Luźne spotkanie #5

487 44 20
                                    


*Marinette*

Obudziłam się rzeźka i wypoczęta. Wskoczyłam pod prysznic, a po nim delikatnie się umalowałam i ubrałam w biały top, krótką, jeansową kurtkę i różowe rurki. Outfit  dopełniał złoty naszyjnik z sową.

– Przyda ci się?– podleciała moja kwami.

– Jasne– zabrałam z jej łapek wzorzystą bandamkę, którą przewiązałam sobie koka.

– Wyglądasz ślicznie.

– Dziękuję, Tikki– uśmiechnęłam się.

Zeszłam na dół i przywitałam się z wujostwem, które już siedziało przy stole, jedząc śniadanie. Miło zobaczyć kogoś przy stole, a nie jak w domu jeść je samemu...

– Witaj, słonko. Zjesz z nami?

– Chętnie. Jestem mega głodna– oddała uśmiech.

Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść.

– Państwo Smith organizują bal maskowy, na który mamy zająć się kateringiem– zaczęła ciocia– Dostaliśmy dodatkowo dwa bilety na to wydarzenie. Pomyśleliśmy z wujkiem, że może chciałabyś je wziąć i kogoś zaprosić?– pokazała bilety.

– To bardzo miłe. Dziękuję– wzięłam bilety i ucałowałam wujka z ciocią.

Dokończyłam śniadanie i pozmywałam naczynia. Zabrałam z pokoju torebkę i wyszłam z domu.

Wybrałam numer do Felix'a.

– Hallo?– usłyszałam po drugiej stronie słuchawki.

– Hej. Tutaj Marinette. Masz może czas spotkać się w tym parku, w którym byliśmy wczoraj?– zapytałam, idąc w odpowiednią stronę.

– Czas mam, ale czy ochotę to nie jestem pewny– odparł.

– Jeżeli nie chcesz...– zawstydziłam się z mojej zuchwałości.

– Żartuję. Oczywiście, że chcę się z tobą spotkać– przerwał mi.

– Haha...– zaśmiałam się również– To za godzinę w umówionym miejscu.

Odłożyłam telefon i przyśpieszyłam kroku. Dzisiejszy dzień jest na prawdę ładny. Słońce przebija się zza chmur, a włosy rozwiewa delikatny wiaterek.

Weszłam do parku i usiadłam na pobliskiej ławce. Do spotkania zostało jeszcze trochę czasu.

Rozgłądałam się po drzewach i przechodniach, kiedy mój wzrok zderzył się z szarmanckim uśmiechem przystojnego blondyna, na którego widok automatycznie także się uśmiechnęłam.

– Wyglądasz zjawiskowo– powiedział.

Wstałam i wyszłam na przeciw zielonookiego.

– Dziękuję. Ty też– przytuliłam chłopaka.

Po dotknięciu skóry Felix'a od razu uderzyła mnie mocna woń męskich perfum. Były zniewalające, nogi pode mną ugięły się. Chłopak ubrany był w czarne jeansy i biały T-shirt okryty rozpiętą, czerwoną koszulą.

– Przejdziemy się?– wskazałam na drogę.

Poszliśmy wzdłuż deptaka do fontanny.

– Proszę– podarował mi zerwaną stokrotkę.

– Dziękuję– wplotłam kwiatek we włosy.

– Pięknie. Delikatny jak ty– zawinął mi kosmyk za ucho, na co się zarumieniłam.

*Adrien*

Zabrałem kosmyk granatowych włosów Mari za jej ucho i spojrzałem głęboko w oczy. Ona jest taka piękna... Pragnę jej ust najbardziej na świecie... Jeden mały dotyk tych aksamitnych, czułych usteczek.

Po raz kolejny skarciłem się za to, że byłem takim burakiem i przez to nie mogę już czuć smaku jej niesamowitych ust... Ale gdybym teraz ją pocałował, to skrzywdziłbym ją ponownie, a tego nie chcę... Wytrzymam. Dla ciebie, skarbie.

Ruszyliśmy w dalszy spacer po parku. Jest naprawdę śliczny. Podoba mi się.

– Pięknie tutaj– westchnęła.

– Tak. Ale bez ciebie to ten park byłby sto razy brzydszy– mrugnąłem.

Jezu, jaki tani tekst... Adrien, ty cepie.

Dziewczyna jedynie się uśmiechnęła.

– Ładna pogoda– zauważyłem.

– Przynajmniej nie pada– zaśmiała się– Właściwie to nie chciałam się z tobą spotkać tylko tak po prostu– zaczęła.

– Tak?– zainteresowałem się.

– Pewna wpływowa rodzina organizuje bal maskowy. Dostałam dwa bilety na to wydarzenie. Pomyślałam, że może chciałbyś wybrać się ze mną?

– Pewnie. Z miłą chęcią, Marinette– wziąłem od niej jeden z biletów i przeczytałem to, co było na nim zapisane.

Wyszliśmy z parku i przechadzaliśmy się po ulicach Londynu.

– Nie wiem dlaczego, ale czuję jakbym znała cię dużo dłużej niż od wczoraj...– przyznała.

– Na prawdę? To dziwne, ale ja też tak mam. Jakbym znał cię co najmniej miesiąc.

Może dlatego, że tak po prostu jest?

– To raczej źle, że potrafię tak zaufać nowo poznanej osobie. Możesz być psycholem albo gwałcicielem– przestraszyła się.

– Noo mógłbym być... Ale takiej ślicznej buźki nie skrzywdzę– puściłem oczko.

Nigdy więcej cię nie skrzywdzę, kochanie...

Szliśmy w stronę piekarni wujostwa Mari.

– Masz w sobie coś, co sprawia, że trudno jest ci nie ufać– ciągnęła.

– Too chyba miłe... Dziękuję(?) Też czuję, że mogę ci o wszystkim powiedzieć i w ogóle– podrapałem się po karku.

Dziewczyna ponownie obdarowała mnie promiennym uśmiechem, na którego widok czułem mrowienie w brzuchu.

– Przepraszam, że tak mało czasu spędziłem z tobą. Obiecuję, że się zrewanżuję– dotarliśmy pod piekarnię– Mam dzisiaj jeszcze coś do załatwienia.

– Nie szkodzi. Rozumiem. Do zobaczenia– zniknęła za drzwiami, kiedy również ją pożegnałem.

Wróciłem do mieszkania i zacząłem robić prezentację na chemię na temat fenoli i alkoholi monohydroksylowych, która jest mi potrzebna na zaliczenie. Dobrze, że nauczyciele zgodzili się na moją zdalną pracę pod koniec roku szkolnego.

______________________________________

Siema! Dzisiaj trochę krótszy rozdział, ale zmieszczony w obiecanym terminie. Napiszcie mi, co sądzicie o zmianie w dialogach (brak pierwszych liter na początku), czy lepiej teraz, czy lepiej było wcześniej?
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, a jeśli tak, to możecie zostawić po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza.
Enjoy 😀

Za wszelkie błędy z góry przepraszam.

Te zielone oczy  [Miraculum]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz