Rozdział 6

103 14 53
                                    

Misselya

Strach był lekko gorzki i odrobinę ziemisty w smaku, a brzmiał jak stukot podkutych wojskowych butów na wykładanych marmurem posadzkach pałacu, rozrywający ciszę niczym tykanie ogromnego zegara, odliczającego czas do nieskończonej katastrofy.

Miss podejrzewała, że wcale nie mijała się w tych przypuszczeniach z prawdą, choć Issie zapewne byłaby skłonna zarzucić jej zbytnie dramatyzowanie i pesymizm. Pech chciał, że księżniczka samą siebie określiłaby jedynie realistką, a fakt, że rzeczywistość pozostawiała sobie wiele do życzenia, momentami zamieniając w coś na kształt bynajmniej nie najprzyjemniejszego koszmaru, nie było już przecież jej winą.

Prawda?

Skrzywiła się ledwo zauważalnie, spuszczając wzrok na żyłkowaną srebrem w fantazyjne wzory posadzkę. Niegdyś, wiele lat temu nasłuchała się opowieści o tym, jakoby lśniące w słonecznym blasku nici z wysokości tworzyły niesamowity wzór, układający się w motyw latających gholobarskich żmijów i drzew o poskręcanych, grubych konarach, lecz gdy pewnego dnia udało jej się niepostrzeżenie wspiąć na rusztowanie, z którego słudzy wymieniali świetlne kule w żyrandolach z giętego złotego drutu, przekonała się, że nawet jeśli kiedykolwiek podobna mozaika istniała, obecnie była zbyt zniszczona, by dopatrzyć się w niej szczegółów. Fakt, jakoby w paru miejscach dostrzegła coś w rodzaju celowego zacierania wzorów, zachowała dla siebie, dobrze wiedząc, z jaką reakcją spotkałaby się, gdyby wygłaszała podobne poglądy na głos. W zamku Creonii każdy najdrobniejszy przedmiot zdawał się mieć uszy.

Dobrze znany korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a eskortowana przez czterech milczących strażników Miss nieustannie miała wrażenie, że tak naprawdę znajdują się wciąż w dokładnie tym samym miejscu. Nie znała się zbyt dobrze na magii, dobrze jednak wiedziała, że istniały zaklęcia zdolne zakrzywić rzeczywistość w ten sposób, by nieszczęśnik podążał naprzód aż do utraty sił, a tak naprawdę nie przesuwał się choćby o centymetr. Irracjonalny strach ścisnął ją za gardło lodowatymi kleszczami, lecz odpędziła go ze złością, potrząsając lekko głową.

Idiotyzm. Kto rzucałby na ciebie zaklęcia w twoim własnym domu?

Zaczerpnęła głęboko tchu i bardzo powoli wypuściła powietrze z płuc, próbując się uspokoić. Uniosła na krótką chwilę głowę, mając nadzieję znaleźć swego rodzaju pocieszenie w pięknie wysokiego krzyżowo-żebrowego sklepienia, pomalowanego obłędnie lśniącą perłową farbą we wszystkie możliwe odcienie chłodnego błękitu, jasnej zieleni i fioletu. Wielokrotnie zastanawiała się, czy te wzory również miały coś oznaczać, lecz w czytanych księgach nie natrafiła na żadną wzmiankę, jakoby miało tak być. Zamek w Creonii nie był tak stary jak ten w Myllhaven, nie mogła więc zrzucić braku informacji na karb minionej Cienionocy.

Tak naprawdę nie do końca wierzyła w to, by kiedykolwiek jakaś Cienionoc miała miejsce, lecz tego również nie próbowała mówić głośno. Podejrzewała, że Ghax nieźle złoiłby jej o to skórę. Niejasna ragharrańska religia była dla niego tak ważna, że z trudem znosił jakiekolwiek wzmianki, jakoby mogła być nieprawdziwa, co na creońskim dworze zakrawało niemalże o herezję. Miss, choć niezbyt religijna, nieraz czuła się w jego towarzystwie nieswojo, choć spędziła u jego boku niemal całe swoje świadome życie. Wierzenia wschodniej części Starego Kontynentu brzmiały dla niej jak zbiór nieco zbyt brutalnych, ale jednak bajek, którym jedynie bardzo małe dziecko mogłoby dać wiarę. Tylko dlaczego w takim razie zaczęła je cytować...?

To nie był najlepszy moment, żeby o tym myśleć, i Misselya dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Głośno przełknęła ślinę i z ledwością powstrzymała cisnące się jej na usta przekleństwo, gdy dostrzegła, że niemal już dotarli do okazałych, złoconych wrót, prowadzących do sali tronowej króla Irhossa.

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz