Na korytarzu mijałam wielu uczniów, wszyscy z uśmiechali się do mnie promiennie. To takie miłe uczucie.
Stanęłam na przeciwko ściany na której miał zawisnąć mój obraz. Duma mnie rozpiera. Nie jest on najlepszy, bo malowałam go nie kierując się uczuciami jak zwykle. Kierowało mną to, że poprosił mnie Rick.
- Piękny! - zawołały dziewczyny przede mną.
Już otworzyłam usta by podziękować, ale obcy głos mi przeszkodził.
- Zrobiłbym to lepiej.
Moje ego właśnie szybuję po pomieszczeniu, jak balon który uciekł przy wiązaniu go.
Spojrzałam na wysokiego mężczyznę, który uśmiechał się kpiąco. Miał ciemny blond włosy, a do tego niebieskie oczy. Jego skóra była perłowo biała. W jego twarzy było coś znajomego, coś co przyciągało mnie. Nie podobało mi się to.
- Nie przypominam sobie by ktoś pytał pana o zdanie. - fuknęłam.
Brawo Jose! Właśnie naskoczyłaś na rodzica. Mogłabyś trzymać gębę na kłódkę, chociaż raz.
- A szkoda, bo na język ciśnie mi się jeszcze parę uwag.
Uważaj koleś! Bo zaraz będzie cię cisnąć moja pięść. Przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
- Jeśli ma pan jakieś skargi, bądź uwagi proszę mówić. Zaraz sobie zanotuję.
Z uśmiechem na twarzy wyciągnęłam niewidzialny notes i długopis. Spojrzałam na niego wyczekująco aż poda mi kolejne uwagi.
- Zabawne. - udałam, że to notuję. Schowałam mój 'notes' i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Uczniowie dookoła nas zaczęli robić 'uuu', albo 'o kurde'. A najbardziej podobało mi się '1:0 dla pani Labonair'. Czasami mam wrażenie, że jestem gorsza od moich uczniów.
- A teraz przepraszam, ale inni rodzice czekają. - odwróciłam się z powrotem do chłopców którzy wieszali obraz. - Pięknie chłopcy, bardzo wam dziękuję.
- Dostaniemy szóstki?
- Najwyżej pochwałę ustną.
Po raz ostatni rzuciłam okiem na obraz i przeszłam do sali lekcyjnej.
Rozmawiałam z różnymi rodzicami. Przedstawiałam im oceny ich pociech i chwaliłam, albo skarżyłam się na ich zachowanie. Nie przebierałam w środkach, byłam szczera. Jak zwykle.
- Nie wieżę, to niemożliwe. Ja znam swoją córkę.
- Nie wątpię.
Niestety nie każdy mógł się pogodzić z faktem słabych ocen u dziecka. Fakt, że oceny i tak znacząco się poprawiły przez ten czas, odkąd uczę. Pewnym osobą nie przetłumaczysz. Oni żyją w bańce, gdzie ich dzieci są doskonała, tak jak oni. To zaczynało już mnie irytować, ale bądź dobrej myśli. Już prawie koniec.
Kolejni rodzice opuścili sale. Odetchnęłam z ulgą i błagałam aby następni byli... inni. Złapałam za jabłko i ugryzłam ostrożnie, starając się nie rozmazać. Otworzyłam swój notes i spojrzałam na listę nazwisk reszty uczniów. Całe szczęście było ich już niewiele.
- Przepraszamy pani Labonair. - usłyszałam znajomy mi głos. Na ten głos mój nastrój się polepszył. Wreszcie ktoś normalny.
- Hope! Cieszę się, że cię...
Japierdole. Mało brakowało a powiedziałabym to na głos. Za Hope wszedł typ który krytykował mój obraz. Oczywiście na jego twarzy był ten sam uśmiech co wcześniej. Hope szybko wycofała się zostawiając mnie samą.
- Proszę. - wskazałam na krzesło przed biurkiem. Uszykowane dla rodziców. - Niech pan usiądzie.
Podbiegłam do kosza na śmieci i wyrzuciłam resztę jabłka. Wróciłam na miejsce i wyciągnęłam kartkę z wykazem ocen Hope. Bądź profesjonalna, to tylko kolejny dupek.
- Oto oceny pana córki. Nie mam się na co skarżyć, jest pilną uczennicą. Czasami bywa trochę roztargniona, ale to normalne.
Przejrzał oceny i odłożył kartkę na blat.
- Czy mógłbym spytać, chodzi mi o nazwisko. Labonair? Z tych z Nowego Orleanu?
Oparłam się na krześle i założyłam ręce na piersi.
- To moja prywatna sprawa. To, że jest pan ojcem Hope nie oznacza, że panu ufam.
- Jest pani...
- Szczera. I nie, nie boję się pana. Słyszałam o panu wiele rzeczy, nie robi to na mnie wrażenia. To wszystko? Mam jeszcze wiele pracy.
- Jest pani wampirem. - było to bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
- Powtórzę ostatni raz, to moja prywatna sprawa. Pana powinno obchodzić tylko i wyłącznie pana dziecko.
Bez słowa wstał i wyszedł z sali.
No dobra jest przystojny, ale nie dla mnie. Pewnie dlatego, że już mnie wkurwił. Co za typ!
Usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam kolejnych rodziców. Znowu bawisz się naszyjnikiem, jak dziecko, jak dziecko.
Nie wiem co gorsze, rodzice czy uczniowie. Zdecydowanie rodzice. A zwłaszcza zwykli ludzie. Myślą, że są lepsi bo nie należą do tego świata tak jak ja. Współczuję ich dzieciom.
Zapukałam do drzwi gabinetu Ricka i weszłam kiedy usłyszałam zaproszenie.
- Jak tam?
- Źle. Chyba wolę się użerać z trudną młodzieżą.
Parsknął śmiechem. Zajęłam miejsce na przeciwko niego i potarłam twarz.
- Słyszałem o zgrzycie pomiędzy tobą a Mikaelsonem.
- Dupek. - fuknęłam.
- Ciężko się nie zgodzić. - wtrąciła Caroline.
Właśnie weszła do gabinetu i udała się prosto do barku. Od razu nalała mi i podała szklankę. Upiłam łyk i przymknęłam oczy.
- Ale nieźle sobie poradziłaś. Nadajesz się do tego. Ja miałam być dziennikarką, a co robię?
- Przynajmniej miałaś plany i marzenia. Jutro pełnia, ja się zwinę wieczorem. Tak jak się umawialiśmy.
Od śmierci mamy kiepsko znoszę pełnie. Nie przemieniam się, ale mam wielki apetyt. Biegam po mieście i żywię się ludźmi, nie zabijam. Umówiliśmy się, że będę wyjeżdżać z miasta na te kilka godzin. Z dala od Mystic Falls. Nie przeszkadzało mi to. Cieszę się tego jak to przyjęli i zaakceptowali.
- Nie ma sprawy. - zaczął Rick. - Ale dlaczego tak się dzieję? Jeśli mogę wiedzieć.
- Od śmierci mamy tak mam. Straciłam ją i przemieniłam się w wampira tego samego dnia. Może to jakiś szok pourazowy czy coś, nie mam pojęcia.
- No tak, to możliwe.
- To ja idę. Sprawdziany nie poprawią się same.
CZYTASZ
Original
Fanfiction- Pani jest czarownicą. - kiwnęłam głową na potwierdzenie. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała w moje oczy. - Jest pani i wampirem. - Wilkołakiem też. To może być trochę dziwne i sprzeczne ze wszelkimi założeniami, ale tak jestem połączeniem trzech...