12. Małe problemy

167 10 2
                                    

(sobota 6 września 1997)

Nie spałem dobrze ostatniej nocy. Jak zawsze. W tym samym ubraniu, co wczoraj zasnąłem, poszedłem do Leaf. Było bardzo wcześnie, więc nikt nie zobaczyłby mnie na korytarzu.

Byłem około 15 minut przed czasem. Zapukałem, a raczej walnąłem pięścią w drzwi. Oparłem o nie głowę. Nie minęło dużo czasu, gdy ku mojemu zdziwieniu, otworzyła. Byłem ledwie przytomny, przez co dosłownie wpadłem jej w ramiona. Złapała mnie. Wciągnęła mnie do środka i rzuciła odpowiednie zaklęcia na drzwi.

Opierałem się o ścianę, stojąc ze spuszczoną głową, gdy położyła swoją rękę na moim ramieniu.

– Severusie, wszystko w porządku? – niezbyt przytomnie na nią spojrzałem. Patrzyła na mnie.

– Tak... Tak jasne. Nie masz się o co martwić. – odparłem równie ledwie przytomnie.

– Na pewno? – dalej na mnie patrzyła i nie spuszczała ze mnie wzroku.

Po tym wzięła mnie za rękę, drugą oplotła w pasie i zaprowadziła do – jak myślę – jej składziku na eliksiry.

Posadziła mnie na stojącym tam krześle.

– Mogę? – zapytała, pokazując bandaże na moich rękach.

– Tak. Nie krępuj się. – zacząłem odzyskiwać przytomność. Powoli odwinęła bandaże.

– Jest gorzej, niż myślałam.

– Ale i tak nie ma tragedii. Nie przesadzaj. Mogło być gorzej. Zrobiłaś, co do Ciebie należało, resztą mogę zająć się sam. – no dobra, głębokie nacięcia na rękach nie zachęcały.

– Nie powinieneś dzisiaj prowadzić lekcji. Możesz stracić przytomność.

– Nie dramatyzuj. Nic mi nie będzie. Widzisz? – spojrzałem na nią – Jestem w pełni świadomy i przytomny.

– I tak nie powinieneś prowadzić lekcji. – Merlinie, czy ona musi być taka uparta?

– Sam się sobą zajmę. Wystarczy, że uratowałaś mi wczoraj życie. Nie jestem w aż tak dramatycznym stanie.

– Ale jesteś uparty, Severusie. – pokręciła głową – Jak do mnie przyszedłeś, byłeś bardziej nieprzytomny niż przytomny.

– Byłem i już nie jestem, jak możesz zauważyć. – wstałem. – Żegnam. Resztą zajmę się sam. Nie jestem w aż tak ciężkim stanie, na jaki Ci się wydaje. – wyszedłem.

– Severusie Tobiasie Snape! – zatrzymała mnie przy drzwiach i przycisnęła do ściany. Spojrzała mi w oczy. – Po prostu się o Ciebie martwię. Masz na siebie uważać. Teraz idź. – spuściła głowę i zamknęła oczy.

Objąłem ją rękami. To... To się chyba nazywa przytulanie? Tak. Chyba tak. A więc przytuliłem ją. Sam się tego po sobie nie spodziewałem.

– Dziękuję i nie musisz. – wyszedłem.

~•~

Po powrocie do swoich komnat, postanowiłem poszukać swojej różdżki i doprowadzić się do porządku. Po złamaniach oraz skręceniach nie było prawie śladu. Zostały tylko rany na rękach. No i rozcięty policzek i brew, ale przecież po coś istnieją zaklęcia maskujące, nieprawdaż? Różdżka – tak jak się domyślałem – była w tylnej kieszeni.

Podjąłem próbę rzucenia zaklęcia maskującego. Zaraz potem mało nie upadłem na ziemię. Ale udało mi się. Wyglądając jak zazwyczaj, poszedłem na śniadanie.

𝐑any 𝐏rzeszłosci || drarry, ss x oc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz