𝒳ℐ

2K 123 2
                                    

Kiedy zaparkowaliśmy na podziemnym parkingu, ledwo czułam postrzelone ramię. Kula, która w nim tkwiła, uniemożliwiała mi regenerację, przez co krew cały czas wypływała z rany. Czułam się strasznie słabo i chciałam już tylko położyć się do łóżka. Czasem byłam już zmęczona tym życiem. Wiecznym udawaniem kogoś, kim nie jestem. Szczerze to kiedyś nawet zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby mi poszukać prawdziwej watahy. Wrócić do lasu, z którego uciekł mój ojciec i spróbować żyć jak prawdziwy wilkołak. Może nawet udałoby mi się odnaleźć swojego przeznaczonego? Miłość bez większego wysiłku i starań brzmi aż zbyt dobrze. Randki i inne takie nie są dla mnie i nie mam do nich szczęścia. Jednak to już temat na inną okazję.

Drzwi po mojej lewej się otworzyły, a ja cieszyłam się, że przestałam się o nie opierać. Bo wtedy wylądowałabym na betonowej wylewce, a tylko tego jeszcze było mi do szczęścia trzeba. Wysiadłam z samochodu z małą pomocą Leona i skierowałam się do windy. Obok niej stał już Henryk. Lekarz, który zawsze załatwia takie sprawy. Jest niezawodny i nigdy nie zadaje pytań co do tego, jakim cudem przychodzę do niego postrzelona piąty raz w tym tygodniu. Facet robi, co ma zrobić, bierze kasę i wychodzi. Przy okazji czasem wdaje się w zbędne dyskusje, ale jestem w stanie jakoś to przeboleć.

Kiedy stanęliśmy obok windy. Leon wstukał kod dostępu. Wsiadłam do windy wraz z lekarzem i spojrzałam na wilkołaka.

- Pozbądź się auta. - Poleciłam, na co ten jedynie skinął głową i odszedł.
By się nie przewrócić, oparłam się o tylną ścianę windy. Przymknęłam powieki i wtedy usłyszałam cichy śmiech Henryka. Odwróciłam w jego stronę gwałtownie głowę, czego szybko pożałowałam. Bark strasznie mnie zabolał, przez co syknęłam z bólu.

- Co cię tak bawi? - Spytałam, mierząc go morderczym spojrzeniem.

- Wyglądasz jakby ten dzień, był wyjątkowo nieudany. - Stwierdził, co wcale nie brzmiało, jak odpowiedź na moje pytanie. - Bawi mnie to, że naprawdę dałaś się wplątać w coś takiego.

Westchnęłam cicho, zaciskając dłoń na ramieniu. Wplątanie się w to dziadostwo serio było strasznie głupie. Jednak jakoś nigdy nie miałam w tej sprawie zbyt wiele do powiedzenia. Ojciec wplatał mnie w, to kiedy miałam szesnaście lat. Wcisnął mi towar do ręki i kazał sprzedawać. A w ramach motywacji oświadczył, że nie da mi ani grosza a całe moje kieszonkowe będzie tym, co zarobię. Byłam zbyt głupia i zbyt młoda, by mu się postawić. Dlatego zrobiłam, to co mi kazał. I od tamtego dnia nie było już odwrotu. Weszłam w ten świat i nie byłam już w stanie go opuścić.

- Mogłabym powiedzieć to samo. Przypominam, że regularnie latasz i ratujesz wilkołaka do tego gangstera. - Przypomniałam, biorą kilka głębszych wdechów z nadzieją, że uda mi się nie zemdleć.

- Oboje jesteśmy szaleni, głupi i łasi na kasę. - Podsumował, klepiąc mnie po ramieniu.

Kiedy winda się otworzyła, wyszliśmy z niej i udaliśmy się do mojego mieszkania. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Od razu udałam się do kuchni, gdzie usiadłam na krześle. Henryk położył torbę na stole i wyjął z niej szczypce, którymi miał wyjąć kule. Zabrałam dłoń, która tym razem zaciskałam na brzegu krzesła. Stark nigdy się nie patyczkuje, dlatego włożył szczypce do rany i szybko wyjął z niej kule. Moje oczy w tym momencie bez wątpienia stały się czerwone, a z mojego gardła wydobyło się ciche warknięciem.

- Szybko się zagoi. - Zapewnił, wrzucając kule wraz ze szczypcami do torby. Wyjął z nich igły i nici, by mnie zszyć.

- Nigdy nie zrozumiem, po co to robisz. Jestem cholernym wilkołakiem. - Przypomniałam, jakby ten mógł o tym zapomnieć.

- Szybciej się zagoi, jeśli rana będzie zszyta. - Wyjaśnił, zabierając się za szycie. - Poza tym ja tu jestem lekarzem czy ty?

- Dobra już nic nie mówię. - Uniosłam prawą rękę w geście obronnym.

- Powiesz mi, jak wplątałaś się w takie gówno, będąc na balu charytatywnym? - Spytał, a ja skrzywiłam się lekko.

- Wiesz, że nigdy nie odpowiadam Ci na takie pytania. - Rzuciłam, chcąc uniknąć tematu. - Powiem tylko, że mam wyjątkowy talent do ściągania na siebie kłopotów.

- To już zdążyłem zauważyć. - Przyznał, skupiając się, na tym, co robi. - Zawsze zastanawiam się, jak to jest, że odnajdujesz w sobie siłę, by się z tym mierzyć. Wstajesz rano z myślą, że dzisiaj możesz zginąć.

- Ludzie grają w lotto, mimo że jest większa szansa, że zginą, idąc po los, niż że wygrają. - Oświadczyłam, spoglądając na blondyna. - Każdy z nas może umrzeć i to w najmniej spodziewanym momencie. Może potrącić cię auto, możesz zginąć, jeśli ktoś postanowi urządzić sobie strzelaninę tam, gdzie akurat pójdziesz. Jesteśmy śmiertelnikami i żyjemy w objęciach śmierci. Z tym że ja się z nią liczę i pamiętam o niej na co dzień. Dla mnie zagrożenie wydaje się bardziej oczywiste niż dla przeciętnego zjadacza chleba.

- Dobija mnie twój pesymizm. - Przeciął nić, kończąc szycie. - Chociaż to ze śmiercią to prawda. Jednak nikt nie chce na co dzień myśleć o tym, że w końcu umrze. Bo w końcu, jaki jest sens życia, jeśli z góry założymy, że żyjemy tylko po to, by umrzeć?

- Niby też prawda. - Wyszłam z kuchni i zdjęłam z siebie sukienkę, którą rzuciłam na kanapę. - Jednak ja muszę o niej myśleć. Takie ryzyko zawodowe. - Złapałam koszule, która z jakieś porodu wisiała na oparciu fotelu i ją na siebie zarzuciłam.

- Jesteś wariatką. Zamiast od tego uciec, tkwisz w tym i wplątujesz się w to coraz bardziej, a coś nie wydaje mi się, byś to lubiła.

- Psycholog i lekarz w cenie jednego. Ja to jednak potrafię szukać okazji. - Zaśmiałam się lekko, zdejmując kolczyki. - A tak na poważnie to ja już chyba nie umiałabym żyć inaczej. Czasem mam tego dosyć, ale gdybym od tego uciekła, pewnie szybko bym wróciła.

- Mimo wszystko ciężko coś zmienić w swoim życiu. Ludzie lubią przyzwyczajenia i wilki chyba też. - Stwierdził, zbierając swoje rzeczy. - Ramię pewnie do jutra się zrośnie. Tylko postaraj się go nie nadwyrężać i nie rozszarpać tej rany. Bo następne szycie policzę podwójnie. - Ostrzegł, a ja parsknęłam śmiechem.

- Puścisz mnie z torbami. - Podeszłam do torebki, z której wyjęłam odpowiednią kwotę i mu podałam. - Już i tak jesteś cholernie drogi.

- Za milczenie i porządną robotę swoje trzeba zapłacić. - Oświadczył, zabierając ode mnie pieniądze. - Dobranoc Seleno.

- Może chociaż noc mi się uda. - Stwierdziłam pełna nadziei, nalewając whiskey do szklanki. - Dobranoc Henryku.

Alfa mafii: Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz