16

2.1K 124 3
                                    

Podeszłam do sztalugi i przetarłam dłonią zakurzone płótno. Obraz przedstawiał krajobraz lasu, do którego tak często chodziłam. Teraz jak na to patrzę zrobiłabym to całkiem inaczej. Byłam taka młoda głupia.

- Bill. A tobie jak układa się życie? - spytałam bruneta opowiadającego coś Hayley.

Klaus na chwilę podniósł na nas wzrok, ale po chwili wrócił do przeglądania moich książek. Wiele z tych książek miałam w Mystic Falls, nadal je czytałam. Nie lubiłam nigdy romansów, wolałam trzymające w napięciu, z zawikłanymi zagadkami. Nie pogardziłam horrorem.

- Skończyłem studia, zacząłem pracę. Pobraliśmy się z Alyssą.

- Tą?

- Tak tą. Uwierz była całkowicie inna niż w liceum. - odsunęłam się od sztalugi i posłałam mu pytające pytanie. - Zmarła pięć lat temu. - dodał ściszonym głosem.

- Bill, tak mi przykro. - podeszłam do niego i objęłam go w pasie. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i wyznałam mu wyrazy współczucia. Nie znałam jej, ale skoro pokochał ją na tyle by wziąć z nią ślub, musiała być wyjątkowa. Bill miewał dziewczyny, ale nie szukał na siłę. Każda z nich była wspaniała na swój własny sposób.

- Nie przejmuj się. Mam jeszcze Josepha i Ingrid. - odsunęłam się od niego i spojrzałam na niego poważnie.

- Dałeś synowi imię po mnie? - kiwnął głową na potwierdzenie. - Ooo. To takie urocze. I dziękuję ci za to, że dbałeś o mój dom, kiedy mnie nie było.

- Czego się nie robi dla starej przyjaciółki?

- Nie chcę wam przerywać, ale czy to jest twoja matka? - wtrącił Klaus. Hayley posłała mu groźne spojrzenie, ale on udał, że tego nie widzi. Podeszłam do niego i wzięłam fotografię od niego. Było to kiedyś moje ulubione zdjęcie. Moja mama stała w swojej niezniszczalnej białej sukience, a ja obok niej. To dzień kiedy rozpoczęłam naukę w liceum. Chodziła i narzekała cały tydzień, że się starzeje. To były czasy.

- Tak to moja mama. Suzanne Labonair. Znałeś ją?

Wzruszył ramionami i wyminął mnie podchodząc do Hayley i zaglądając jej przez ramię.

- Znałem parę Labonair.

No oczywiście. Czego się spodziewałam się. Ciekawe czy mama miała z nim taki stosunek jak ja z nim, czy może bardziej jak Bill i ja? Znając jego to tylko przelotna znajomość, przecież nie będzie się zadawał z gorszymi.

Wyjęłam pusty karton z pod łóżka i schowałam do niego kilka zdjęć. Zapakowałam cenne dla mnie pamiątki, moje ulubione książki w których miałam wiele notatek. Wyszliśmy z mojego pokoju i postawiłam pudełko obok reszty.

- Jedźmy do domu.

- Dobry pomysł. - przyznałam.

Odwróciłam się i spojrzałam na Billa. Wciąż wygląda jak ten sprzed dwudziestu lat. Nadal jest moim Billem. Podeszłam do komody pod ścianą i chwyciłam za długopis. Szybko nakreśliłam mój aktualny numer i wyrwałam karteczkę. Podeszłam do niego i podałam mu ją.

- Jeśli będziesz chciał pogadać, albo będziesz potrzebował pomocy - dzwoń. Dobrze?

- Będę pamiętał. - schował kawałek papieru do kieszeni i podszedł do drzwi. - Ja już pójdę. Cześć.

Znów to samo uczcie. Mam wrażenie, że zobaczę go dopiero za kolejne dwadzieścia lat. Będziemy mieć wtedy sześćdziesiąt, ale ja wciąż będę wyglądać na dwadzieścia. On ma dzieci, jego dzieci będą mieć dzieci. A ja stoję pod wielkim znakiem zapytania. Cieszę się z tego co osiągnął i po mimo takiej straty jest zdolny by funkcjonować. Zazdroszczę mu jedynie siły.

- Zbierajmy się. - rzuciłam zanim myśli zdążyły mnie całkowicie pochłonąć.

Wyszliśmy z mojego domu i zamknęłam drzwi na klucz. Zapakowaliśmy się do auta. Klaus poddał mi adres i ruszyłam. Udawałam, że nie widzę tego jak na mnie patrzy. Nie dam mu prowadzić, za nic w świecie. Choćby zależało od tego moje życie. On powinien o tym wiedzieć.

- Spokojnie trafię. Wychowałam się tu, naszkicowałam przynajmniej połowę tych ulic.

- Nawet takie?

Wskazał na ciemną uliczkę, pod ścianami były ustawione śmietniki. Ale jak i chodnik i te śmietniki i ściany budynku odstraszały samym widokiem. Zazwyczaj w filmach w takich uliczkach giną ludzie. Każdy omija takie miejsca szerokim łukiem, a co robiłam ja? Rysowałam je. Tak...

- Prawdziwy artysta dostrzega piękno we wszystkim co go otacza. - powiedziałam spokojnie.

- Czyżbyś podważała istnienie mojego ducha artysty? - złapał się za serce, którego pewnie nie ma. Korzystając z czerwonego światła spojrzałam na niego. Był rozbawiony, ale nie mam pojęcia czym. Po prostu to widziałam w tych błękitnych oczach. W tym momencie zrozumiałam jakie mam szczęście, posiadać niebieskie oczy. Ale moje są ładniejsze, nawet od jego.

- Tak. - zapaliło się zielone i auta przede mną ruszyły do przodu. Dołączyłam do nich, przerywając kontakt wzrokowy. Hybryda wybuchł głośnym śmiechem. - Mogę wiedzieć co cię tak bawi?

- Twój narcyzm.

- Odezwał się, najskromniejszy. - wtrąciła Hayley. Hope tylko obserwowała siedząc cicho.

Spojrzałam na jej odbicie w lusterku i podziękowałam jej przymuszonym uśmiechem. Po dzisiejszym dniu tylko na tyle mnie stać. Jestem zmęczona, za dużo jak na jeden dzień. Staram się tego nie okazać. Już słyszę te docinki Klausa w moją stronę, a to ostatnie czego teraz pragnę.

Zatrzymałam się na podjeździe, pod budynkiem wskazanym przez tego dupka. Powoli wysiadłam z auta i podeszłam do bagażnika. Okrążył auto i podszedł do drzwi. Otworzył je szeroko i wrócił się stając obok mnie. Złapał za kartony i wyciągnął go sprawnie. Jak to się wszystko pomieściło? Nie mam pojęcia.

Razem z dziewczynami zabrałam resztę rzeczy i weszłyśmy do środka. Czy jego posiadłości zawsze muszą robić wrażenie? Cholerny dupek. Głupi zawsze ma szczęście. Wskazał mi pokój, do którego się udałam. Odłożyłam torbę na dużym łóżku i podeszłam do okna. Widok piękny.

- Wspaniały widok prawda? - nie odwróciłam się, dobrze wiedziałam, że to Klaus. Usłyszałam jak odbija sie od futryny i podchodzi bliżej mnie.

- Tak. - odparłam krótko.

- Chicago. Piękne miasto. - wyjrzał przez okno i westchnął teatralnie.

- Nie tak jak Nowy Orlean, ale tak piękne.

Pokiwał głową. Nastała cisza, którą przerwał dzwonek mojego telefonu. Spojrzałam zdziwiona na ekran. Caroline.

- Josephine! Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - zawołała serdecznie.

Spojrzałam na Klausa. Jego kącik ust, delikatnie uniósł się do góry. Odwrócił się w moja stronę i bez głośnie kazał mi ją pozdrowić. Następnie wyszedł zamykając za sobą drzwi.

- Caroline, dobrze cię słyszeć. Nie, nie przeszkadzasz. Caroline... masz pozdrowienia... od Klausa. - wydukałam zdezorientowana.

Usłyszałam jak szybko wciąga powietrze do ust. Dopiero po chwili ciszy przerwała ciszę.

- Również go pozdrów. - powiedziała stanowczo. - Ale... skąd... jak?

- Jestem w Chicago. Razem z Klausem, Hayley i Hope. - wyjaśniłam jej całą sytuację. To co się dzieje w Nowym Orlenie, o tym jak poznałam moją kuzynkę.

- Wow. Spodziewałam się raczej "Jak tu pięknie!". No to mnie teraz zaskoczyłaś. 

OriginalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz