Rozdział 18

18 2 0
                                    

Mgliste cienie lizały tłoczoną w kwietny motyw szybę okna. Na krótką jak mgnienie chwilę formowały się w wąskie, rogate łby na wężowych ciałkach, trącały nosami krystalicznie czyste szkło, napierały na nie, a następnie rozwiewały się rozczarowane, skręcając w bezgłośnych spazmach i ponownie wsiąkając w kłębiastą masę. A wtedy ich miejsce błyskawicznie zajmowały kolejne... Mogła przyglądać się im w nieskończoność, popadając w coś w rodzaju niemal hipnotycznego transu i wzdrygając z dreszczem lęku i obrzydzenia na myśl, jak to by było poczuć ich łaskoczący dotyk na własnym ciele. Były piękne, lecz w ten specyficzny, odrażający sposób, w jaki zachwyt budził ogromny wilk, którego wyszczerzone kły miały lada chwila zanurzyć się w twoim ciele...

– Spokojnie, panienko. Mgliste stwory nie zdołają cię tutaj dosięgnąć.

Podskoczyła i aż krzyknęła, gdy najstarsza z dwórek położyła jej ciężką od złotych pierścieni dłoń na ramieniu. Inna, upinająca właśnie jej brązowe loki, zasyczała, dławiąc między zębami przekleństwo, ukłuwszy się długą szpilą z malowanym na perłowo łebkiem w dłoń.

– Ja nie... – wykrztusiła Miss, lecz urwała wpół słowa. Sama nie wiedziała, dlaczego jest tak zaskoczona tym, iż jej fascynację wzięto właśnie za strach. Szarych Mgieł bali się dosłownie wszyscy, nie byłoby takiego, kto choćby ukradkiem nie wykonywałby dłonią gestu odganiającego złe moce, usłyszawszy tę nazwę, więc dlaczego trzynastoletnia księżniczka miałaby być wyjątkiem? Wiele rozterek mogło nią targać, a już w szczególności obawa przed balem i tym, iż pogoda zupełnie pokrzyżuje szyki jego organizatorom, ale z pewnością nikt nie posądziłby jej o to, że w rzeczywistości...

Cóż, w rzeczywistości najchętniej otworzyłaby szeroko okno i sprawdziła, co takiego by się stało, gdyby zanurzyła się w tej żywej szarości. Czy to faktycznie byłoby tak przerażające, jak opowiadano jej szeptem? Czy zostałaby ogryziona do bielutkich kości przez mgielne potwory, a jej dusza przeobraziła się w jednego z nich...?

Z całą pewnością miałoby to swoje zalety. Członkom tej bezrozumnej, wiecznie nienasyconej masy nie narzucano uczestnictwa w przeklętych balach. Nie swatano ich z chłopcami, których nie spotkały nigdy wcześniej, nie traktowano ich jak towaru, który można wystawić na sprzedaż, wypchnąć przed ludzkie oczy do oglądu i oceny.

A już na pewno żadnemu z szarych stworów pradawne głosy nie szeptały do myślowych uszu z ponagleniem, powodując koszmarny ból głowy.

– Ja po prostu martwię się, czy zaklęcia zabezpieczające ogrody są wystarczająco silne – powiedziała wreszcie zrezygnowana, ot by powiedzieć cokolwiek, skoro kobiety czekały na to z niecierpliwością w oczach, wpatrując się w nią natarczywie.

– O to nie powinna się panienka kłopotać. – Najstarsza dama machnęła pulchną dłonią, jakby odganiała natrętną muchę, a oczka jej pierścieni zalśniły w blasku dziesiątek świec, rozświetlających komnatę.

– A jednak...

– Doprawdy! – Jej twarz nagle się ściągnęła, a upierścieniony palec wyprostował się w niewypowiedzianej groźbie. – Zaklęcia panienka pozostawi czarodziejom. Panienki zadaniem jest lśnić niczym najjaśniejsza gwiazda i zrobić piękne wrażenie.

Czyli jestem jedynie dekoracją, dopowiedziała Miss w myślach, z ledwością powstrzymując się od drwiącego uśmieszku. Gdyby malująca jej policzki różem dwórka wiedziała, jak wiele ją to kosztowało, pewnie skłonna by jej była podziękować.

– Panienka zobaczy. – Posłusznie skierowała się w stronę lustra w posrebrzanej ramie. – Z takim wyglądem nie powinna się panienka martwić o nic.

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz