na rynku. Gdyby mógł, strzeliłby mi w głowę, tu i teraz, a potem zabił mojego ojca. Jednak ma za mało siły, by się tego podjąć.
- Mimo to obstawiam, że to twój najpoważniejszy konkurent? - Dopytał, a ja spojrzałam na niego nieufnie.
- Zgadłeś. - Przyznałam, wbijając w niego mordercze spojrzenie. - Jednak tym nie zawracaj sobie głowy. Moja konkurencja to nie twój problem. W końcu to inny rynek.
- Od dzisiaj twoje problemy są moimi problemami. A Twoi wrogowie stają się moimi celami.
CZYTASZ
Alfa mafii: Tom I
WerewolfTa wojna była naszym wszystkim. Naszą codziennością, której do normalności było daleko. My byliśmy inny. Zagubieni i wbrew pozorom cholernie samotni. Ty byłeś alfą, ja byłam alfą. Wojna była naszym przeznaczeniem, które doprowadziło nas do tego dziw...