Połam gałązki,
Złam je wszystkie doszczętnie,
Delikatnie pokrusz,
Wiem, że zrobisz to chętnie.
One są takie kruche,
Że kiedy już je połamiesz,
Uleci z nich smóga dymu,
A ty nad stosem tym staniesz.
Dym leci w moją stronę,
Chcę go lekko zdmuchnąć,
Próbuję się powstrzymać,
By płaczem nie wybuchnąć.
Wlatuje mi do oczu,
Czerwieni me spojrzenie,
W tych oczach widać pustkę,
I jedyne marzenie.
A tym marzeniem bowiem,
Jest być małą stokrotką,
Nie złotą chryzantemą,
Zielonej łąki istotką.
I znów świat się przewraca,
Góra miesza sie z dołem,
Oceany z pustynią,
A diabeł stał się aniołem.
Cztery małe kryształki,
Nieco większe niż soli,
Spadają na nocne niebo,
Składają się z mej niedoli.
Widzę jak ktoś kroczy obok,
Widzę jak się przemienia,
Nie radzi sobie w życiu,
On chyba szuka kamienia.
Jednakże kamień tu nie pomoże,
Nie znajdziesz nowego,
Nie znajdziesz zdrowego,
Więc nie krusz już więcej tego swojego.