11

2.5K 129 6
                                    

- To nie wystarczy, - podałam mu pustą szklankę. - Muszę iść. 

Starałam się go wyminąć ale on uparcie stawał mi na drodze. Chciałam użyć magii, ale bałam się, że wymknie mi się to spod kontroli. Nie chcę ich skrzywdzić. W tym domu jest Hope. Spojrzałam błagalnie w jego oczy, widząc w nich swoje jarzące się oczy odwróciłam wzrok i znów ponowiłam próbę ucieczki. 

Zacisnął usta w wąska linię i zacisnął dłonie na moich ramionach. Podniósł mnie bez większego trudu i przeszedł przez pomieszczenie sadzając mnie na fotelu. Rzucił coś do brunetki, ale żaden dźwięk nie dochodził do moich uszu, po za warkotem wydobywającym się z mojego gardła. Zaciskałam zęby raniąc się w warki, z których płynęła krew. Moja własna krew sprawiała, że robiło mi się nie dobrze. 

- Przynieś jej krwi. Ile dasz radę unieść. Ewentualnie przytargaj kogoś z ulicy.

- Nie trzeba! Poradzę sobie. Proszę przepuść mnie. - mój głos uległ diametralnej zmianie. Sama siebie mogłabym się wystraszyć. 

Szamotałam się i szamotałam. Muszę wyjść, czuję krew płynącą w żyłach ludzi na ulicy. Powinnam być tam. Gdyby mnie mama teraz widziała. Pewnie odwróciła by ode mnie wzrok. Zawodzę ją. Zawiodłam ją, dwadzieścia lat temu. Mogłam ją uratować. A teraz nie żyję.

- Hej, spokojnie! Uspokój się. 

- Josephine! 

Spojrzałam na dwie twarze. Poczułam zapach krwi, torebka leżała na moich kolanach. Złapałam za nią i nie bawiąc się w nic po prostu wbiłam w nią swoje zęby. Trochę to ukoiło żal i rozpacz. Krew mieszała się z moimi łzami.  

Wypiłam tak kolejne pięć worków krwi. Ale wciąż było mi mało. Pełnia zaraz powinna dobiec końca. Ale wciąż czuję się okropnie tak jak na początku. Mam wrażenie, że minęło dziesięć minut, chodź zegar mówi całkiem coś innego. 

- Kim jest Suzanne? - próbowali zacząć rozmowę, ale to tylko pogarszało sprawę. 

- Suzanne. - powtarzałam. - Nawet nie zasługuję by nazwać ją mamą. Zawiodłam ją. Zawiodłam ją, tak wiele razy. 

Nastała cisza. 

- Co się z nią stało? - dopytywał Klaus. 

- Umarła. Na korytarzu, prawie leżąc na podłodze. - odpowiedziałam ze wstrętem do samej siebie. - Mogłam ją uratować, a ja poszła i rzuciłam się na tych ludzi. - uśmiechnęłam się. - Przynajmniej oni zapłacili za swoje. 

- Co tu do jasnej cholery się dzieję? - do pomieszczenia wszedł Elijah. 

- Twój brat nie rozumie, ze muszę wyjść. A to gówno mi niewiele da! - moja wilcza natura brała górą. - Wypuście mnie. Pożywię się prosto z żyły, uleczę ich i po sprawię. A jeśli napatoczy mi się jakiś wampir to chętnie i nim się pożywię.

- Powtórzę jeszcze raz. Co tu się dzieję?

- Nie wiem. Jako trybryda powinna nad sobą panować...

- Panuję nad tym, ale ty mi na to nie pozwalasz.

- ... ale chyba jednak nie panuję. - dokończył.

Podali mi worek z krwią. Szybko wbiłam swoje zęby by jak najszybciej dostać się do pysznej posoki. Przymknęłam oczy kiedy poczułam jak płyn wypełnia moje usta. A kiedy go zabrakło poczułam głód, jeszcze większy niż przed chwilą.

Spojrzałam na niego spod byka. Jestem wściekła! Jakim prawem mnie tu przetrzymuję. Zacisnęłam dłonie na oparciach fotela i siedziałam tak jak na wystawie w zoo.

- Będziecie się tak na mnie gapić?

- Masz. - rzucił mi kolejne dwie torebki.

Zachłannie je opróżniłam i rzuciłam na podłogę. Rozglądałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś czym mogłabym zająć myśli. Złapałam moją torbę i wyciągnęłam z niej mój notes.

- Mogę krwi? - zagruchałam.

- Masz.

Wyciągnęłam rurkę i powoli sączyłam płyn rysując. Całą uwagę skupiłam na kartce i ołówku. Bazgrałam po kartce. Kręte linie po woli zaczynały coś przypominać. W końcu mój ołówek złamał się w pół.

- Mam wrażenie, że jestem na pierdolonej wystawie. Brakuję tylko wywieszki "wariatka".

Nikt tego nie skomentował. Wypiłam kolejne torebki z krwią. Splotłam ręce na karku, łokcie oparłam o kolana. Zamknęłam oczy i czułam jak powoli to wszystko ze mnie spływa. To koniec.

- Koniec. Pełnia minęła. Wyprostowałam się szybko poprawiając włosy.

- Co to był? - Hayley wskazała na plastikowe torebki.

- Zazwyczaj nikt mnie nie przetrzymuję, więc jem na wolności. - spojrzałam na Klausa. - Po prostu inaczej przeżywam pełnie.

- Ale to nie jest normalne.

Wywróciłam oczami. Opadłam bezwładnie na fotel.

- Wampiry, wilkołaki, czarownice dla niektórych też są rzeczą nienormalną. To tylko kwestia perspektywy. 

Potarłam czoło. Nie powinno mnie tu być. Wstałam szybko i złapałam swoją torebkę.

- Naprawdę muszę iść. Dziękuję. - nagle przede mną pojawił się Klaus. - Zejdź mi z drogi. Przestań mi rozkazywać!

- Już tak mam. A teraz zawracaj. Zostajesz tu.

On żartuję, prawda? Oby. Mierzyliśmy się wzrokiem dobre kilka minut. Aż w końcu Elijah odchrząknął. To on pierwszy przerwał kontakt wzrokowy. Wygrałam.

- Powinnaś zostać. Lepiej trzymać się razem. Mój brat źle do tego podszedł.

- Jasne. - prychnęłam. 

Traktują mnie jak dziecko! Mam cholerne czterdzieści lat. Dzieckiem nie jestem. Może mam huśtawkę nastroju, ale to NORMALNE. Zazwyczaj pożywię się każdą napotkaną osobą, uzdrawiam ją i od nowa. Ale to był pierwszy raz od kiedy było aż tak źle.

- Chodź zaprowadzę cię do pokoju.

Hayley złapała mnie za rękę i powlokła za sobą. Poddałam się i powoli szłam za nią. Zaprowadziła mnie do wolnego pokoju. Przyniosła rzeczy na zmianę i wyszła.

Usiadłam na brzegu łóżka i złapałam się za głowę. Jak do tego doszło? Wystarczyły dwa dni. Dwa dni. Po co mi były te wakacje? Mogłam siedzieć Mystic Falls. Jestem zmęczona. Słyszę jak inni szybują się do snu. Więc sama zacznę się szykować.

Ściągnę moje ubranie i weszłam pod prysznic. Umyłam się szybko i przebrałam się w uszykowaną piżamę. Wślizgnęłam się pod kołdrę i zamknęłam oczy, czekając na sen. Tylko to mi pozostało.


OriginalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz