Prolog

499 31 37
                                    

Zamek ze wszystkiego najmocniej przypominał zdobną katedrę, utkaną ze snu olbrzyma.

I był żywy. Czuł, myślał, oceniał, obserwował... Może niekoniecznie w taki sposób, do jakiego nawykli ludzie i smoki, lecz z pewnością miał w sobie ten okruch jaźni, czegoś niemożliwego do określenia za pomocą żadnego z istniejących języków, coś, co wykraczało poza charakterystyczną aurę, jakiej doświadczyć można było w nawet najstarszych budowlach.

Tak, był żywy... I tak stary, że pewnie jeszcze w czasach Wiecznej Cienionocy nazywano go przedwiecznym.

Układ obłędnie zdobnych pomieszczeń nie pozwalał na to, by Kriggs von Eckhardt potrafił z całą pewnością odgadnąć ich przeznaczenie. Choć zachowały się w doskonałym stanie, ewidentnie nie zostały stworzone dla ludzi. Lub po prostu budowla nie była zamkiem, a czymś innego przeznaczenia. Może...

Więzieniem? Labiryntem, w którego sercu czaiło się bliżej nieokreślone coś?

Wolne żarty.

Korytarze i ociekające bogactwem sale były tak ogromne, że nawet smok wielkości Zarrotha mieścił się w nich zupełnie swobodnie. Ogromny gad poruszał się krok za krokiem za generałem, stukając pazurami o kryształowo-marmurową posadzkę. Jego chaotyczne myśli szalały, końcówka długiego, kolczastego ogona drgała jak u złego kota, nozdrza poruszały się w szybkim tempie, wypuszczając co jakiś czas snopy jaskrawopomarańczowych iskier, gasnących szybko w zapierającym dech w piersi mrozie.

Było diabelnie zimno. Kriggs widział doskonale unoszącą się z jego ust parę, czuł formujące się na zaroście sople. Magia Ognia, jak zwykle dzika i nieposłuszna, zdawała się zupełnie nie działać w tym zapomnianym przez wszystkich bogów miejscu. Nerwowo przebierał grabiejącymi palcami po rękojeści długiego Mgielnego Ostrza, bojąc się je Odesłać.

Było cicho. Było spokojnie. Niemal złudnie bezpiecznie, przez co można paskudnie stracić czujność.

Ściany i krzyżowo-żebrowe sklepienie ociekały złotem. Kaskady lekko przydymionego z upływu lat kruszcu spływały aż do posadzki, formując się w figury ziejących ogniem smoków, roślin, których nie widziano od tysięcy lat, i abstrakcyjnych wzorów, jakich ludzki umysł nie był w stanie pojąć. Były tak doskonałe, tak wiernie oddane, że wciąż miało się poczucie dostrzeżonego kątem oka ruchu, od którego ciarki biegały po plecach.

A poza tym wszystko było pokryte... lodem?

Kriggs nie miał pojęcia, co to takiego. Kryształ? Lód? W tej temperaturze ciężko było znaleźć różnicę, a wolał nie dotykać niczego gołymi dłońmi. Grunt, że dosłownie wszystko, każdy najdrobniejszy element mijanych mebli i zdobień pokrywała gruba na około centymetr warstwa czegoś, co wyglądało jak idealnie przezroczyste szkło.

Mężczyzna zatrzymał się na dłuższą chwilę, dotarłszy do drewnianych wrót tak ogromnych, że zapewne nawet Zarroth miałby problem, by ruszyć je z miejsca. Zupełnie odruchowo powiódł palcem po warstwie przejrzystego kruszcu...

Spokój. Cisza. Melancholia...

Tysiące nienależących do niego myśli zalało go spienioną falą, na moment zupełnie wytrącając z równowagi. Wstrzymał oddech, mocno zaciskając palce na Ostrzu, jakby to właśnie ono było jego ostatnią gwarancją bezpieczeństwa, jego podporą w wypadku, gdyby się zachwiał i padł...

Zabawne, że gdy tylko te myśli zaświtały mu w głowie, zaraz przed oczami pojawił się obraz zupełnie innego miecza. Również długiego, lecz białego jak księżycowe światło. Miecza, który znał tak dobrze...

Szlag.

Coś jednak było inaczej. Pierwszy raz myśl ta nie niosła ze sobą smutku, lecz...

Co to było, na bogów?

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz