Rozdział 13

60 9 6
                                    

Vivienne

– Nie chcę tego robić – powiedziała twardo.

Twardo... Jakież to zabawne. Zupełnie nie pamiętała, kiedy ostatnim razem zdobyła się na taką stanowczość. Nijak do niej nie pasowała, musiała to uczciwie przed samą sobą przyznać. Gdzie w końcu miejsce na asertywność w życiu szlacheckiej dziewczyny? Od najmłodszych lat była kimś stworzonym do tego, aby nią sterowano. Najpierw zrobili to rodzice, kształtując na wzór córki, jaką zawsze chcieli mieć – doskonałej panny z dobrego domu, mogącej zapewnić prestiż i społeczne powodzenie, jeśli tylko zainteresuje się nią odpowiednio wysoko postawiony kawaler. Potem zabrał się do tego ten uciążliwy głos w jej głowie, odbierający wolną wolę znacznie skuteczniej niż cokolwiek do tej pory...

Na bogów, właściwie sama to sobie całymi latami robiła, w lustrzanym odbiciu widząc jedynie niedoskonałości do natychmiastowej naprawy. Wciąż porównywała się do innych, wciąż dawała się złapać w pułapkę szukania wokół cech, których nie miała, nie dawała sobie rozkwitnąć... Nie pozwalała sobie być sobą.

Niestety gdy wreszcie jasno stanęło jej to przed oczami, gdy uświadomiła sobie nareszcie, co takiego robi, było już o wiele za późno na działanie.

Nie chcesz? Głos roześmiał się kpiąco. Niski, wręcz klekoczący, nie przypominał niczego, co byłaby w stanie wydać z siebie ludzka krtań. Gdyby tylko rozbrzmiewał w materialnym świecie równie głośno, jak w jej głowie, drżałaby od niego kunsztownie zdobiona posadzka i kolorowe witraże wstawione w wysokie okna królewskiego skrzydła. Dziewczynko, dobrze wiesz, że mnie nie obchodzi, na co masz ochotę. Ty po prostu masz wykonać polecenie.

– Nie! – Choć wymagało to od niej niewyobrażalnego wręcz wysiłku, znacznie większego niż normalny człowiek potrzebowałby na wydanie z siebie najgłośniejszego możliwego krzyku, to jedno słowo okazało się niewiele głośniejsze niż szept.

Tak, odpowiedział głos z prostotą. Dziecko, ja nie pytam cię o opinię. Wyznaczyłem ci zadanie. Czujesz ciężar broni. Przygotowywałem cię do tego od wielu dni.

– Nie rozumiesz – jęknęła. Całą sobą przylgnęła do chłodnej ściany z ogniście pomarańczowej cegły, niemal wtulając się w niewielki róg utworzony między dwoma znajdującymi się zaskakująco blisko siebie łukami. Nawet nie zastanawiała się nad tym, jak to możliwe, że tam powstały – być może niegdyś, podczas którejś z wojen zburzono ten korytarz i to była jedyna metoda, aby odbudować go wystarczająco stabilnym? Na bogów, ta wiedza była teraz tak bardzo nieistotna...

Nie muszę rozumieć, mruknął cicho. Ty również.

– Nie rozumiesz! – wykrztusiła ponownie. Moc, na jaką musiała się zdobyć, wyciskała jej łzy z oczu, wytyczające świetliste smugi na bladych policzkach. – Nie jestem w stanie! Nie...

Ucisz się i wreszcie zrób, co do ciebie należy.

Ta burzowa walka trwała już wiele dni. Nie liczyła nawet, od kiedy budziła się w środku nocy, rozgrzana gorączką, targana mdłościami i nie płynącą z jej woli potrzebą działania. Obca myśl panoszyła się w jej ciele jak siejący spustoszenie pasożyt, wgryzała się boleśnie w najskrytsze przemyślenia i całą jej wolę koncentrowała na jednym celu... Celu, od którego kręciło jej się w głowie z przerażenia, przez który chciała płakać, krzyczeć, błagać o pomoc...

Ale nie mogła. Bo ciało zdawało się już nie należeć do niej. Ktoś inny sterował jej członkami, ktoś inny pociągał za niewidzialne sznurki, do których przywiązano jej odrętwiałe ręce i nogi, ktoś inny dysponował, co miała robić, za nic mając szalejącą w niej burzę uczuć. Za nic mając to, jak świadomość rychło popełnionego czynu łamała jej serce...

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz