Rozdział 9

101 10 67
                                    

Lhynne

Ludzie tak naprawdę nie mieli powodów, by nienawidzić wilkokrwistych, lecz każdy lęk prędzej czy później budził najgorsze emocje, czyż nie? Lhynne doskonale zdawała sobie z tego sprawę i nigdy nie śmiała nawet kłócić się z innymi o to, po czyjej stronie znajdowała się słuszność. Bo po co?

Przecież jej braci i sióstr nikt nie chciałby poznawać, nawet jeśli byłoby to z ich strony możliwe.

Społeczeństwo, w którym się wychowała, od wieków było zamknięte w sobie, pilnie strzegło swych tajemnic jak największych skarbów, od których zależeć mogły losy znanego świata. Wszystkie z plemion stosowały się do uznawanych od dawien dawna zasad i nikomu prócz niej nie przechodziło choćby przez myśl, by cokolwiek w nich zmieniać, i choć żyli jak ludzie – jak oni budowali domy, zakładali rodziny, dobierali się w pary, tworzyli własną sztukę i muzykę, korzystali z nowoczesnych wynalazków, ułatwiających życie – zaściankowość i konserwatywność biła ze wszystkich w takim stopniu, że nikomu nie przeszłoby choćby przez myśl, aby spróbować się do tego na poły zwierzęcego społeczeństwa zbliżyć.

No właśnie. Bo dla ludzi wilkokrwiści byli zwierzętami, których ludzkie kształty miały jedynie zmylić, uśpić czujność... i doprowadzić do tragedii.

A prawda wcale nie była od tego twierdzenia odległa, gdyż dziką, wilczą osobowość od człowieczeństwa oddzielała jedynie naprawdę cienka ściana, a każde najdrobniejsze zachwianie emocjami czającej się w ludzkim ciele bestii mogło zmusić ją do przebudzenia i wypełznięcia na zewnątrz, gdzie rozchyliłaby zlepione snem kaprawe ślepia i dała sobą zawładnąć żądzy krwi.

Tak, wilki były społecznymi, kochającymi stworzeniami, a o swe rodziny dbały jak mało kto... lecz każdy, kto kiedykolwiek spotkał prawdziwego wilka, dobrze wie, jak niewiele potrzeba, by obudzić w nim bestię o zębach i pazurach stworzonych do gruchotania kości i rozdzierania mięśni. Wilkokrwiści wcale nie różnili się pod tym względem od swoich zwierzęcych odpowiedników. O ile kobietom znacznie bliżej było do zwyczajnych ludzi, gdyż nieprzebudzony wilczy potencjał nie mógł w tak dużym stopniu wpływać na ich osobowość, o tyle na mężczyzn zdecydowanie trzeba było uważać.

Lhynne dobrze wiedziała, na co się decyduje, gdy pierwszy raz pozwoliła, by na jej ciało wpłynęła moc kryjąca się w lodowatym blasku dwóch księżyców w pełni. Nie była tak młoda, by nie zdawać sobie sprawy z ryzyka, jakie to ze sobą niosło – pamiętała tysiące opowiadanych przy ognisku historii, na pamięć znała pochłaniane tonami księgi z legendami jej ludu, a także jak nikt inny potrafiła słuchać, gdy przy niej mówiono, nie zwracając na siebie uwagi. Nie sprawiło jej wiele trudu pojęcie faktu, że gdy już raz się zdecyduje na to, by pozwolić bestii wychynąć na zewnątrz, nie będzie już odwrotu – raz przywołana nie schowa się więcej w najciemniejszym kącie umysłu, już zawsze mając trwać tuż obok, tuż za tą łatwą do zburzenia ścianą ludzkiej równowagi...

I nigdy tego nie żałowała. Wilk był nią, a ona była wilkiem. Nigdy nie potrafiła uwierzyć w powtarzane półgłosem wśród ludzi plotki, jakoby drzemiąca w niej moc była w rzeczywistości rodzajem złego ducha, pasożytem żerującym w nieprzystosowanym ciele drobnej, młodej kobiety. Każda przemiana niosła ze sobą ulgę, jaką porównać można było do zaczerpnięcia oddechu po długim czasie trwania w niewygodnym, ciasno zasznurowanym gorsecie, zupełnie jakby to cielsko ogromnego wilka było tym właściwym, tym, w którym jej dusza nareszcie się mieściła, nieograniczana ludzką niezdarnością i stłumionymi zmysłami.

Jako człowiek czuła się ślepa, głucha, niemal pozbawiona węchu, ściśnięta w powłokę zupełnie nieodpowiadającą jej kształtowi. Jako wilk nareszcie mogła odetchnąć pełną piersią, a moment, w którym upychała człowiecze myśli na dno świadomości i pozwalała, by to zwierzęce instynkty przejęły władzę, uzależniał jak najsilniejszy narkotyk. Na bogów, dlaczego kobietom tego odmawiano?

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz