- No chodź. Spotkasz Hope, Hayley. - na te dwa imiona lekko drgnęłam. - Jesteście rodziną, powinniście się lepiej poznać.
- A może nie chcę. - zatrzymałam się i spojrzałam w jego oczy. - Przez pierdolone dwadzieścia lat byłam sama, nie wiem jak to jest mieć rodzinę. Mam tam iść rzucić im się na szyję. A na sam koniec obiecać, że będę je często odwiedzać? Mam tam iść chociaż żadnemu z was nie ufam?
- Rozumiem...
- Nie, nie rozumiesz. Zawsze miałeś rodzeństwo i żadnej dalszej rodziny. Przynajmniej znasz obydwoje rodziców! Wiesz kim jesteś i jak do tego doszło. Więc nie pierdol, że rozumiesz.
Jestem wściekła, smutna i chcę mi się płakać. Przygryzłam policzki by powstrzymać łzy. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Przeczesałam dłonią włosy i rozejrzałam się po ulicy.
- Pogadaj z nimi. Razem podejmiecie decyzję co dalej.
- Zgoda.
Czemu mam wrażenie, że to zły pomysł.
Już nie ma odwrotu. Idę za nim, żebym mogła pogadać z Hayley. Boję się tej rozmowy. Czuję się jakbym znów szła na sesję do psychologa. Uniosłam głowę i przełknęłam ślinę widząc, że jesteśmy na miejscu.
- Gotowa?
- Nie. - parsknął śmiechem.
Weszliśmy na dziedziniec i zatrzymałam się na środku. Przed nami pojawił się Elijah i jakaś blondynka. Oboje wytrzeszczyli oczy na nasz widok. Zaczyna mnie to denerwować. Czy to takie dziwne, że nauczycielka-trybryda jest cała we krwi. No trochę dziwne, ale bez przesady. Oni wcale nie są trochę lepsi.
- Proszę powiedzcie mi co to ma znaczyć. - Elijah wskazał na nas ręką. Był załamany naszym widokiem.
Spojrzałam na Klausa, on zrobił to samo. Był cały we krwi. Fakt, ja byłam w gorszym stanie. Moja kiedyś biała bluzka, teraz krwisto czerwona. Moje ręce, nogi, twarz, włosy były całe we krwi.
- Nie martw się Elijah nie rzuciliśmy się sobie do gardeł. Pomogłem damie w potrzebie.
Dama? W potrzebie!? Mam wielką ochotę zrobić mu krzywdę. Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem. W końcu odezwałam się chłodnym tonem.
- Nie prosiłam cię o pomoc. Dałabym sobie rade sama.
Mężczyzna złapał się za skronie, a blondynka parsknęła śmiechem. Klaus machnął rękę i zignorował moją wściekłość. On sam wydawał się być oazą spokoju.
- Rebekah Mikaelson. Jestem pod wrażeniem.
- Josephine Labonair. - uścisnęłyśmy sobie dłonie.
Na dźwięk mojego imienia i nazwiska zmarszczyła delikatnie brwi, ale nic więcej nie powiedziała. Niby pierwotne wampiry, a zachowują się jakby niczego dziwniejszego nie widzieli.
- Josephine? To ty? - spojrzałam na schody na których pojawiła się brunetka.
- Hayley. Chyba musimy pogadać. - odezwał się za mnie. - Elijah. My też musimy. - zawołał Klaus.
- Umiem mówić! - warknęłam.
- Ale masz z tym problem. - Co za kretyn!!
- Chodź. - pokazała bym szła za nią. - Napijesz się czegoś?
- Przyda się. - przyznałam szczerze.
- Dam ci rzeczy na zmianę.
- To również się przyda. - westchnęłam.
Już się trochę uspokoiłam, ale wciąż tliła się we mnie złość. Nie wiem czemu, ale działa mi ten człowiek na nerwy, jak nikt inny. A może to przez wizję rozmowy z moją 'kuzynką'. W co ja się wplątałam.
Hayley, widzisz nie wiem co powinnam zrobić. Jesteśmy kuzynkami, a o czymś takim słyszałam tylko od znajomych ze szkoły. Postaram się wam zaufać, chociaż nie przychodzi mi to z łatwością. Tak już mam. A teraz pytaj o co chcesz. Odpowiem na wszystko.
Jasne już to widzę.
Hayley zaprowadziła mnie do łazienki i podała jakieś rzeczy. Szybko się wykąpałam i przebrałam w luźną koszulkę i jeansy. Całkowicie nie mój styl. Lepsze to niż zakrwawione rzeczy.
Wyszłam z łazienki, na korytarzu czekała już na mnie Hayley. Weszłyśmy do pomieszczenia które chyba było salonem. Po lewej był barek, a zaraz obok duże rozsuwane drzwi. Za nimi widziałam duże łóżko i sztalugi. Miałam wielką ochotę podejść do sztalugi i zacząć malować. Usiadłam na jednym z foteli. Hayley podała mi szklankę z napojem i sama zajęła miejsce na kanapie.
- Jak uwolniłaś klątwę i przemieniłaś się w wampira.
- Ciekawi cię to, co? - upiłam łyk bourbona.
Ahh ta ciekawość ludzka. Josephine uspokój się, tylko spokojnie. To rodzina, nie wróg.
- A ty nie masz zamiaru powiedzieć? Nie ufasz mi.
- A mogę? Nie znam cię, to nie takie proste.
- Ja też cię nie znam, też mogłabym ci nie ufać. Nie tylko ty byłaś sama. To dotyczy nas obie, nie tylko ciebie. Dotyczy to również Hope. Więc musisz się z tym pogodzić, albo...
Zerwałam się z miejsca i stanęłam na równych nogach.
- Możemy być rodziną, ale nigdy mi nie mów co mam robić! Ja nic nie muszę, ja mogę!
- Jeśli chcesz możemy porozmawiać. Wygadaj się, ja cię wysłucham. Zostanie to między nami. - prychnęłam i pokręciłam głową.
- Chcesz rozmowy? Dobrze, rozmawiajmy ale nie na mój temat.
- Chce ci pomóc. To wszystko, tak robi rodzina, pomaga sobie.
- Która godzina?
Pełnia. Dziś. Cholera!
Odruchowo spojrzałam na drzwi, do których ktoś się zbliżał. Po chwili do pokoju wszedł Klaus. Rozejrzał się po pokoju i dumnie się uśmiechnął. W dłoni trzymał szklankę z krwią. O nie.
- Jak tam dziewczęta? - zapytał najwidoczniej zadowolony z siebie.
- Muszę wyjść.
Zapach krwi szybko dotarł do mnie. Zasłoniłam dłonią usta i nos, ale na nic to się zdało. Moje kły zaczęły się wysuwać, raniąc moje wargi. Z mojego gardła wydobył się ciszy pomruk. To ani trochę mnie nie dziwiło, tak działo się co miesiąc. Ale nikt tego nie widział, aż do teraz. Moje myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół jednego.
Krew. Krew. Krew. Krew.
- Josephine? - zmartwiony głos Klausa delikatnie przebił się przez osłonę chwilowego szaleństwa.
Złapałam za jego szklankę i nie pytając po prostu opróżniłam jej zawartość.
Musze wyjść, teraz, natychmiast.
- Nigdzie nie idziesz, nie w takim stanie.
CZYTASZ
Original
Fanfiction- Pani jest czarownicą. - kiwnęłam głową na potwierdzenie. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała w moje oczy. - Jest pani i wampirem. - Wilkołakiem też. To może być trochę dziwne i sprzeczne ze wszelkimi założeniami, ale tak jestem połączeniem trzech...