Rozdział 8

98 12 83
                                    

Misselya

To wszystko byłoby doprawdy zabawne, gdyby nie okazało się dotyczyć jej bezpośrednio.

Miss nigdy nie potrafiła pojąć, jak wiele zachodu wzbudzić może zwyczajne przygotowanie odpowiedniego dziennego stroju. Doprawdy, czy wygląd zewnętrzny był aż tak ważny, by poświęcać mu długie, rozwlekające się w nieskończoność godziny? Doskonale potrafiła zrozumieć strojenie się na społeczne wydarzenia, takie jak wystawne bale, z których słynął jej ojciec. Widziała w nich ważną okazję do zawierania międzynarodowych sojuszy, gdyż właśnie tym miały być – strategiczną naradą pod przykrywką zapierającego dech w piersiach bogactwa, w którym nawet powietrze bajecznie przystrojonej sali tronowej zdawało się ociekać złotym byłem, napawającym wszystko wokół tchnieniem przepychu, kojarzącego się z czymś równającym boskim salom w wysokich niebiosach. Rozumiała, że na takie okazje należało wyglądać równie olśniewająco, aby zwyczajnie nie wyróżniać się zbytnio na tle błyszczącego tłumu i zrobić odpowiednie wrażenie na wszystkich tych, których przychylność próbowało się zdobyć.

Na Boga, rozumiała również te niekończące się spotkania biznesowe, podczas których ojciec traktował ją jak swoją najwspanialszą ozdobę, zupełnie ignorując jej zdanie czy chociażby strzępy wymienianych informacji, które chłonęła jak gąbka i zapisywała skrupulatnie w zaciszu własnych komnat, wierząc w to, że kiedyś mogą okazać się dla niej przydatne. Tak, to były te okazje, gdy odpowiedni strój mógł zdziałać wiele, doceniała również psychologiczny efekt, jaki wywierał na niej samej – im bardziej olśniewała, tym pewniejsza siebie i swoich zdolności się czuła. Lecz teraz...

Jaki był sens w tak dokładnym strojeniu się przed głupią lekcją? Miała ich już tysiące i za nic nie potrafiła pojąć, dlaczego wszyscy wokół najwyraźniej zdawali się sądzić, że pokazanie się nauczycielowi w bardziej codziennym stroju będzie ujmą na honorze.

Tym bardziej nie potrafiła pojąć, czyj honor miałby być tutaj splamiony, gdyż rozgorączkowane krawcowe i kulące ramiona pod siłą ich zniecierpliwionych spojrzeń służące nigdy nie wyrażały się na tyle jasno, by zrozumiała z tego cokolwiek sensownego. Tak samo, jak nie miała pojęcia, dokąd wszystkie się tak śpieszą. Za każdym razem wpadały do jej komnat jak przysłowiowa burza, czyniły zamieszanie równe przejściu potężnego kataklizmu, panikując nad każdą zagniecioną koronką, i w panice znikały równie szybko, zawsze ostatecznie kończąc pracę przed czasem.

Issie pewnie umiałaby jej to wytłumaczyć. O tak, Issie wiedziała zaskakująco dużo o takich bzdurach. Miss nigdy nie chciało się wierzyć w to, że kogokolwiek może do tego stopnia zaprzątać coś tak niewiarygodnie głupiego i nieraz nie omieszkała wspomnieć o tym przyjaciółce, zawsze wyśmiewana w identyczny, lekko sarkastyczny, pełen wyższości sposób. Córka najwyższej czarownicy Creonii z każdym dniem zadzierała nosa coraz wyżej. Tylko patrzeć, aż zacznie potrącać nim złocone żyrandole.

Misselya parsknęła śmiechem, a jedna ze służących zaklęła pod nosem, gdy jej zwinne palce osunęły się z szeregu drobniutkich, perłowych guzików, wieńczących ciasny gorset sukni.

Bardzo dojrzały gorset sukni, która przystawała raczej dorosłej kobiecie, niż dziewczynce, za jaką księżniczka wciąż samą siebie uważała. Było w tym coś niewłaściwego, wręcz niesmacznego, od czego krzywiła się za każdym razem, gdy zerkała w wysokie lustro o złotej ramie, lecz nie mówiła nic na głos, dobrze wiedząc, jak ojciec by na to zareagował.

Ojciec w ostatnim czasie był tak wściekły, że wolała nie ryzykować wysuwania się przez szereg w zupełnie żadnej kwestii. Uparcie czekała, aż władca nareszcie straci czujność, lecz wszystko wskazywało na to, że tym razem sprawy nie miały okazać się równie proste, jak zazwyczaj.

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz