Rozdział XXXVII/2

1.1K 152 15
                                    

Nowy Jork,
Nowy Jokr, USA.

             Raven ze mną pogrywał, byłam tego pewna. Nie wiedziałam tylko, czy zmiana jego zachowania miała z tym coś wspólnego? Przeklęłam pod nosem i ruszyłam za nim. Chciałam przywitać Dorotę i tylko to wtedy się liczyło. 

             Weszłam do budynku lotniska i rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie widziałam Ravena. Wzruszyłam ramionami i westchnęłam. Podeszłam pod tablicę przylotów i odszukałam lot, który mnie interesował i wyjście z którego będzie wychodziła Doris. Nie wiedziałam gdzie mam się skierować, dlatego zapytałam obsługę. Młody mężczyzna wskazał mi kierunek. Ruszyłam pewnym krokiem. Samolot miał lądować za dziesięć minut. W dalszym ciągu nie widziałam Pollarda. Wyciągnęłam telefon i napisałam mu wiadomość, gdzie jestem. 

              Pół godziny później w drzwiach wyjścia pojawiali się pierwsi pasażerowie. Czułam jak serce mi szybciej bije. Wyczekiwałam Doroty jak szalona. Tęskniłam za nią bardziej niż myślałam. Chwilę później zobaczyłam Doris z dwoma walizkami. Zaczęłam machać jak oszalała. Popatrzyła w moją stronę szeroko się uśmiechając. 

- Wygląda lepiej niż w komputerze- podskoczyłam przestraszona. Obok mnie pojawił się Raven. Nie wiedziałam jak długo tam stał.

- Nigdy więcej mnie nie strasz!- warknęłam szybko- Dorota! Doris!

- Zuza!- Wołkowicz wpadła w moje objęcia. Ściskałam ją tak mocno jak tylko potrafiłam. Z oczu poleciały mi łzy- Nie płacz głupia, bo ten cholernie przystojny facet, który za Tobą stoi zobaczy Cię w rozmazanym makijażu. 

- Mam to gdzieś.

- Ja bym nie miała- zaśmiała się Doris. Była sobą i tego mi brakowało- Poznaj mnie z nim.

- Raven, poznaj Dorotę- odwróciłam się do niego, wskazując na nią. Pollard podszedł bliżej, nie spuszczając z niej wzroku. 

- Raven- podał jej dłoń. Po wyrazie twarzy Doroty widziałam, że jest mocno zaskoczona. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Zupełnie tak jak ja, za pierwszym razem. 

- Dorota, ale to już wiesz. Miło Cię poznać- rzuciła szybko- Zabierzecie mnie na jakieś śniadanie? Jestem głodna.

- Na piętrze jest świetny bar- powiedział Pollard- Pójdę z Wami, bo nie zdążyłem zjeść śniadania.

- Dlaczego?- Doris zmarszczyła brwi.

 - To długa historia, opowiem Ci przy śniadaniu- włączyłam się do rozmowy. Chwyciłam za jedną z walizek Doroty. 

- Wezmę te walizki- chłodny głos Ravena dał do zrozumienia, że mam się nie sprzeciwiać. Kiwnęłam głową- Pójdziemy w stronę ruchomych schodów przy bankomacie.

               Ruszyłyśmy we wskazanym kierunku. Ciągle patrzyłam na Dorotę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Brakowało mi jej. Miałyśmy tak dużo do nadrobienia, że nie wiedziałam od czego zacząć. Chciałam wszystko jej opowiedzieć, ale to musiało poczekać do naszego powrotu do mojego mieszkania. 

- Dlaczego przyjechał tutaj z Tobą?- zapytała Dorota, kiedy stałyśmy na ruchomych schodach.

- Mój samochód odmówił mi posłuszeństwa. Stanął na środku ulicy i nie chciał ruszyć. Dzwoniłam do jego siostry z prośbą o pomoc, ale on odebrał jej telefon. Przyjechał mi pomóc i zaproponował, że zawiezie nas do mieszkania- tłumaczyłam szybko. 

- Będziesz musiała mu to wynagrodzić, że w Święta wyciągnęłaś go z łóżka. Biedak nie jadł śniadania.

- Doris- westchnęłam i pokręciłam głową. Wiedziałam o czym mówiła- To nie jest najlepszy moment. Pogadamy później.

W spirali kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz