Rozdział 7

880 41 62
                                    

- Dziewczyny! A jak nie przyjdzie?! - spanikowała Evans, podczas gdy Marlena przypinała jej welon, a Lena poprawiała suknię ślubną.

- Czemu miałby nie przyjść? Kocha cię, Lily. - zapewniła ją Kylie, a ruda przełknęła ślinę.

- Ale jeżeli...

- Słuchaj Evans. - McKinnon stanęła przed nią i spojrzała przyjaciółce w oczy. - Obiecuję, że jeżeli Potter nie zjawi się na ślubie, osobiście się nim zajmę.

- A ja jej pomogę! - odpowiedziała podekscytowana Hederson.

- Przesadzacie. Choćby nie wiem co się stało, Syriusz przyciągnie go tam siłą. Myślicie, że przepuści okazję, dzięki której mógłby się napić?

- Perfekcyjnie ujęte, Lee. - roześmiała się dalej spięta Lily. - No dobrze. Powinnam przestać się tak denerwować.

- Wcale nie jest dziwne to, że się denerwujesz. To jest bardzo ważny dzień.

- A Remus i ty dalej nie możecie ustalić daty? - zapytała Marlena, a Watson pokręciła głową.

- Na pewno prędzej czy później coś wymyślimy. I tak nie chcemy robić dużego wesela... tylko najbliżsi.

- Tak jak ja i James? - dopytała panna młoda. Blondynka pokiwała głową i zrobiła kilka kroków w tył. Obejrzała przyjaciółkę od góry do dołu i uśmiechnęła się do niej.

- Wyglądasz jak bóstwo. - powiedziała szczerze, a dwie dziewczyny się z nią zgodziły. Evans okręciła się dookoła i wyszczerzyła do przyjaciółek.

- Chodźcie tu! - wyciągnęła ręce. Marlena, Kylie i Lena przytuliły się do niej delikatnie, by przypadkiem nie pognieść sukni lub nie ubrudzić jej szminką. - Życzę wam dokładnie takiego samego szczęścia, które mam ja. - spojrzała po nich wszystkich. - O Merlinie, nie mogę płakać, bo cały makijaż mi się rozmażę.

- Lily! Nie płacz! - skarciła ją Watson. - Na pewno wszystkie będziemy tak samo szczęśliwe. Właściwie to gdyby nie wojna, można by było powiedzieć, że już jesteśmy.

Lily skrzywiła się i stanęła w oknie, tyłem do dziewczyn. Spojrzała przez szybę i wpatrywała się w chwilę w krajobraz. Potem spojrzała w ziemię i zagryzła wargę.

- Jak myślicie? Kiedy to się wreszcie skończy?

- Wiesz, Lily... - zaczęła smutno Marlena. - To się jeszcze do końca nie zaczęło. Z czasem będziemy miały ogrom misji w Zakonie. Myślę, że skład, który mam aktualnie do końca nam nie wystarczy...

- Mam okropne przeczucie, że nie będzie kolorowo. - dodała Kylie. - Ktoś z nas może zginąć w walce.

- Hej! - żachnęła się Lena. - Wy to naprawdę umiecie pocieszyć kogoś w dzień ślubu!

Blondynka naprawdę miała już dosyć myślenia o wojnie. Codziennie gdy przebywała w szpitalu św. Munga, zastanawiała się kto z jej najbliższych może tam trafić albo w ogóle nie zdążyć tam trafić. Bała się jak cholera, że pewnego dnia po krwawej bitwie przeczyta w gazecie o śmierci kogokolwiek z przyjaciół czy rodziny. Myśl, że musiałaby pójść na pogrzeb któregoś z nich nie mogła przejść jej przez głowę. Zapewniała siebie samą, że będzie dobrze i w pełnym składzie poradzą sobie z tym co wkrótce ma nadejść.

Gdyby wiedziała wcześniej jak bardzo się myliła...

Gdyby wiedziała jak bardzo się poróżnią...

***
- Słodki Merlinie, przecież ona nie przyjdzie! - spanikował James.

Trzech Huncwotów właśnie wyprowadzało go na dwór. Już za chwilę mieli być w Ministerstwie i czekać w sali, w której para młoda miała podpisać papiery.

Zmierzch cz. II // Remus Lupin ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz