Budzę się w środku nocy,
Zaczynam się trochę bać,
Bo ciężko tak bez osoby,
Która pomaga ci wstać.
Leżę w bezruchu do świtu,
Nie mam siły by żyć,
Chcę zasnąć i śnić o Tobie,
Chcę obok Ciebie być.
Czuję tylko zimno,
Chłód przenika skórę,
Słysze zapach wiatru,
Widzę ciemną chmurę.
Wisi tuż przy ścianie,
Ludzki kształt przybiera,
Patrzy wprost w me oczy,
Życie z nich zabiera.
Muszę jej się pozbyć,
Wygnać z mojej głowy,
Błyszczą jej się ślepia,
Błyszczą, jak u sowy.
Nie wiem co z nią zrobić,
Jak ją zamordować,
Dźgnąć ją nożem w plecy
- Resztki sił zmarnować.
Ona nie chce odejść,
Kroczy w mym kierunku,
Słysze mój bezgłośny,
Głuchy krzyk - ratunku!
Cisza obejmuje,
Nagle cały eter,
Wyciąga do mnie ręce,
Zaczyna drzeć mój sweter.
Tylko on mnie chronił,
Dawał mi bezpieczeństwo,
A teraz gdy go nie mam,
Tracą mnie okrucieństwo.
I tak mija sekunda,
Minuta i godzina,
A ja umieram w środku,
Jak ta mała kocina.