To, co nastąpiło, przywodziło na myśl jedynie skojarzenia z upiorną podróżą w czasie.
Lhynne zamieniła się w przedmiot. W manekin, na którym zręczne stylistki mogły przećwiczyć swoje niebagatelne, lecz wyjątkowo uciążliwe umiejętności – manekin, który można było prasnąć w ucho lub ofuknąć nieprzychylnym słowem, gdy ośmielił się drgnąć w nieodpowiednim momencie.
Lhynne dysponowano. Rozbierano ją, zmywano makijaż, malowano od początku. Ubierano z powrotem w wyczarowane nie wiadomo skąd kreacje, z niewiadomych przyczyn leżące równie idealnie, jak wcześniejsza, układano włosy na wszelkie możliwe sposoby, strojono i szykowano niczym żywą mapę zdolności makijażystek i modystek. Kreowano ją, zapominając, że to ona powinna kreować samą siebie. A przynajmniej tak właśnie to postrzegała – przyzwyczajona do polegania jedynie na samej sobie i własnych talentach, czuła się wręcz koszmarnie, musząc biernie poddawać się wszystkim zabiegom i zachowywać uwagi dla siebie, choćby dławiły ją w gardle nie do wytrzymania. Choć pani Keira kazała jej się przede wszystkim odprężyć, za nic nie mogła pojąć, co też takiego powinna począć ze złożonymi na podołku dłońmi, których palce co jakiś czas nerwowo wyłamywała, przyprawiając wrażliwe dziewczęta o dreszcze.
To, jak można dostawać dreszczy na dźwięk strzykających kosteczek, było dla niej już tak niepojęte, że szybko przegnała zastanowienie precz, nim wywołało po sobie łańcuch myśli i skojarzeń. Choć, szczerze mówiąc, myślenie było chwilowo jej jedyną rozrywką...
Nowa suknia, założona na nią pomimo protestów, jakoby poprzednia jak najbardziej nadal jej odpowiadała, również była piękna, choć nie czuła się w niej równie komfortowo. Była kremowa, nieco ciemniejsza od jej jasnej, marmurkowej wręcz skóry, stosunkowo prosta w kroju i pokryta warstewką delikatnego czarnego tiulu, co tworzyło przepiękne, eteryczne cienie. Okazałe hafty w kształcie róż i kolczastych pędów wyszyto lśniącą czarną nicią i uzupełniono lśniącymi kryształkami, rzucającymi tęczowe refleksy za każdym razem, gdy się poruszyła. Skromny naszyjnik z drobnych pereł pasował jak ulał do srebrnej bransoletki, lecz gdy spojrzała w podsunięte wielkie lustro, od razu wydało jej się, że coś tutaj nie pasuje. Coś...
Och, pamiętała doskonale Vivienne. Domyślała się, że wszystkie damy dworu mają sylwetkę równie piękną jak ona – kobiecą, doskonale szczupłą, zaokrągloną dokładnie tam, gdzie trzeba. Sama pewnie również mogłaby się taką pochwalić, lecz... cóż, wzrostu była nikczemnego, a ramiona, choć bardzo szczupłe, pokryte miała twardymi mięśniami, obrośniętymi siateczką nieco wypukłych naczyń krwionośnych. Nigdy nie posiadała odpowiednio mięciutkiej tkanki, by przykrywała wszelkie niedoskonałości. Po jej ciele widać było mordercze treningi z mieczem i nic nie mogła na to poradzić.
– Na bogów, wyglądam jak chłopiec – mruknęła pod nosem. – Niedożywiony dzieciak, któremu kazano ćwiczyć z bronią.
Niestety, choć pani Keira i jej pomocniczki zdawały się w pełni skupione na doborze butów, usłyszały ją bez najmniejszego problemu.
I były szczere, dokładnie tak, jak to one.
– Faktycznie, złociutka, ręce masz typowo chłopięce. – Starsza kobieta stanęła za nią, przyglądając się lustrzanemu odbiciu z krytycznie skrzywionymi ustami i dłońmi wspartymi na biodrach. Sukienka nie miała rękawów, doskonale więc odsłaniała to, co Lhynne pragnęła zasłonić.
– Może jakiś... Sama nie wiem, szal? – zaproponowała wilkokrwista nieśmiało. Odruchowo potarła gołą skórę, jakby było jej zimno.
– A dlaczegóż by to? – żachnęła się stylistka. – Kochana, proszę cię, nie doszukuj się problemów. Gdybyś była cięższa od małego piórka, może i wyglądałoby to nieprzyjemnie, lecz z twoją posturą z pewnością nie będzie pierwszą rzeczą, na jaką ktokolwiek zwróci uwagę.
CZYTASZ
Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]
FantasyW Ragharranie, ponurym królestwie w samym sercu Starego Kontynentu, tak źle nie działo się od czasu rządów szalonego króla Vrarghra Lemarra. Czarne Burze stają się coraz bardziej zajadłe, a w Szarych Mgłach pojawiają tajemnicze postacie, co dla wład...