Wtorek minął praktycznie tak szybko, jak zdążył nadejść, a to właśnie na środowe lekcje oczekiwali czwartoroczni z Hufflepuffu - oni właśnie wtedy mieli najbliższą obronę przed czarną magią, więc mogli się przekonać, jakim nauczycielem jest profesor Moody.
Spotkało ich spore zaskoczenie, kiedy już na pierwszej lekcji zostały im zaprezentowane zaklęcia niewybaczalne. Kathleen aż wzdrygnęła się, kiedy trzeci z pająków został trafiony morderczym zaklęciem i więcej się już nie poruszył.
— To było okropne — powiedziała do Caleba. — Te zaklęcia są używane też na ludziach...
— Wiem, Kath — jej przyjaciel pokiwał głową. — Miejmy nadzieję, że nie spotkamy się na poważnie z tymi zaklęciami.
Ich refleksja na poważne tematy nie trwała w nieskończoność, bo nie zamierzali długo dobijać się tymi poważnymi tematami, a dodatkowo na korytarzu zagadali ich Fred i George. Rozmowa oczywiście dotyczyła lekcji obrony przed czarną magią.
— I co myślicie o Moodym? — spytał George. — Ja uważam, że zna się na tym, czego uczy.
— Drugi rok pod rząd mamy nauczyciela obrony, którzy zna się na rzeczy — dodał Fred. — Szaleństwo, nie sądzicie?
Tym razem Kathleen wdała się w pogawędkę z nimi. Caleb od razu uznał, że jego przyjaciółka robi postępy.
— Wydaje się, że wie, co robi. Myślę, że w tym roku też nauczymy się czegoś przydatnego — skomentowała. Nie włożyła jakoś specjalnie dużo emocji w to zdanie. Był to po prostu jej neutralny komentarz - nie miała nic przeciwko nowemu nauczycielowi, jednak działanie zaklęcia uśmiercającego widziane z bliska nie było jej ulubionym widokiem. Zapewne wiele osób podzielałoby jej zdanie.
Aż strach było zastanawiać się, co mógł im przynieść kolejny rok, jednak to zmartwienie należało zostawić na potem.
Aktualnym zmartwieniem dla Kathleen nie był jej sekret, który odkryli bliźniacy - tak szybko nie pozbyła się tych zmartwień, lecz chwilowo zostały przyćmione przez list, który otrzymała od taty. Okazało się, że Syriusz wraca do kraju. Nie podał jej dokładnego powodu, ale wnioskowała, że nie wróciłby bez powodu. Nawet gdyby powodem była tęsknota za rodziną, to jak na razie pozostałby przez jakiś czas w ukryciu. Jak się okazało, wysnuwała dobre wnioski.
Spytała Harry'ego, czy już o tym wie oraz co o tym myśli. Gryfon w tajemnicy powiedział jej, że to trochę jego wina, bo napisał Syriuszowi o bolącej bliźnie.
— To nie tak, że mam ci to za złe — powiedziała. — Po prostu martwię się od tatę i... Chyba wolałabym, by na razie pozostał w ukryciu, ale skoro sytuacja tego wymaga...
— Zamierzam jakoś przekonać go, żeby tam został — odparł Harry. — Tutaj naprawdę nie byłoby bezpiecznie...
— Oby ci się udało — westchnęła Kathleen. Nie bardzo chciała się wtrącać w sprawy pomiędzy Harrym a swoim tatą, ale może też powinna spróbować przekonać go do dalszego ukrywania się...
Kiedy Kathleen miała już odchodzić, zatrzymała ją Hermiona. Miała ze sobą jakąś pobrzękującą puszkę i kilka plakietek z napisem WESZ.
— Hm... Wesz? — spytała Kathleen ze zdziwieniem.
Gryfonka potrząsnęła głową.
— Nie, Kathleen, tu nie chodzi o zwykłą wszę, a o W-E-S-Z — wyjaśniła. Najwyraźniej wyjaśniała to już kilka razy, bo zabrzmiało to trochę z irytacją. — Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych!
Kathleen uniosła brwi, trochę nie wiedząc, co powiedzieć. Ciągle nie mogła przywyknąć do tego, że ta trójka nie traktuje już jej tak wrogo, jak kiedyś. No i raczej nie dostawała nigdy zaproszeń do klubów czy stowarzyszeń. To też było coś nowego.
— Skrzatów zniewolonych — powtórzyła brunetka, jakby przyswajając to, co właśnie usłyszała.
— Otóż to. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo skrzaty są zniewolone w dzisiejszych czasach...
Puchonka zastanawiała się, czy po usłyszeniu tego mimowolnie spojrzała na Hermionę jak na idiotkę. Jej zdaniem ten ruch nie miał za bardzo sensu, bo skrzaty raczej nie zgodziłyby się na wyzwolenie ich - lubiły pracować, więc dlaczego ktoś miałby zakłócić ich życie, które im tak odpowiadało?
— Chciałabyś dołączyć do naszego stowarzyszenia? — zapytała Hermiona, na co Kathleen pokręciła głową.
— Nie. Raczej nie — odparła spokojnie. — Skrzaty są szczęśliwe takie, jakie są. Nie widzę powodu, by uszczęśliwiać je bez powodu.
Po tych słowach uśmiechnęła się lekko w przepraszającym geście i skierowała się do Wielkiej Sali, gdzie czekał już na nią Caleb.
— Długo cię nie było, Kath — zauważył Caleb.
— Bo dostałam zaproszenie do stowarzyszenia — odparła, na co Caleb spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Stowarzyszenia?
— Tak. Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych — powiedziała poważnie. — W skrócie WESZ.
Caleb parsknął śmiechem, słysząc skrót.
— Nazwa niezbyt zachęca do dołączenia.
— To fakt, ale mi jeszcze bardziej nie odpowiada cały zamysł tej akcji — stwierdziła brunetka, wypijając trochę herbaty. — Hermiona chce, by skrzaty domowe były wolne, ale im przecież pasuje służenie swoim panom. Mogłyby to nawet odebrać jako obrazę...
— To prawda — przytaknął Caleb. — Zupełnie inaczej, gdyby skrzaty czuły się przez to źle, ale one są z tego zadowolone. A przynajmniej większość z nich jest.
Było jasne, że Caleb i Kathleen raczej nie zasilą szeregów stowarzyszenia WESZ. Podobnie zresztą jak Fred i George, bo bliźniacy mieli o tym takie samo zdanie, jak oni, czego się później dowiedzieli z rozmowy.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Wrzesień zdążył przeminąć, a razem z jego odejściem uczniowie mieli coraz więcej pracy, aby dostawać lepsze oceny. Kathleen wiedziała też już, jak czuje się osoba, nad którą ktoś przejął kontrolę. Podejrzewała, że miauczenie jak kot przez długi czas pozostanie w jej pamięci...
Tydzień przed trzydziestym października w sali wejściowej praktycznie nie dało się przejść, gdyż była zapełniona uczniami, którzy tłoczyli się przy sporym afiszu. Jak się później okazało, była to informacja o tym, że trzydziestego października do szkoły przyjadą delegacje z Durmstrangu i Beauxbatons.
Tego dnia lekcje już nie ciągnęły się w nieskończoność. Mało kto uważał na lekcjach, myśli przeważnie obracały się wokół gości, którzy mieli przybyć. Pod wieczór uczniowie byli ustawiani przez opiekunów domów, aby godnie powitać gości.
— Ciekawe, w jaki sposób się tu pojawią — powiedział Caleb do Kathleen.
Kathleen szczerze sama nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Po chwili jednak już wszystko było jasne - nad Zakazanym Lasem leciał niebieski powóz, zaprzęgnięty w latające konie. Brunetka wnioskowała, że Amy na pewno się to spodobało.
Tyle że konie te były dużo większe, niż można by się spodziewać - wysokością były zbliżone do słoni.
— To chyba abraksany — zauważyła, a Caleb patrzył na konie w ogromnej zadumie.
Jak się okazało, w Beauxbatons nie tylko konie były ponadprzeciętnej wysokości, ale i dyrektorka szkoły. Madame Maxime była atrakcyjną i elegancką kobietą o oliwkowej cerze, z czarnymi oczami oraz ciemnymi włosami zaczesanymi w kok.
Francuscy uczniowie raczej przecenili pogodę w Anglii, bo ubrani byli jedynie w jedwabne, cienkie szaty, w których widocznie marzli. Wobec tego udali się do zamku, by się ogrzać, natomiast uczniowie Hogwartu oczekiwali na pozostałych delegatów.
— Myślisz, że byliby w stanie przypłynąć samolotem? — zapytał żartobliwie Caleb.
Kathleen roześmiała się.
— Mamy latający powóz, to rzeczywiście brakowałoby jeszcze pływającego samolotu...
Delegaci z Durmstrangu rzeczywiście przypłynęli, jednak ich środkiem transportu nie był samolot, a statek, który wyłonił się spod dotychczas spokojnych wód jeziora.
CZYTASZ
Pozory mylą • George Weasley
FanfictionPracowitość, życzliwość, koleżeńskość, pokojowe nastawienie, cierpliwość, pomocność - oto cechy charakteryzujące typowego Puchona. Cierpliwość, wygadanie, nieufność, wierność, pracowitość i zamykanie się w wąskim gronie przyjaciół - te cechy charakt...