Boli mnie głowa, od tego wszystkiego. Mam kuzynkę, jestem ciocią Hope. To jest jakiś sen. Spałam tylko trzy godziny. Jestem nie wyspana, mam mętlik w głowie. Co powinnam zrobić? Iść do niej i powiedzieć jak bardzo się cieszę? Czy ja w ogóle się cieszę. Co się robi z kuzynostwem? Odwiedza raz w tygodniu na herbatce? Plotkuję się i tak dalej?
Założyłam białą luźną koszulkę na ramiączka i czarne jeansy. Włosy zostawiłam proste i nałożyłam codzienny makijaż. Wzięłam moją torebkę i spakowałam mój notes i potrzebne przybory.
Telefon, jest. Portfel, jest. Inne potrzebne pierdoły, są.
Zeszłam do hotelowej restauracji i zamówiłam sobie jedzenie. Podczas czekania na posiłek wzięłam się za szkicowanie. I znów to dziwne uczucie. Naprawdę dostaję paranoi. Dyskretnie się rozejrzałam po sali. Jest tu starsza kobieta, młode małżeństwo z dziećmi i podejrzany typ. Wszyscy są podejrzani, ale on najbardziej.
Kelnerka przyniosła moje zamówienie i wzięłam się za jedzenie. Zjadłam szybko i wyszłam z budynku. Co pięć minut oglądając się za siebie. W końcu zatrzymałam się przy jednej z ławek. Usiadłam na niej i ponownie wyciągnęłam szkicownik. Ten sam gościu co w hotelu siedział kawałek dalej.
Nie zwracaj na to uwagi. Co z nim zrobić? Nie wiem czego chce. Najlepiej będzie się go pozbyć. Narobię sobie problemów. No tak, przecież Josephine nie obyła by się bez kłopotów.
- Bo zrobisz dziurę. - usłyszałam nad sobą śmiech.
- Siadaj. - rzuciłam nie podnosząc głowy. - Usiądź!
Usiadł powoli obok mnie. Odwróciłam się w jego stronę i wskazałam głową gościa który siedzi tu ze mną od dwóch godzin.
- Tamten koleś w czerwonej czapce z daszkiem. Widzisz? - na potwierdzenie skinął głową. - To twój człowiek?
- Dlaczego mam odpowiadać na twoje pytanie? - spytał odwracając się znów w moją stronę.
- Bo nie chcę problemów.
Facet czerwony daszek właśnie wstał i zaczął iść chodnikiem w drugą stronę. Natychmiast się zerwałam z miejsca i ruszyłam za nim. Usłyszałam jak Mikaelson wzdycha za mną. Mam to w dupie, czy mu się podoba czy nie. Przyśpieszyłam kroku żeby jak najszybciej dogonić podejrzanego. Kiedy byłam wystarczająco blisko, rozejrzałam się dookoła było pusto. Jeśli nawet ktoś jest, to nie zauważy, że dwie czy trzy osoby naglę zniknęły. Podbiegłam do niego, złapałam go i zawlokłam do pustej uliczki. Rzuciłam nim, a on uderzył o ścianę i upadł na ziemię.
- Imponujące, za dnia nauczycielka w nocy łowczyni. - zażartował.
Spojrzałam na niego błagalnie, naprawdę zebrało mu się na żarty?
- Kim jestem!? Dlaczego mnie śledzisz? - powiedziałam surowym tonem.
- Nic ci nie powiem mieszańcu!! - pięknie.
Moje mroczne obliczę się pokazało. Ciemne żyły pokazały się pod oczami, a kły aż prosiły się o to by wtopić się w jego żyły.
- Casser les os! - warknęłam.
Usłyszałam gruchot kości i wrzask wampira. Złapał się za nogę i wyprostował ją, pewnie żeby dobrze się zrosła.
- Spytam jeszcze raz, czego chcesz?
- Waszej śmierci. - odwróciłam głowę w stronę głosu. W naszą stronę szły kolejne cztery wampiry.
Spojrzałam na Klausa. Uśmiechał się on szeroko.
- Wasza pewność siebie jest idiotyczna. Nie macie szans na przeżycie.
- Zobaczymy.
Mój prześladowca złapał mnie za kark i uderzył moją głową o ścianę. Poczułam jak leci mi krew, ale nic sobie z tego nie zrobiłam. Podniosłam się i wpiłam się w jego szyję. Poczułam jak ktoś szarpie mnie za włosy. Odwróciłam się, z impetem kopiąc przeciwnika. Zanim upadł wbiłam rękę w jego pierś, a kiedy ją cofnęłam, ściskałam w dłoni jego serce. Po mojej ręce, aż do łokcia popłynęła krew. Spojrzałam na Mikaelsona, który rozszarpywał jednego z nich, drugi leżał już martwy, a trzeci się podnosił z zamiarem ataku. Ścisnęłam mięsień w ręce, zamachnęłam się i rzuciłam prosto w jego głowę. Naglę poczułam jak obce ostrze tnie moją skórę na szyi. Złapałam się za krwawiące miejsce, upadając na kolana i z trudem łapiąc oddech. Na szczęście moje rany goją się naprawdę szybko. Już po sekundzie, rana się zamknęła. Odwróciłam się i spojrzałam na Klausa który dłonią uderzył w jego głowę. Krew rozprysła mi na twarz, a jego głowa upadła na ziemię.
- Sukinsyny! - warknęłam wściekła.
- Czy jeśli powiem ci, że nawet nieźle ci szło to poczujesz się lepiej?
- Nie, bo ja o tym wiem. - odparłam unosząc brwi. - I nieźle to duże niedomówienie. A co martwisz się teraz, że Hope uczy ktoś taki jak ja?
- O tym nie myślałem, ale słuszna uwaga. - wywróciłam oczami, zbierając torbę z ziemi.
Jestem cała we krwi, do hotelu tak nie wejdę po ulicy ciężko spokojnie przejść. Będę musiała biec. Ewentualnie zaklęcie.
- Zapraszam do mojego domu. - spojrzałam na niego z grymasem na ustach, ale nic nie powiedziałam. - Spotkasz Hayley i Hope.
- Nie ufam ci, ani nikomu innemu. Poza Hope, chociaż nie wiem czy dobrze zrobiłam ufając jej.
- Nie przesadzaj. Pójdziesz po dobroci, albo siłą. - prychnęłam.
- Wiesz, że mogłabym cię ugotować samym spojrzeniem?
- Domyślam się. Ale ja jestem starszy, no i jestem rodzicem. Mogę złożyć skargę.
Nie powinnam iść. Ale oczywiście rozum poszedł na przerwę i zapominał mi przypomnieć o pełni.
CZYTASZ
Original
Fanfiction- Pani jest czarownicą. - kiwnęłam głową na potwierdzenie. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała w moje oczy. - Jest pani i wampirem. - Wilkołakiem też. To może być trochę dziwne i sprzeczne ze wszelkimi założeniami, ale tak jestem połączeniem trzech...