-23-

1.8K 89 0
                                    

Siedziałam w pociągu i dawałam płynąć swoim łzom.Uciekłam od  bólu, od upokorzenia, od rudej wiewióry i w końcu od Czarnej Masy,dzięki której w ciągu kilku dni zyskałam pewność siebie, a straciłam cały świat, który w jednej chwili się załamał. Nie było już Lisicy, czy Liska, była zwykła, szara panna Blackwood, bez której Sromotnik był zmuszony poradzić sobie w poniedziałek przy podpisywaniu umów.
Pociąg zatrzymał się na stacji docelowej, a ja chciałam jechać dalej i dalej nie oglądając się za siebie.

-Proszę pani koniec jazdy. - usłyszałam głos konduktora i zwlokłam swoje nędzne ciało z siedzenia.

Stałam teraz na peronie z walizką w ręku, plecakiem na ramieniu i zupełnie nie wiedziałam co robić. Nie mogłam wrócić do siebie, bo najpewniej znalazłby mnie tam. Spojrzałam na wielki zegar na ścianie dworca, dochodziła osiemnasta, tata już pewnie wrócił z pracy, tylko on potrafił mnie zrozumieć.

Machnęłam ręką na żółtą taksówkę stojącą na rogu ulic i podałam kierowcy adres domu rodziców. Mogli się mnie nie spodziewać, bo telefon razem z aktówką zostawiłam w apartamencie Roberta, ale trudno, to przecież moi rodzice i nie musiałam się zapowiadać z wizytą.

Stojąc teraz przed ich domem drżącą dłonią naciskałam przycisk dzwonka. Lampa nad wejściem zapaliła się i w przeszklonych drzwiach zobaczyłam sylwetkę taty.

-Bączku, co ty tu robisz? - spytał patrząc na moje bagaże, a ja bez słowa rzuciłam mu się w ramiona. - Chodź kruszynko. - powiedział wciągając mnie do środka.

-Kto przyszedł? - mama wybiegła z kuchni ze ścierką w rękach. Dzwoneczku...- przeraziła się widząc moją zapłakaną twarz.

-Możesz zrobić herbatę, pewnie przemarzła w podróży- Ojciec podniósł rękę na znak, żeby była cicho, po czym zdjął ze mnie kurtkę, wniósł moją walizkę do domu i zaprowadził mnie do salonu.

Tata o nic nie pytał, wystarczył mu wyraz moich oczu i od razu wiedział, co się stało. Podszedł do ogromnego, drewnianego barku, wyciągnął butelkę whisky i nalał do dwóch kwadratowych szklanek.

-Proszę- podał mi jedną siadając obok mnie na kanapie.

-Nie chcę tato. - skrzywiłam się, bo nie lubiłam tego cierpkiego smaku.

-Bączku na trzeźwo tego nie przetrawisz. - powiedział i chyba miał rację.

Gdy alkohol rozpływał się w moich żyłach zaczęłam czuć dziwną ulgę, że już nie będę musiała przed nikim, niczego udawać,a już na pewno nie to, że pokochałam Roberta, a on puścił mnie kantem ze swoją byłą.
Siedzieliśmy z ojcem milcząc i popijając whisky gdy z kuchni dało się słyszeć głos mamy.

-Herbata gotowa. - krzyczała.

-Pójdę przynieść Bączku. Dobrze? - popatrzył na mnie z bólem.

Czarny Sromotnik nieźle namieszał w mojej głowie i życiu, a co najgorsze w sercu. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek się pozbieram z tego wszystkiego. Rozejrzałam się po salonie i spostrzegłam, że rodzice znów zrobili przemeblowanie, ciekawe czy mój pokój też wyremontowali. Postanowiłam, że to sprawdzę i chwiejnym krokiem wyszłam na korytarz, a przechodząc obok kuchni usłyszałam dyskusję rodziców. Stanęłam przy ścianie tak, żeby mnie nie widzieli, bo ewidentnie ich rozmowa dotyczyła mnie.

-Mówiłem Ci, że to zły pomysł, ale nie. Ty i Jerzy uparliście się. - grzmiał ojciec.

-Chciałam dobrze, oni są tacy do siebie podobni i taka piękna byłaby z nich para. - biadoliła mama, a ja nie wierzyłam własnym uszom.

-Czy ty siebie słyszysz kobieto? Do miłości nikogo nie zmusisz, tłumaczyłem Ci to już setki razy, a ty nie wytrzymałaś i musieliście z Jerzym zabawić się w swatki, bo odbiło wam, że Robert i Bell są dla siebie stworzeni.

Zimowy Zawrót Głowy [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz