Wszystko pokryte śniegiem,
Mgłą i drażliwością,
Siedzę w białym pokoju,
Bawię się z nicością.
Dostaje paranoi,
Słysze twój głos zza ściany,
Krzyczę, że chce do ciebie,
Jak uspokoić te Stany?
Drzwi się otwierają,
Brzegi pokoju się rozpywaja,
Jak farba po wpływem deszu,
Przezroczyste się stają.
I znowu jestem tutaj,
W okropnej rzeczywistości,
Mija czwarta nad ranem,
Dość mam tej bezsenności.
Przyciemnony obraz,
Patrzę w lustro i widzę,
Widzę tą dziewczynę,
Ta której nienawidzę.
Za to gdy jestem z tobą,
Nie czuję tego wstrętu,
Czuję że całkiem się lubię,
Nie mam w głowie zamętu.
Po prostu chce do ciebie,
Być blisko - tylko tyle,
Cóż mam zrobić że sobą,
Wezmę do ręki akryle.
Namaluje czerń czarną,
A w niej różowe kolko,
Chcę się położyć i zasnąć,
Chcę Ci dać buzi w czółko.
Czuć że jesteś obok,
Widziec na twarzy radość,
Oczy malachitowe,
Twoich ust miękkość.